Natalia Sikora w "Party"

Natalia Sikora w "Party"
Zwyciężczyni drugiej edycji "The Voice of Poland" opowiedziała o swoich planach, marzeniach i siostrze bliźniaczce
/ 31.07.2013 20:41
Natalia Sikora w "Party"

Umówić się z Natalią Sikorą (27) to nie lada wyczyn. Przez całe wakacje piosenkarka razem ze swoim zespołem Mięśnie jeździ po Polsce i gra koncerty. Wreszcie udaje nam się spotkać na warszawskim Powiślu. Dlaczego tam? Bo według Sikory to najpiękniejsza dzielnica stolicy. Na nasze spotkanie artystka przyjeżdża starym holendrem. Moją uwagę przykuwa bagażnik, który zrobiony jest z plastikowej skrzynki po owocach przywiązanej do roweru kraciastym szalikiem. – Jesteś prawdziwą hipsterką – żartuję na powitanie. – Właśnie wszyscy mi to mówią! – śmieje się Natalia, ale za moment pyta z poważną miną: – Tylko kto to, do cholery, jest ta hipsterka?!

Ostatnie miesiące były bardzo intensywne: wygrana w programie „The Voice…”, pierwsze miejsce w konkursie SuperDebiutów na festiwalu w Opolu, do tego cały czas grałaś w Teatrze Polskim w Warszawie. Nie jesteś przypadkiem zmęczona?

Jestem. Wielu chwil nie pamiętam z powodu adrenaliny, która towarzyszyła mi przez cały ten szalony okres. Adrenalina potrafi przejąć kontrolę nad jakąś sytuacją, a na scenie wywołać niecodzienne zachowania. To mój narkotyk. Ostatnio poprosiłam tatę, żeby nagrał mi na płytę wszystkie moje wystąpienia. Do tej pory nie miałam okazji ich zobaczyć, a byłam ciekawa, czy powinnam się wstydzić za siebie, czy nie.

I jaki wniosek? Powinnaś?

Doznałam szoku! Największego, gdy obejrzałam moje wykonanie piosenki „Konie” na festiwalu w Opolu. Teraz wiem, że warto było nie dosypiać. Chociaż z drugiej strony, gdy człowiek nie ma wystarczającej ilości snu, przestaje logicznie myśleć. Teraz czuję potrzebę schowania się przed całym światem. Czas wolny chciałabym poświęcić tylko najbliższym znajomym, a jest jest ich raptem z pięć osób, albo Bonzowi.

Bonzo to pseudonim twojego... chłopaka?

(śmiech) To imię mojego psa! Bonzo to odjechany koleś! Jest świadkiem wielu szalonych rzeczy, które dzieją się
w moim życiu. Nie poradziłabym sobie bez niego. Bonzo to kundel, wygląda jak szczeniak owczarka niemieckiego, a ma już trzy lata. Bardzo go kocham! ?

Bonzo to twoja jedyna miłość?

Tak, i sądzę, że pozostanie nią na dłuższy czas.

Dlaczego? Nie wierzysz w miłość?

Wierzę, bo kocham moją rodzinę, przyjaciół, mojego psa czy mój rower. A jak się znajdzie koleś, który zrozumie moje niebo i piekło, to może się zapomnę. U mnie nie ma środka. Albo kogoś kocham, albo nienawidzę. Jest poezja, jest życie. Bez niej jest śmierć!



Mówisz, że chcesz schować się teraz przed światem. To dlatego, że gdy stałaś się sławna, starzy znajomi nagle sobie o tobie przypomnieli?

Wiedziałam, że takie sytuacje będą miały miejsce, dlatego przygotowałam się do nich psychicznie. Nie dziwi mnie, że nagle pojawili się znajomi,
którzy dawno temu przestali nimi być. Co ciekawe, dowiedziałam się, że mój sukces ma bardzo wielu ojców (śmiech). Bo odezwali się też do mnie ludzie, którzy niegdyś stracili we mnie wiarę. A ja wyciągam z tego wnioski. Uwielbiam to robić! Często wpadam na obiad do mojego wujka, pułkownika. Choć jest na emeryturze, do dziś myśli jak zawodowy taktyk. Gdy startowałam w show „The Voice…”, jedliśmy razem obiad, a on przekazywał mi uwagi dotyczące strategii działania. Mam coś po nim, bo zanim wzięłam udział w show, dokładnie przeanalizowałam, co może się stać na każdym etapie programu.

Teraz też opracowujesz sobie taktykę działań show-biznesowych na przyszłość?

Moje obecne hasło brzmi: „selekcja”. Pojawia się wiele ofert współpracy, ale w większości wyczuwam tylko chęć osiągnięcia szybkiego zysku. Czasem są zupełnie bez sensu!

Ale przecież dla ciebie to też jest superokazja! Zarobisz krocie i będziesz miała swobodę finansową na najbliższe lata.

Jeżeli widzę, że jakaś propozycja ma jakikolwiek sens, przystanę na nią. Łatwo niestety w tej branży dać ciała, a później jedno małe potknięcie wlecze się za człowiekiem całymi latami.

A ty nie możesz sobie na to pozwolić, bo wszyscy pokładają w tobie wielkie nadzieje... Jak słyszałem, masz odmienić polski rynek muzyczny.

Mam świadomość, że oczekiwania wobec mnie są ogromne. Występy w „The Voice…” i na opolskim festiwalu były etapami, które znaczą bardzo dużo, ale w moim odczuciu to tylko kolejne stacje po drodze, a nie cel. Celem jest wydanie dobrej płyty. To będzie dla mnie bardzo trudny sprawdzian.

Zdasz go na piątkę?

Chciałabym mieć taką pewność! Na razie cieszę się, że ze strony wytwórni płytowej nie mam żadnych ograniczeń ani nawet sygnałów, że się takie pojawią. Moja firma, Universal Music, wie, że muszę mieć wolną rękę, bo długo prowadziliśmy rozmowy. Czułam się wówczas jak bokser, który musi rozegrać kilka rund, i to w kategorii wagi ciężkiej (śmiech).

Do takich pertraktacji trzeba mieć nerwy jak ze stali. Ty je masz?

Właśnie nie! Jestem strasznie nerwowa. Czasami, zanim pomyślę, huknę na kogoś, a później denerwuję się sama na siebie. Słowo „przepraszam” często pada z moich ust. Moja cała rodzina ma iście włoski temperament i jak się kłócimy, to czasem nie ma później czego zbierać. Ma to jednak wiele plusów, bo fakty zostają od razu nazwane po imieniu i wszyscy szybko wracamy do normalnego funkcjonowania. To dobrze, bo życie jest za krótkie, żeby je tracić na fochy.



Z twoją siostrą bliźniaczką też się kłócicie?

Ciśniemy na maksa! Jak byłyśmy małe, bardzo się biłyśmy. Naszymi idolami byli: Bruce Lee, Mike Tyson i Andrzej Gołota, więc rozgrywały się iście dantejskie sceny (śmiech). Zocha jest moją siostrą bliźniaczką, młodszą o pięć minut. Mieszka z rodzicami w Słupsku. Powiedziałam jej, że pewnego dnia, i to już niebawem, przyjadę, spakuję ją i zabiorę do Warszawy. A co ona na to? Zawsze odpowiada to samo: „Muszę pilnować rodziców” (śmiech).

Przyznajesz, że masz mało babskie podejście do większości spraw. Czy oznacza to, że lepiej dogadujesz się z facetami?

Zdecydowanie! Raz miałam dziewczyńską ekipę, gdy jeździłam na wakacje do babci do Przechlewa. Bardziej jednak przypominałyśmy bandę niesfornych łobuziaków. Biegałyśmy, chodziłyśmy po dachach i grałyśmy w siatkówkę. Pamiętam, że siatkę robiłyśmy z wełny (śmiech). Kiedyś wymyśliłyśmy, że zrobimy kuchnię na drzewie, wykorzystując do tego kawałki płyt chodnikowych. Żadna z nas nie przewidziała, że gałąź może się urwać. I tak się stało! Spadłam na ziemię, a za mną kawał betonu, który wylądował kilka centymetrów od mojej głowy (śmiech).

„Zawsze staram się być najszczęśliwsza na świecie” – to twoje słowa. Udaje ci się tak żyć?

(śmiech) Właśnie nie! Dlaczego? Bo nie lubię, jak jest za bezpiecznie i za miło. Od płaczu zdecydowanie bardziej wolę rozpacz. Oj! Jak ona mnie kręci!

Redakcja poleca

REKLAMA