Monika Pikuła i Marcin Bosak

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Potrzebowali czasu, by się poznać i pokochać.
/ 16.03.2006 16:57
Iza Bartosz: Moniko, masz pierścionek zaręczynowy?
Monika Pikuła: Mam, ale nie noszę. On ma przepiękne oczko i boję się, że jak go założę, to gdzieś zahaczę i się zniszczy. Poza tym ja w ogóle nie noszę biżuterii. Dlatego on leży w pudełeczku przy lustrze w łazience. Jak go dostałam od Marcina, to zażartowałam, że szkoda, że to nie jest od razu obrączka, bo ona o nic by się nie zaczepiała (śmiech).

– Marcin zrobił Ci niespodziankę, czy wiedziałaś, że coś planuje?
M. P.: Kompletnie nie wiedziałam. To było w październiku, w dniu rozdania nagród Feliksów Warszawskich (nagrody teatralne – przyp. red.). Najpierw poszliśmy na tę uroczystość, a potem wróciliśmy do domu i Marcin wręczył mi pierścionek z pytaniem, cytuję: „Czy zechcesz spędzić ze mną resztę życia?”.

– A kto do kogo zalecał się na samym początku?
Marcin Bosak: Ja. W ramach podrywu razem puszczaliśmy bańki na korytarzu w Akademii Teatralnej.
M. P.: Pamiętam, że jak zaczęłam tylko rozmawiać z Marcinem, to od razu byłam zdziwiona, że tak wiele osobistych rzeczy mogę mu powiedzieć. Sama sobie powtarzałam: „Ej, wstrzymaj się trochę, nie tak szybko”.

– A kiedy pierwszy raz tak poważnie porozmawialiście?
M. P.: Oj, to już było dawno. Sześć lat temu. Na pierwszym roku studiów w Akademii Teatralnej.

– I na pierwszych zajęciach?
M. P.: Nie. No nie aż tak szybko.
M. B.: Mieliśmy niewielki kontakt ze sobą na początku. Byliśmy w innych grupach i Monę widywałem na początku tylko na korytarzu. I wcale nie miałem o niej najlepszego zdania. Myślałem sobie: „Co to jest za laska”.
M. P.: Marcin! Co ty mówisz!
M. B.: (Śmiech). No przecież wiedziałaś, że tak było.

– Dlaczego Ci się nie spodobała?
M. B.: Sam nie wiem. Po prostu tak było. Ale to wrażenie minęło, kiedy tylko zaczęliśmy gadać. Szybko okazało się, że początkowo intuicja mnie zawiodła.

– Oboje przywiązujecie dużą wagę do intuicji?
M. P.: Bardzo dużą. Już na samym początku wiedziałam, że znajomość z Marcinem jest dla mnie dobra. Dla mnie zresztą zazwyczaj najważniejsze jest pierwsze wrażenie, to, co poczuję na początku. I dotyczy to wszystkiego: pracy, kontaktów z ludźmi, rodziny. Nauczyłam się, że jeśli te pierwsze przeczucia w sobie stłamszę i będę robiła coś na przekór sobie, to potem to odchoruję.
M. B.: Ja też w podejmowaniu decyzji najpierw zdaję się na zmysły. Nie jestem uporządkowany, nie analizuję niczego, nie planuję. Po prostu w środku, w sobie, wyczuwam, czy powinienem coś robić, czy nie.

– A co Wam podpowiadają zmysły w sprawie ślubu?
M. B.: Z tym ślubem to nie mamy ciśnienia. Mamy świadomość, że to byłaby taka uroczystość bardziej dla znajomych i rodziny niż dla nas. I oczywiście nie ma w tym nic złego, ale jakoś nam z tym nie spieszno. No bo tak naprawdę to co by to między nami zmieniło? Nic. Jest dobrze, tak jak jest. My nie lubimy zresztą niczego planować, układać, dogrywać.

– Ale wspólne mieszkanie musieliście chyba zaplanować.
M. P.: Na wspólne mieszkanie zdecydowaliśmy się na czwartym roku studiów. Ja jestem z Warszawy i wcześniej mieszkałam w domu rodziców. A Marcin jest z Łodzi i kiedy zdecydował już, że w Warszawie chce zostać po studiach i tu pracować, pomyśleliśmy sobie, że chyba nadszedł czas, aby wynająć coś razem.
M. B.: I zamieszkaliśmy jeszcze z Mony siostrą i z psem. To były czasy!

– A teraz macie już swoje mieszkanie?
M. P.: Tak. Niedawno kupiliśmy własne. Oczywiście na kredyt. Będziemy je spłacać jeszcze ze dwadzieścia kilka lat, ale ono jest takie, jak sobie wymarzyliśmy, nie w bloku, ale w starej kamienicy z klimatem.
M. B.: Kiedy Mona weszła do tego mieszkania, to od razu powiedziała, że będzie się tu dobrze czuła. A ja żałuję trochę, że tam nie ma balkonu, ale poza tym jest super.

– A dla dzieci znalazłoby się tam miejsce?
M. B.: Ale jeszcze ich nie mamy.
M. P.: Mój rozsądek każe mi z tym poczekać.
M. B.: Tak, bo ja jestem w tym względzie mało rozsądny.

– Ty byś już chciał mieć dziecko?
M. B.: Pewnie. Dlaczego nie. Ale w naszym związku to Mona chodzi mocniej po ziemi.


– Marzycie czasem o swojej przyszłej rodzinie?
M. P.: No pewnie! I nie są to jakieś oryginalne marzenia, tylko mąż, żona, dzieci, pies. No i dom z ogródkiem, oczywiście. Widzisz, jaką jesteśmy nudną parą.

– No to dla ożywienia powiedzcie, czy często się kłócicie?
M. B.: Nie, chyba nie. Ale oboje uważamy, że kłótnie często są bardzo potrzebne, choćby w oczyszczeniu atmosfery.

– A w prowadzeniu domu jesteście zgodni? Macie dyżury, kto sprząta i kto wynosi śmieci?
M. P.: (Śmiech). Marcin, daję ci pole do popisu. Wyżyj się!
M. B.: No więc ja jestem zodiakalną Panną. Muszę mieć wszystko poukładane i na miejscu. A Mona jest moim przeciwieństwem.
M. P.: Wszystko o nas mówią nasze półki z ubraniami: u mnie bałagan, u Marcina wszystko ułożone w kostkę. Ale za to ja w domu gotuję.
M. B.: A ja potem sprzątam.

– A jak jest z zazdrością?
M. B.: No jasne, że jesteśmy o siebie zazdrośni. Ale to normalne, kiedy ludziom na sobie zależy.
M. P.: Ale nie mamy chyba na tym punkcie paranoi. Jeśli jesteśmy na jakiejś imprezie i ja czuję się zmęczona, a Marcin chce bawić się dalej, to po prostu wracam sama do domu. Mamy do siebie zaufanie.

– A zazdrość zawodowa? Ty, Moniko, jesteś aktorką teatralną. Pracujesz w Teatrze Polskim i Narodowym, ale nie jesteś znana szerszej publiczności. Marcin jest rozpoznawalny na ulicy, dostaje ciągle propozycje udziału w różnych projektach. Nie jesteś o to zazdrosna?
M. P.: Między nami nie ma żadnej konkurencji. Wręcz przeciwnie. Nawzajem doradzamy sobie, jak zagrać to czy tamto, czytamy sobie scenariusze. Rozmawiamy o tym. Teraz jestem na takim etapie mego życia, że trochę poszukuję dla siebie miejsca. I na razie tak jest dobrze. Chcę, żeby światła jupiterów zwrócone były w stronę Marcina, bo teraz to on jest w centrum zainteresowania i na razie niech tak zostanie.
.



– A nie ciąży Wam czasem ta popularność Marcina?
M. P.: Ta serialowa rola wyszła Marcinowi na dobre, jeśli chodzi o jego rozwój zawodowy, ale czasem mamy tego już serdecznie dosyć. Na przykład niedawno: piątkowy wieczór, spacerujemy sobie przytuleni, romantyczna atmosfera. Raptem zbliża się do nas grupka ogolonych facetów w dresach. Patrzą na Marcina i krzyczą: „Patrz, to ten! Wracaj do Muchy!!!”.
M. B.: Wiesz, ja jestem z łódzkich Bałut. Tam też bywało ostro, ale jak się szło z dziewczyną, to wiadomo było, że nikt cię nie zaczepi. A teraz ta cała łobuzerka zeszła na psy. Nawet nie wiadomo, jak się przed nimi bronić. Dlatego wolimy nie chodzić do knajp i spotykamy się raczej z zaufanymi ludźmi w domach.
– A dużo macie takich zaprzyjaźnionych domów?
M. B.: Bardzo dużo i mamy naprawdę fajnych znajomych, z którymi zresztą łączą nas nie tylko te spotkania, ale też i większe plany.
M. P.: Ostatnio ze znajomymi zawarliśmy niemalże pakt. Umówiliśmy się, że będziemy spotykać się raz w tygodniu, oglądać ambitne filmy, podsuwać sobie wartościowe książki i o tym potem rozmawiać. Marzymy o tym, aby kiedyś wspólnie z przyjaciółmi, znajomymi założyć jakąś organizację dobroczynną, żyć tak, żeby też pomagać innym. W Afryce na przykład mamy koleżankę, która prowadzi warsztaty teatralne dla bezdomnych dzieci. Chcielibyśmy przyłączyć się do tego projektu.

– Dużo podróżujecie?
M. B.: Ostatnio coraz więcej. Oboje doszliśmy do wniosku, że zarobione pieniądze najlepiej wydać na podróże, a to Mona nauczyła mnie, że w życiu ważne jest poznawanie nowych miejsc i nowych ludzi. Wtedy najwięcej się uczymy.


– Teraz macie pieniądze, a boicie się czasem momentu, że może ich zabraknąć?
M. B.: Doskonale wiem, co to znaczy bieda. Był czas, kiedy w ogóle nie miałem pieniędzy, a Mona bardzo mi wtedy pomagała. Dlatego jestem pewien, że poradzilibyśmy sobie, gdyby teraz zabrakło nam forsy. Uważam, że problemy finansowe zacieśniają więzy między ludźmi. Sam nauczyłem się tego od moich rodziców.

– A Twoi rodzice lubią Monę?
M. B.: Lubią?! Oni są w niej zakochani! Zresztą nie znam nikogo, kto by jej nie lubił. Ona jest tak pozytywną osobą, tak czystą we wszystkim, co robi, że nie sposób jej nie kochać. Zresztą kiedy byliśmy na trzecim roku studiów, to rozstaliśmy się na pół roku i najbardziej wściekli byli wtedy właśnie moi rodzice. Nawet mój przyjaciel z dzieciństwa, zamiast mnie pocieszać, był na mnie wkurzony, że do tego dopuściłem.

– A dlaczego się rozstaliście?
M. B.: Tak po prostu wyszło. Ale potem, kiedy zaczęliśmy razem mieszkać, to relacje między nami jeszcze bardziej się zacieśniły. Oprócz tego, że jesteśmy parą, to czuję, że jesteśmy też dla siebie świetnymi kumplami, którzy mogą na sobie polegać. Mona jest tą dziewczyną, z którą chcę przeżyć resztę życia i nie wiem, co mogłoby się stać, żebym zmienił zdanie. I mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem.

Rozmawiała Iza Bartosz/ Viva!
Zdjęcia Piotr Porębski/ Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Tomek Kocewiak D’Vision Art dla Lancôme
Fryzury Jarek Korniluk/Metaluna
Scenografia Ewa Iwańczuk i Tomek Felczyński
Produkcja sesji Elżbieta Czaja
Podziękowania za pomoc w realizacji sesji dla ANTIK – BAZAR, ul. Ludna 9 w Warszawie