Ewa Wachowicz: o świętach, figurze idealnej i nowym roku

Ewa Wachowicz fot. Akpa
Karierę telewizyjną zrobiła dzięki gotowaniu, ale życie Ewy Wachowicz wcale nie kręci się wokół kuchni. Jurorka „Top Chefa”… zdobywa pięciotysięczniki! A jej świetna figura i energia to „cudowne »skutki uboczne«” tego hobby.
/ 23.12.2013 07:46
Ewa Wachowicz fot. Akpa

Spotkanie z taką kobietą jest lepsze niż wypicie mocnego espresso! Ewa Wachowicz (43) kipi energią. Mówi, że zawsze widzi wszystko w jasnych barwach. I ten optymizm najwidoczniej procentuje, bo na jej koncie z roku na rok jest coraz więcej sukcesów. Właśnie została nominowana do Telekamer w kategorii „juror” za program „Top Chef”. Udowodniła w nim, że świetnie zna się na kuchni. Nic dziwnego, od lat robi w Polsacie autorski program „Ewa gotuje”, a w Polsat Café – „Przez żołądek do serca”. „Top Chef” okazał się takim hitem, że już na wiosnę zobaczymy jego drugą edycję. Wachowicz znów będzie w nim oceniać najlepszych szefów kuchni. Lecz zanim to nastąpi, sama przystąpi do kulinarnego sprawdzianu: przygotuje tradycyjną wigilię dla kilkunastu osób. Jak będą wyglądały te święta w domu byłej Miss Polonii?

Mam przed sobą kulinarną ekspertkę, więc nie mogę nie zapytać, co pani przygotuje na świąteczny stół.
Robię bardzo tradycyjne święta. Część potraw jest typowo krakowskich, część pochodzi z moich rodzinnych stron, czyli Beskidu Niskiego. Musi być więc karp po żydowsku i śledź. W moim krakowskim domu jest czerwony barszcz z uszkami, tę zupę lubi najwięcej domowników i gości. Musi być kapusta z grzybami i ziemniakami, smażony karp królewski zatorski. Podaję też kaszę z grzybami z wiórkami masła i groch ze śliwkami. Później pierogi. Zawsze z kapustą i grzybami, z serem – na słono i na słodko – i z suszoną śliwką. Na stole muszą się też znaleźć łazanki z makiem i kompot
z suszu, którego gotuję aż 15 litrów. Robię go tylko raz w roku i podczas wigilii tylko to pijemy.

Imponujące menu. Przygotowuje pani to wszystko sama?
Sama, ale pracę rozkładam na kilka tygodni. Inaczej się nie da. Trzeba by nie wychodzić do pracy i nie spać przez dwie doby! A nie chodzi o to, żeby usiąść przy wigilijnym stole z podkrążonymi oczami i zmęczeniem na twarzy. Pierogi i uszka lepię na początku grudnia, a potem mrożę. Ciasto na pierniczki, które powinno leżakować co najmniej cztery tygodnie, zrobiłam już w połowie listopada. Kapustę z grzybami robię w szybkowarze, kaszę
z grzybami w dniu wigilii… Przygotowuję te dania co roku i mam już wypracowaną logistykę.

I co roku robi pani w domu wigilię dla kilkunastu osób?
Tak, od lat tak jest, cała rodzina się zjeżdża. W tym roku będą też przyjaciele i bardzo się na to cieszę. Uwielbiam duże wigilie. A przygotowania? Tak naprawdę te dania są proste. Nie ma wielkiej różnicy, czy się gotuje dla 10 czy 16 osób. Chodzi przecież o magię spotkania. Poza tym zawsze można się tak zorganizować, że każdy coś przyniesie i stół na pewno się zapełni. Tak robimy z przyjaciółmi w drugi dzień świąt. Każda rodzina przynosi potrawę, w robieniu której czuje się najmocniejsza, i mamy wspaniały świąteczny obiad.

A co z prezentami?
Zaczynam o nich myśleć już rok wcześniej! Mamy z córką ogromną zabawę z ich robienia. Często jeżdżę po świecie i wyszukuję różne rzeczy właśnie pod choinkę. Nie muszą być drogie, często są to naprawdę drobiazgi. Ważne, żeby to były prezenty przemyślane.

A co pani chciałaby dostać w tym roku?
Wszystkiego nie zdradzę. Ale bardzo chciałabym dostać fajny kubek termiczny na kawę do samochodu.

Wyobraża sobie pani spędzenie świąt poza domem?
Absolutnie nie! Święta muszą być w domu. Nawet w 1992 roku, gdy zostałam III Wicemiss Świata i tuż przed świętami dostałam propozycję, żeby zostać w RPA i podpisać duży kontrakt reklamowy, powiedziałam: „Nie ma mowy! Przecież za tydzień jest Boże Narodzenie! Wracam do Polski!”. Moja 13-letnia córka też ma już zaszczepione to, że święta spędzamy w domu.

Sylwestra i Nowy Rok też?
Nie, na sylwestra chętnie wyjeżdżam. Kilka ostatnich spędzałam na nartach. W tym roku jeszcze nie wiem. Trwają negocjacje, bo moja córka nie jest już tak chętna na wyjazdy z mamą. Ona wolałaby zostać w domu, ja chciałabym pojechać. Zobaczymy. Ale wiem na pewno, że będziemy z najbliższymi. Mam grono przyjaciół, z którymi jestem związana od 23 lat. To oni mnie pionizują, nie pozwalają oderwać się od rzeczywistości (śmiech).

No właśnie, nigdy nie uderzyła pani woda sodowa do głowy, a okazji ku temu było co najmniej kilka…
Boże broń, żeby to się w przyszłości stało! Teraz odtrąbiono mój kolejny sukces – jestem w jury „Top Chefa”. Nominowano mnie do Telekamer „Tele Tygodnia” i to jest bardzo miłe. Ale poważnie mówiąc, sądzę, że to, jak podchodzę do swojego życia, zawdzięczam najbliższym – rodzicom, bratu, przyjaciołom.

Ktoś z nich powiedział kiedyś: „Ewa, otrząśnij się!”?
Aż tak, to nie, ale zdarzyło się, że mój przyjaciel dobitnie mi wyłożył, co myśli o pewnych sprawach. Przed zadufaniem i popadnięciem
w samouwielbienie uchronili mnie rodzice, którzy wpoili mi, że sama mam o sobie decydować. Uczyli mnie też, że trzeba mieć dystans do wszystkiego, co się w życiu robi, zarówno gdy jest to sukces, jak i porażka. Miałam również to szczęście, że spotykałam na swojej drodze dobrych ludzi – czy to były wybory miss, czy praca w rządzie Waldemara Pawlaka, czy założenie własnego studia, prowadzenie programów. Z jednej strony pomagali mi odnieść sukces, a z drugiej „nie wyskoczyć z butów”.

Ale gdy pojawia się sukces, pojawiają się też zazdrośnicy. Jak pani sobie z nimi radzi?
Przede wszystkim trzeba robić swoje. Tak zawsze mówiła mi mama: „Dziecko, rób swoje!”. Nie jesteśmy w stanie spełnić oczekiwań wszystkich dookoła, bo przestaniemy żyć swoim życiem. Oczekiwania innych są dobre dla nich, ale niekoniecznie dla nas.

Czy te mądrości, którą słyszała pani od swojej mamy, przekazuje pani teraz swojej córce?
Staram się. Ale z 13-latką nie jest łatwo. Bardzo dużo z nią rozmawiam, tłumaczę jej swoje decyzje, dlaczego akurat tak postępuję i dokonuję takich, a nie innych wyborów. Szanuję jej odmienność i zdanie, aczkolwiek nie zawsze się z nim zgadzam.

Olę cieszy pani sukces w „Top Chefie”?
Jej się nie podoba to, że nagrania „Top Chefa” są w Warszawie. Program „Ewa gotuje” powstaje u mnie w domu, Ola zna całą ekipę, uczestniczy w nagraniach. „Przez żołądek do serca” też jest przygotowywany w Krakowie. Dlatego moje wyjazdy na nagrania „Top Chefa” staram się wynagradzać Oli wspólnymi wypadami. Gdy wracam do domu, jestem cała dla niej, podaję jej śniadanie do łóżka…

Trzynastolatka naprawdę to docenia?
Pewnie dowiem się tego dopiero za kilka lat. Całe serce wkładam w to, żeby wychować ją najlepiej, jak potrafię, ale to jest bardzo trudne. Nigdy nie wiadomo, czy ta „walizka”, którą rodzice pakują dziecku, pomoże mu w dorosłym życiu. Kto zajmuje się Olą, gdy wyjeżdża pani na nagrania?
W miarę możliwości opiekuje się nią wtedy jej tata. A jeśli nie może, mamy naszą kochaną, zaprzyjaźnioną panią Anię i to ona zostaje z Olą
w domu. W wakacje, gdy nie ma szkoły, córka często wyjeżdża do moich rodziców.

Lubi być u dziadków?
Bardzo lubi i widzę wtedy, ile ma wobec moich rodziców, starszych już ludzi, cierpliwości. Jak się nimi opiekuje, jak inaczej postrzega ich potrzeby niż na przykład moje. Bardzo się cieszę z tej ich relacji, bo wiem, jak ważny dla rozwoju dziecka jest kontakt międzypokoleniowy. Gdy Ola jest
w Klęczanach u dziadków, chętnie zrobi babci kanapki, o które ja w Krakowie doprosić się nie mogę (śmiech).

Czego chciałaby pani nauczyć córkę?
Przede wszystkim wrażliwości na ludzi, na świat. Bardzo mnie cieszy, że Ola ma zdolności plastyczne. Jest cierpliwa i dokładna w tym,
co robi. Czasami się boksujemy na temat aktywności fizycznej. Ona potrafi pilnować moich treningów, ale kiedy namawiam ją, żeby poćwiczyła ze mną, to czasami się wymiguje. Ale na rowerze jeździmy razem. Mamy bardzo ładną trasę do Tyńca i wzdłuż Wisły.

A góry? Trenuje pani wspinaczkę skałkową. Zaraziła pani Olę swoją pasją?
Trochę. Miłość do gór towarzyszy mi od dzieciństwa. Pochodzę z Beskidu Niskiego. W liceum z grupą przyjaciół z plecakami wędrowaliśmy od schroniska do schroniska. Nie ma takiego szlaku w Tatrach, którego bym nie przeszła. A trzy lata temu znajomy Kris Jaxa Kwiatkowski namówił mnie na wspinaczkę skałkową. I tym zdecydowanie Olę zaraziłam. A z chodzeniem po górach bywa różnie. Dolinę Strążyską przechodzi, Dolinę Białego też, ale w połowie Kościeliskiej musiałyśmy brać bryczkę (śmiech). Ola nie rozumie, po co się tak męczyć. Ale wjechać na Kasprowy Wierch i pójść na spacer w kierunku Orlej Perci – bardzo chętnie. Zachwyca się wtedy widokami, a mnie cieszy to,
że ona widzi to piękno.

Sama jeździ pani na wyprawy w wysokie góry…
Tak, realizuję marzenia o wielkich podróżach. W ubiegłym roku zdobyłam Kilimandżaro, dwa lata temu Mount Kenya,
w tym roku Elbrus na Kaukazie. W takie góry jeżdżę zawsze z przewodnikami. Z jednej strony zapewniają mi opiekę, z drugiej – dużą wiedzę. Jednak zdobywanie szczytów powyżej 5000 metrów oznacza, że nawet jeśli idziemy w grupie, to tak naprawdę każdy zdobywa ten szczyt sam. Sam na sam ze swoimi myślami, choćby dlatego, że powyżej wysokości 4200 metrów trudno się oddycha i rozmowa jest ciężarem. To są dla mnie wyjątkowe chwile, kiedy mam czas pomyśleć o różnych sprawach, oderwać się od wszystkiego, być ze sobą.

Nie boi się pani?
Nie. Ja mam wywrotowy charakter i nawet jak jest zła pogoda, to mnie ciągnie, żeby szczyt zdobywać. Ale na szczęście moi mądrzy przewodnicy pilnują, żebym nic głupiego nie zrobiła.

Czy to, że tak kipi pani energią, to zasługa tej pasji?
Każdy z nas ma tę energię w sobie, tylko trzeba ją odnaleźć. Ruch bardzo podnosi poziom hormonów szczęścia. Dla mnie to podstawa. Jeżdżę na wyprawę w wysokie góry przynajmniej raz w roku i muszę mieć kondycję – ćwiczenia są tak samo ważne jak jedzenie i picie. Z taką perspektywą łatwiej się ustawia trening. Ćwiczę prawie codziennie. Odwożę córkę do szkoły i około ósmej rano zaczynam trening. Dwa lub trzy raz w tygodniu ćwiczę z moją trenerką Eweliną. Prócz tego dwa razy w tygodniu, w zależności od pogody, jeżdżę na rowerze, biegam albo jeżdżę na rolkach. Wykonuję też ćwiczenia aerobowe lub po prostu idę na dłuższy spacer. W ogóle bardzo często chodzę na piechotę, zamiast jeździć autem. Nawet podczas nagrań do „Top Chefa”, gdy inni odpoczywali podczas przerwy obiadowej, wkładałam adidasy i maszerowałam Wałem Miedzeszyńskim pięć kilometrów w jedną stronę i pięć w drugą. Nie biegałam, żeby nie zniszczyć makijażu i włosów. Ćwiczenia zmieniają samopoczucie i sylwetkę…

Wszyscy to widzą. Wygląda pani fantastycznie!
To cudowny „skutek uboczny” sportu! Nie stosuję diet, bo uważam, że to bez sensu. Od 10 lat mam tę samą wagę. Ale od trzech regularnie ćwiczę i wizualnie wydaję się szczuplejsza.

Kucharze z „Top Chefa” często podkreślali, że w towarzystwie tak pięknej kobiety jak pani lepiej im się gotuje. Takie komplementy są miłe, prawda?
Bardzo, naprawdę bardzo. Jestem normalną kobietą i uwielbiam komplementy. Ostatnio usłyszałam fantastyczny komplement od obcego mężczyzny „Patrzę na panią, nie mogę wzroku oderwać, skupić się i wiem, co to znaczy być zakręconym jak ruski termos”. Czy to nie ładne?

Bardzo ładne! A gdzie fani pani urody i kulinarnego talentu będą mogli panią teraz oglądać?
Będą kolejne sezony moich dwóch programów „Ewa gotuje” i „Przez żołądek do serca”, będzie następna edycja „Top Chefa”. „Ewa gotuje” jako jedyny polski program znalazł się na kanale Food Network. Po dwóch tygodniach emisji okazało się, że jest najchętniej oglądany! Znalazłam się między takimi sławami jak Nigella Lawson, Gordon Ramsay czy Jamie Oliver. Jestem z tego bardzo dumna.

Rozmawiała: ANNA HERNIK-SOLARSKA

Redakcja poleca

REKLAMA