Wywiad z Anią Przybylską

Anna Przybylska fot. ONS
Jej receptą na świetny wygląd i dobre samopoczucie jest przede wszystkim sport, bez którego od kilku lat nie wyobraża sobie życia. Do wszystkiego, co ją otacza, podchodzi ze zdrowym rozsądkiem: nie ma obsesji na punkcie diet i ciuchów.
/ 08.10.2014 23:29
Anna Przybylska fot. ONS
- Wydaje się, że od lat się nie zmieniasz, cały czas wyglądasz równie młodo...
Anna Przybylska:
Cieszę się, że tak mnie postrzegają inni (śmiech). Zaczynałam pracę, gdy miałam 17 lat. Teraz osiągam wiek bardzo fajny dla kobiety (32 lata – przyp. red.) – jestem dorosła, ale jeszcze młoda, mam dużo siły, chęci do życia i do pracy. Ale nie jest tak, że nie robię nic i leżę, objadam się czekoladą, wypijam kilka butelek wina, palę parę paczek papierosów dziennie i wyglądam jak wyglądam. Pracuję na swój wygląd. Żyjemy w czasach, w których kult ciała osiągnął bardzo wysoki poziom. Gdy ktoś zadaje mi pytanie, czy uprawiam sport i dbam o siebie, to tak, jakby zapytał, czy chodzę rano do toalety. Codzienna przebieżka, karnet na siłownię albo ćwiczenia rano w domu są dla mnie normą. Sport daje mi energię i dobre samopoczucie.

- Czy dbasz o ciało, żeby wyglądać super dla samej siebie? Czy może dlatego, że jesteś osobą publiczną?
Anna Przybylska:
To po prostu mój nawyk. Nie może być tak, że wybieranie pewnych potraw albo poranny jogging staje się karą. Uważam, że te rzeczy powinny znajdować się wśród naszych codziennych obowiązków. To są nawyki. Ja się rzadko oszczędzam, raczej staram się swoją dietę bardzo urozmaicać. Mam dni, tak jak wszystkie kobiety, kiedy mam ochotę na słodycze i pikantne rzeczy, które są niezdrowe i powodują, że przybiera się na wadze. Absolutnie się przed tym nie bronię. Ale uprawiam sport – codziennie staram się coś zrobić: biegać, iść na spinning lub na siłownię. Najczęściej uprawiam rano swój ukochany jogging. Ponieważ jestem rannym ptaszkiem, to jeśli o 6 zaczynam zdjęcia, potrafię wstać o 4 i o 4.30 iść biegać. Gdy przede mną 12-godzinny dzień pracy, to po prostu muszę się w ten sposób obudzić. Tak ładuję akumulatory na cały długi dzień.

- Jesteś profesjonalną biegaczką?
Anna Przybylska:
Nie używam pulsometru, bo mniej więcej znam swoje tętno. Wiem, w jakim zakresie spalam węglowodany, a w jakim tłuszcz. Jeśli nie idę do pracy, trenuję bardziej intensywnie, bo wtedy po powrocie do domu mogę położyć się spać. Ale jeśli akurat pracuję, ograniczam się do półgodzinnego treningu, żeby nie zasypiać potem na planie.

- Masz trenera osobistego?
Anna Przybylska:
Kiedyś miałam. Uważam, że zajęcia na siłowni są najbardziej efektywne pod opieką instruktora. No i nie ma ryzyka, że zrobisz sobie krzywdę. Poza tym instruktor skutecznie motywuje, a mnie siłownia bardzo nudzi. Zawsze korzystam z wszystkich porad, podpytuję i proszę o kontrolę. Bardzo lubię spinning. Wiosną i latem uwielbiam też jeździć na rowerze.

- Nie masz problemów ze znalezieniem czasu na sport?
Anna Przybylska:
Nie, bo tak naprawdę wystarczy silna wola, którą  na początku musisz wypracować. Poza tym trzeba pokochać to, co się robi. Mnie cieszą małe rzeczy, mogę mieszkać w każdym miejscu na ziemi, pod warunkiem że będę miała albo kawałek plaży,  ładnego parku, albo szeroką ulicę, po której będę mogła się poruszać. Ponieważ mój tryb pracy wiąże się z ciągłym przemieszczaniem się, w nowych miejscach zawsze odnajduję mały placyk zieleni, którym mogę się cieszyć. Nie uznaję przeszkód, ostatnio biegałam w parku przy temperaturze -14 stopni. I cieszyło mnie to, że śnieg skrzypi mi pod butami, niebo jest błękitne, a mróz szczypie w policzki. Im więcej mamy zajęć, tym więcej mamy czasu dla siebie. To może nie brzmi zbyt sensownie, ale tak jest.




- Kiedy zaczęłaś uprawiać sport?
Anna Przybylska:
Zawdzięczam to Kasi Bujakiewicz, która zaprowadziła mnie na siłownię. Kaśka okazała się moją bratnią dusza. To było niedługo po tym, jak urodziłam córkę. Chodziłam tam codziennie, nawet w sobotę i niedzielę. Te 45 minut było dla mnie relaksem i oderwaniem się od codziennych obowiązków. Na początku korzystałam też z fachowych porad mojego męża, ale osobą, która zachęciła mnie do uprawiania sportu, była właśnie Kaśka.

- Powiedziałaś wcześniej, że dbasz o to, co jesz. Czy Ania Przybylska pozwala sobie na słodycze, pizzę i inne mało dietetyczne rzeczy?
Anna Przybylska:
Ania Przybylska pozwala sobie absolutnie na wszystko, na co ma ochotę, tylko stara się to kontrolować. Potwierdzą to ci, którzy pracują ze mną na planie – zawsze gdy tam jestem, jem ziemniaki, bo nie jadam ich na co dzień. Poza tym myślę, że jak zjem je dwa razy w tygodniu, to moja figura za bardzo na tym nie ucierpi. Ponieważ uprawiam sport codziennie, mam na głowie dom i dzieci, to okazji do spalania kalorii mi nie brakuje. Dla urozmaicenia diety czasem pozwalam sobie na ciasta i czekolady. Ale bardzo zwracam uwagę na to, co jem, gdy jestem w domu – wtedy sama chodzę na zakupy i sama gotuję. Jadam kolację – i to nawet po 18 (śmiech). Wczoraj wieczorem o 22 zjadłam budyń, a chwilę wcześniej dwie kanapki z białego tostowego chleba z masłem i z serem i popiłam szklanką herbaty posłodzonej dwiema łyżeczkami cukru. I żyję! (śmiech)

- Może po prostu szczupłą sylwetkę masz zapisaną w genach?
Anna Przybylska:
Nie no, nie przesadzajmy! Ja szczupła nie jestem! Jestem zdrowo zbudowana, mam kawałek pupy i uda (śmiech). Nie jestem takim chudzielcem. Po prostu wiem, jak się ubrać i jak się ustawić do zdjęcia. Jestem absolutną przeciwniczką głodzenia się, bo sama kocham jeść. Tę czynność stawiam ponad wszystko, ponad kontakty męsko-damskie i wszystkie inne przyjemności. Jestem w stanie wydać każde pieniądze na świetne jedzenie w sklepach i restauracjach. Mam swoje ukochane sklepy spożywcze, z których wyjeżdżam z pełnymi wózkami. Nikt nie jest w stanie mnie zaskoczyć, przychodząc do mojego domu – potrafię z niczego zrobić coś. Uwielbiam gotować, podobnie jak mój partner. Jesteśmy obżartuchami!

- Jakie ciuchy lubisz?
Anna Przybylska:
Nie jestem fanką dżinsów – są niewygodne, a ja lubię luźne i wygodne ubrania w stylu vintage. Po domu zazwyczaj chodzę w dresie, bo zawsze jestem przygotowana do biegania. Lubię tuniki, długie swetry, legginsy, buty na płaskim obcasie.

- A krótkie sukienki, buty na obcasach?
Anna Przybylska:
Nie, błagam, nawet jeśli miałabym poprowadzić imprezę! Nie zdecyduję się na wybranie minisukienki chyba nigdy. Nie jestem Justyną Steczkowską czy Kayah, które mają piękne nogi i mogą je pokazywać. Raczej wybrałabym kreacje Agnieszki Maciejak, które odsłaniają piękne plecy kobiety. Nie lubię też dodatków i biżuterii – im mniej, tym lepiej. Moja mama kiedyś przyłapała mnie, jak wychodzę do szkoły w buty na obcasach. Powiedziała: „Aniu, ty wyglądasz jakbyś się przebierała, a nie ubierała”. Tak samo dziś myśli mój partner. I ja to zrozumiałam po latach. Na pewno jest to wina mojego, jakby tego nie określać, „dziecinnego” typu urody – przy zawsze zdziwionych oczach i rozchylonych ustach wyglądam jak wyglądam (śmiech). Jak się zaczynam stylizować, to staję się własną córką w przebraniu. Oczywiście mam zaufane stylistki, które nigdy nie zrobią mi krzywdy. Raczej nie lubię wydawać pieniędzy na ciuchy. No, chyba, że Jola Czaja ma dla mnie przygotowany jakiś zestaw – wtedy mogę go kupić z zamkniętymi oczami, bez przymierzania.



- Masz swoje ulubione gabinety kosmetyczne lub spa?
Anna Przybylska:
Uwielbiam Dotyk Spa w Warszawie. Jestem tu zawsze, gdy przyjeżdżam na zdjęcia, nawet po 12 godzinach spędzonych na planie. Chodzę tam głównie na masaże. Uwielbiam je! Dla mnie najlepszym czasem w pracy jest godzina charakteryzacji, kiedy dziewczyny dotykają mojej twarzy pędzelkami i czeszą. Wtedy już od początku dnia jestem zrelaksowana (śmiech). Gdy nigdzie nie wyjeżdżam, też chodzę regularnie do kosmetyczki na tzw. podstawowe zabiegi – oczyszczanie, nawilżanie, odżywianie skóry. Muszę o nią dbać – jest moim warsztatem pracy.

- Ulubiony fryzjer?
Anna Przybylska:
Nie mam takiego i muszę przyznać, że nigdy specjalnie nie dbałam o swoje włosy. Zawsze zajmuje się nimi jakiś stylista przy okazji zdjęć na planie.

- Od dawna się malujesz?
Anna Przybylska:
O tak! Już jako dziecko lubiłam godzinami stać przed lustrem. Ponieważ mama się nie malowała, podbierałam kosmetyki ciotkom, a ciotki miałam fajne.

- Czy fakt, że jesteś ambasadorką marki Astor, zmienił twój sposób patrzenia na siebie?
Anna Przybylska:
Na pewno zmienił bardzo dużo. Kiedyś nie przeszkadzały mi brzydkie albo mniej udane  zdjęcia, teraz w tej kwestii bywam dość upierdliwa. Potrafię rozpoznać dobre zdjęcie – odpowiednio ustawione światło i to, jak naprawdę wyglądam na zdjęciu. 

- Czujesz się kobieco?
Anna Przybylska:
Teraz bardziej niż dotychczas. Jestem spełniona i ustabilizowana pod każdym względem. A jeśli ktoś jest szczęśliwy, to natychmiast odbija się to w wyglądzie zewnętrznym.

- Jakie kobiety według Ciebie są seksowne?
Anna Przybylska:
Kobiety seksowne to te pogodzone z własnym życiem. Są pewne siebie i dobrze się ze sobą czują. Nie sposób wymienić wszystkich nazwisk: Krystyna Janda, Danuta Stenka, Katarzyna Figura. Są spełnione. O gustach się nie dyskutuje – kobieta może być szczupła lub pełna, ale akceptacja samej siebie jest według mnie najważniejsza.

- Kobiety, aby pogodzić się ze sobą, czasem potrzebują skalpela. A jaki jest Twój stosunek do operacji plastycznych?
Anna Przybylska:
Uważam, że wszystko powinno się odbywać w granicach zdrowego rozsądku. Przecież kobieta, która się na nie decyduje, nikogo nie krzywdzi, a to jej prywatna sprawa, co robi z własnym ciałem. Chciałabym się godnie starzeć, ale jeszcze nie wiem, czy będę potrafiła i, przede wszystkim, jak będę wyglądać. Może wtedy się na nie zdecyduję?

Magda Błaszczak / Uroda

Redakcja poleca

REKLAMA