Otylia Jędrzejczak i Paweł Korzeniowski

Choć nie są parą, spędzają razem mnóstwo czasu, mieszkają w tym samym akademiku, razem trenują, a nawet mają ciche dni.
/ 16.03.2006 16:57

Otylia nie jest już na szczycie sama. Podczas Mistrzostw Świata w Montrealu dołączył do niej kolega z akademika - Paweł Korzeniowski, który tak jak ona zdobył złoty medal.

Iza Bartosz: Otylio, z mistrzostw świata wróciłaś ze złotym medalem. Pobiłaś rekord świata. A kilka miesięcy wcześniej mówiono, że już po Tobie, że się skończyłaś.
Otylia Jędrzejczak: Było mi przykro. Myślałam sobie: "Mam dopiero 22 lata, a dziennikarze piszą, że już po mnie". Po starcie w Atenach zrobiłam sobie pół roku przerwy. Chciałam odpocząć, pobyć z rodziną. Potem, kiedy miałam zacząć trenować, ciągle chorowałam. I to wystarczyło, żeby stwierdzić, że już się do niczego nie nadaję. Popłakałam się, czytając rewelacje na swój temat, ale postanowiłam, że tak łatwo się nie poddam. Dostałam też nauczkę. Wiem, że jeśli tylko powinie mi się noga, nikt już do mnie nie zadzwoni, nie będę potrzebna. To smutne, ale prawdziwe.

- Pawle, dotąd niewiele było wywiadów z Tobą. Skąd się wziął złoty medalista z Montrealu?
Paweł Korzeniowski: (śmiech) Z Oświęcimia. Jestem dwa lata młodszy od Oti i od niedawna mieszkam w Warszawie. Rok temu przyjechałem tu studiować na AWF.

- Popularność Cię nie przeraża?
P. K.: Myślę, że będę umiał powiedzieć "nie", kiedy naprawdę będę zmęczony.
O. J.: Akurat! Ja też tak myślałam, a potem nic z tego nie wyszło. No, ale Korzeń jest silny psychicznie. Jeśli na początku od razu będzie asertywny, to potem wszyscy się już do tego przyzwyczają. Ja tego, niestety, nie zrobiłam.

- Teraz żałujesz?
O. J.: Z jednej strony tak, bo w tym roku miałam mnóstwo dni, kiedy zamiast na trening szłam na bal albo do jakiegoś programu telewizyjnego. Po prostu nie umiałam odmówić. No a z drugiej strony mam świadomość tego, że gdybym się nie pojawiała publicznie, to nie wypromowałabym tak bardzo siebie i dyscypliny, którą uprawiam.

- Czy to prawda, Pawle, że masz już własny fanklub?
P. K.: Tak. W skład fanklubu wchodzi rodzina i najbliżsi przyjaciele. Są niesamowici. Przyjeżdżają na zawody, żeby mi kibicować. Gdy wyjeżdżam daleko, to wszyscy spotykają się w domu u moich rodziców. Każdy jest ubrany w białą koszulkę z moim zdjęciem. Kiedy płynę, to wiem, że oni siedzą przed telewizorem i mi kibicują.
O. J.: Przed Mistrzostwami Polski w Dębicy prosiłam Korzenia, żeby mi też pokibicowali, i czułam, że za mnie również trzymają kciuki. Któregoś dnia rodzice Pawła dali mi taką koszulkę ze zdjęciem i teraz też jestem w jego fanklubie.

- A u Ciebie w Rudzie Śląskiej nie ma fanklubu Otylii?
O. J.: Nie. Mam dużą rodzinę, ale każdy mieszka w innej części Polski i trudno by im było tak się zjeżdżać za każdym razem, gdy płynę. W dzień zawodów moi rodzice zaszywają się na wsi i tam mi kibicują. A u Pawła pływa cała jego rodzina: mama, tata, siostra. Oni doskonale rozumieją jego pasję.

- Swój medal zadedykowałeś właśnie im?
P. K.: Rodzicom, przyjaciołom i swemu pierwszemu trenerowi w Oświęcimiu. To on zaraził mnie pasją pływania. Teraz walczy z białaczką i mam nadzieję, że wygra z chorobą.


- Kiedy lecieliście do Montrealu, wiedzieliście, że odniesiecie sukces?
O. J.: Dla mnie to były chyba najtrudniejsze mistrzostwa w życiu. Czułam, że jadę nie tak przygotowana, jak na igrzyska olimpijskie rok temu. Bałam się, że tym razem będę musiała oddać medal, że przegram.
P. K.: Ze mną było inaczej. Już na treningach czułem się jak dynamit. Kiedy wskoczyłem do wody, wiedziałem, że jest dobrze. Pamiętam, jaki byłem zdziwiony, kiedy zauważyłem, że wokół mnie nikogo nie ma. To przecież zupełnie nie w moim stylu, bo zawsze przyspieszam dopiero pod koniec.

- Oboje wyglądaliście na zaskoczonych wygraną.
P. K.: Słyszałem, że ludzie się strasznie cieszą, ale trudno było mi uwierzyć, że to z mojego powodu. Na początku nie widziałem dokładnie tablicy z wynikami. Potem dopiero doczytałem, że jestem pierwszy, ale trzy razy upewniałem się, czy na pewno.
O. J.: Dla mnie to, że Paweł zdobył złoto, było największą pociechą przed moim startem.

- O czym myśleliście, płynąc?
O. J.: Myśli się tylko o tym, żeby już była ściana i żeby się to skończyło. Te 200 metrów jest bardzo wycieńczające.
P. K.: Skupiamy się tylko na tym, żeby płynąć jak najszybciej. Kątem oka kontroluje się rywali i szybko szacuje się odległość. To wszystko.

- Ale przed startem macie jakieś specjalne sposoby na to, żeby się odstresować?
P. K.: Słuchamy muzyki. Ja najchętniej house i techno. Żeby było głośno i mocno.
O. J.: Przed startem słuchałam Moniki Brodki. No i jak zwykle Szymona Wydry. To moi ulubieni wykonawcy.




- Macie swoje talizmany?
O. J.: Nie ubieram ponownie koszulek, które nie przyniosły mi szczęścia. No i muszę mieć dwa czepki, w których pływam: rano biały, a wieczorem czerwony.
P. K.: Startuję w swoim czepku z Montrealu. No i mam nazwisko medialne. Dziennikarze często pytają mnie, czy to nie jest dla mnie obciążenie, ale ja zawsze bardzo podziwiałem Roberta Korzeniowskiego. Chciałbym zdobyć tyle medali, co on.

- A jest coś, czego pływakowi nie wolno powiedzieć przed startem?
O. J.: Nie wolno mu mówić "płyń po medal".

- Teraz jesteście rywalami czy kumplami?
O. J.: No pewnie, że kumplami. Dopingujemy się nawzajem. W Montrealu było to świetnie widać.

- Ale wcześniej Pawłowi nie szło tak dobrze. Zazdrościłeś Otylii, kiedy zdobywała nowe medale?
P. K.: To nie była zazdrość. Raczej podziw. Wiedziałem, że jest świetna i że jej się to należy. A przede wszystkim mówiłem sobie, że skoro jej się udaje, to ja też mam szanse.

- Oboje zaczęliście pływać, bo mieliście wady kręgosłupa?
P. K.: Miałem krzywicę kręgosłupa i wystające żebra.
O. J.: Ja też. A wystające żebra mam nadal. Czasem się śmieję, że bardziej sterczą niż biust.

- Coś jeszcze Was łączy?
O. J.: Raczej różni. Ja na przykład ciągle walczę z tym, żeby nie przytyć, a Korzeń odwrotnie, nie może przybrać ani kilograma. A je takie dania, od których ja bym tyła w oczach.

- Jakie na przykład?
P. K.: Najbardziej lubię pizzę, a nie cierpię warzyw, zieleniny, sałatek. W ogóle wybredny jestem.
O. J.: Jego kobieta będzie miała z nim ciężko.




- A jest już jakaś kobieta?
P. K.: Była, ale już nie ma. Rozstaliśmy się w maju. Teraz jestem w trakcie poszukiwań, ale wcale się nie spieszę.
O. J.: No pewnie. Z tym zawsze zdążymy. Lepiej się wyszaleć, zanim nam wszczepią wykrywacz kłamstw. Jak już się zwiążemy z kimś na dobre, to się skończy beztroskie życie.

- Ale przecież Ty jesteś związana na dobre. Coś się zmieniło?
O. J.: Nadal jesteśmy razem z Maćkiem. Ale nie mieszkamy wspólnie. Ustaliliśmy, że na to jeszcze za wcześnie.

- A na czym polega to korzystanie z młodości w Waszym wydaniu?
O. J.: Na przykład na szaleństwach na parkiecie. Co prawda, już coraz rzadziej wychodzę na dyskoteki. Zauważyłam, że jak przychodzę się bawić, to ci, którzy mnie nie znają prywatnie, patrzą trochę spode łba. Jak chcę wypić piwo, mają bardzo oburzone miny.
P. K.: Uwielbiam tańczyć. Jak wyskoczę na parkiet, to nie mogę zejść.

- Widzicie się codziennie. Razem trenujecie, mieszkacie w tym samym akademiku. Chce Wam się jeszcze spotykać wieczorami?
O. J.: Nie. Mamy już siebie dosyć po całym dniu treningów.
P. K.: No i czasami jesteśmy już tak zmęczeni, że mamy ciche dni.

- Wasz trener twierdzi, że oboje macie zadziorne charaktery. To prawda?
P. K.: Nie. Jestem spokojny i małomówny.
O. J.: Akurat!
P. K.: (śmiech) Tak naprawdę to każde z nas ma swoje za uszami. Nie będę ukrywał, że jestem leniem, i to upartym. Jak sobie coś wbiję do głowy, to koniec. Lubię też pospać, nie przyjść na trening.
O. J.: Potrafię być niemiła. Chłopcy na treningach dokuczają mi, że zachowuję się tak, jakbym wiecznie miała okres. Ale Korzeń jest naprawdę w porządku. Kiedyś, jak było mi naprawdę smutno, to się do niego przytulałam. Ale teraz już tak nie robię.

- Dlaczego?
O. J.: No wiesz, on się robi coraz starszy. Teraz już interesują się nim jakieś dziewczyny. Jakoś tak już głupio.
P. K.: Co ty mówisz? Przytulić się do mnie możesz zawsze!

Sierpień, 2005
Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcie Artur Wesołowski
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Gonia Wielocha/Helena Rubinstein
Fryzury Łukasz Pycior
Produkcja sesji Joanna Guzowska