I stał się... cud

I stał się... cud
Chcesz wiedzieć, co czuje człowiek, który z dnia na dzień odzyskał wzrok? I jak mu się to udało?
/ 17.04.2008 14:19
I stał się... cud
Tego i innych rzeczy dowiesz się z relacji trzech osób, które żyją normalnie, mimo że mało kto dawał im na to szansę.
Nie tylko w telewizyjnych serialach, jak "Na dobre i na złe" czy "Ostry dyżur", zdarzają się cuda. Także w prawdziwym życiu lekarzom czasem udaje się uratować życie osoby, w którą uderzył piorun. Albo przywrócić wzrok komuś, kto pogodził się z myślą, że do końca życia będzie niewidomy. A wszystko to dzięki nowoczesnej medycynie. Trzy osoby, które są żywymi dowodami takich "cudów", zdecydowały się opowiedzieć nam swoje historie.


Odzyskałem wzrok po latach - Greg McLauglin, 50 lat
Kiedy miałem trzy lata, ciężko zachorowałem i musiałem brać antybiotyki. Niestety, okazało się, że jestem na nie uczulony. Leki wywołały u mnie bardzo rzadką reakcję alergiczną, tzw. zespół Stevensa-Johnsona, w wyniku której całkowicie straciłem wzrok w prawym oku. Lewym widziałem jednak całkiem dobrze, więc funkcjonowałem w miarę normalnie.
W 1983 roku zabłysłnął dla mnie promyk nadziei. Lekarze powiedzieli, że można spróbować przywrócić wzrok w chorym oku dzięki przeszczepowi rogówki. Oczywiście natychmiast zgłosiłem się na operację. Niestety, zamiast się polepszyć, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Zabieg się nie udał, a ja w wyniku infekcji straciłem oko! Co gorsza, coraz gorzej widziałem również na lewe.
W 1993 roku dostrzegałem już tylko zamazane kontury przedmiotów. Nie mogłem czytać, oglądać telewizji.
W wieku 35 lat byłem kompletnie ślepy! Byłem już wtedy żonaty i miałem dwójkę dzieci w wieku szkolnym. Bardzo cierpiałem, nie mogąc im nawet pomóc w odrabianiu lekcji.
W 2002 roku pojechałem do kliniki w Cincinnati na drugi przeszczep rogówki. Tym razem wyglądało to zupełnie inaczej: wszczepiono mi w oko komórki macierzyste. Z nich utworzyła się nowa rogówka.
Gdy wreszcie pozwolono mi zdjąć opatrunek, podszedłem do okna, rozsunąłem zasłony i... zobaczyłem dużą żółtą ciężarówkę zalaną jaskrawym światłem latarni. Obraz był tak wyraźny, że aż nie mogłem w to uwierzyć! Potem spojrzałem w lustro i pierwszą moją myślą było: "Rety, ale się postarzałem". Gdy następnego dnia przyszła do mnie żona, nie mogłem się nadziwić, jak bardzo zielone są jej oczy. A córka! Właściwie po raz pierwszy zobaczyłem ją wyraźnie, a nie jako zamazaną plamę.
Jeszcze przez długie miesiące odkrywałem świat na nowo. Cieszyło mnie wszystko. Pewnego dnia przez pół godziny stałem nad garnkiem z tłuszczem i obserwowałem unoszące się w nim bąbelki powietrza.

Komórki macierzyste nadzieją na zdrowie
Przez ostatnie 20 lat okulistyka zrobiła ogromny krok naprzód. Teraz leczenie zmian wywołanych zespołem Stevensa-Johnsona, a także oparzeniami chemicznymi jest możliwe dzięki komórkom macierzystym. Mogą one pochodzić z rogówek obcych dawców albo ze zdrowego oka pacjenta. W czasie operacji usuwa się rogówkę oraz blizny z chorego oka i umieszcza się w nim komórki macierzyste, które pokrywają powierzchnię gałki. Po upływie kilku miesięcy pacjentowi wszczepia się nową rogówkę, a komórki macierzyste wrastają w nią, wzmacniając jej wierzchnią warstwę.
Przeszczepy komórek macierzystych od kilku lat wykonuje się również w Polsce, m.in. w Samodzielnym Szpitalu Klinicznym nr 5 Śląskiej AM w Katowicach: ul. Ceglana 35, 40-952 Katowice, tel. (32) 358 12 00.


Przeżyłam uderzenie pioruna - Nina Lazzeroni, 57 lat
Był ponury, deszczowy poranek 8 kwietnia 1995 roku. Stałam na parkingu razem z grupą ludzi, których uczyłam bezpiecznej jazdy motocyklem. Nic nie zapowiadało burzy. W pewnym momencie znikąd pojawiła się błyskawica i uderzyła prosto we mnie! Piorun trafił mnie w lewe ucho, rozrywając błonę bębenkową, a siła uderzenia wyrzuciła mnie w powietrze. Moi uczniowie opowiedzieli mi później, że wyleciałam w powietrze jak szmaciana lalka i wylądowałam na głowie.
Prawdopodobnie życie uratowało mi mokre ubranie – prąd częściowo ześlizgnął się po jego pokrytej wodą powierzchni, zamiast przejść przez ciało. Potem wyładowanie przeskoczyło na metalowy łańcuch ogrodzenia, przeszło przez słup i wyrwało z ziemi kawał betonu wokół niego.
Dziwne, ale straciłam przytomność tylko na chwilę. Moje serce waliło jak oszalałe, a ciśnienie było wysokie jak nigdy. Lekarz powinien mnie podłączyć do defibrylatora, ale wyznał mi potem, że nie mógł się przemóc, aby zaaplikować mi szok elektryczny po raz drugi w ciągu jednego dnia. Zamiast tego podał mi dożylnie leki, które wyrównały pracę serca.
W szpitalu spędziłam tydzień. Moje mięśnie kurczyły się tak silnie, że ulegały zniszczeniu, a drobinki wyściełającej je tkanki przedostawały się do krwiobiegu. To stanowiło zagrożenie dla nerek, więc bez przerwy robiono mi analizy krwi, aby sprawdzić, czy nie powstał zator. Jednak powoli dochodziłam do siebie. Pęknięty bębenek zagoił się, choć do dziś cierpię na dzwonienie w lewym uchu. Mięśnie też się zagoiły, ale stale mam zdrętwiałą część stóp.
Okropne było to, że przez długie lata miałam ogromne trudności z czytaniem, a nawet z zapamiętywaniem najprostszych słów. Pomogły mi krzyżówki i inne ćwiczenia intelektualne. Teraz funkcjonuję już prawie normalnie, a nowi znajomi twierdzą, że w ogóle po mnie nie widać, że miałam jakieś problemy. Przez jakiś czas co prawda zachowywałam się nieco gwałtownie i byłam opryskliwa, ale całe szczęście potem mój charakter znów złagodniał.
Jednak najistotniejsza zmiana, jaka zaszła w moim organizmie, była związana z hormonami. Po wypadku miałam tak silne krwawienia menstruacyjne, że lekarze zalecili mi wycięcie narządów rodnych. Całe szczęście miałam już dzieci, więc utrata płodności nie była dla mnie wielkim dramatem.
Mimo wszystkich dolegliwości i przeszkód udało mi się niemal całkowicie odzyskać zdrowie. Nadal pracuję jako asystentka dentystyczna i prowadzę kursy motocyklowe.

Wyładowanie niszczy nerwy i gruczoły
Piorun ma tak wielki ładunek elektryczny, że topi plomby w zębach i powoduje ogromne napięcie mięśni, które wyłamuje stawy. Ale wbrew pozorom jego uderzenie przeżywa aż 70–80 proc. osób. Ofiary często są ciężko poparzone. Jednak największym zagrożeniem życia jest zatrzymanie akcji serca, co zdarza się bardzo często. Także system nerwowy, który przecież działa na zasadzie przewodzenia prądu, może się "przepalić" jak bezpieczniki. Dlatego wiele ofiar, jak Nina, cierpi po wypadku na zaburzenia neurologiczne: problemy z uczeniem się, zaniki pamięci i zmiany osobowości. Ucierpieć może też przysadka mózgowa i podwzgórze, co powoduje impotencję, obniżenie libido i przewlekłe bóle. W czasie burzy najlepiej schować się w domu lub w samochodzie. Jeżeli jesteś na otwartej przestrzeni, ukucnij z dala od wysokich obiektów, np. drzew lub słupów.


Moja proteza jest idealna - Leslie Pitt Schneider, 39 lat
Kiedy miałam sześć lat, straciłam lewą nogę. Jeździłam na rowerze, gdy uderzyła we mnie ciężarówka. Noga została zmiażdżona i trzeba ją było amputować 5 cm nad kolanem. Podczas rehabilitacji w szpitalu dostałam zwykłą drewnianą protezę. Była bardzo niewygodna i długo nie mogłam się do niej przyzwyczaić. Czułam, jakbym miała przyczepiony do nogi kawał kija. Ale w końcu zaakceptowałam moją nową "nogę" i zaczęłam żyć prawie jak dawniej. Biegałam, choć wyglądało to bardziej jak przeskakiwanie z nogi na nogę. Rodzice kupili mi nowy rower ze specjalną opaską na pedale, pod którą mogłam wsunąć sztuczną stopę. Nauczyłam się nawet stepować!
Moi koledzy ze szkoły byli naprawdę fantastyczni. Zaakceptowali moją protezę i ciągle kazali sobie opowiadać o wypadku, co nawet mi się podobało, bo byłam w centrum uwagi. Mimo to cały czas czułam się inna niż oni. Nigdy nie odważyłam się założyć szortów albo krótkiej spódniczki. Musiałam też zrezygnować z lekcji WF oraz gry w piłkę nożną, co bardzo mnie przygnębiało, bo nie lubiłam być poza nawiasem. Ale mniej więcej w tym samym czasie rodzice namówili mnie na naukę jazdy na nartach. To było cudowne przeżycie! Szusowałam na jednej nodze, bez protezy i wreszcie czułam się wolna jak dawniej.
Gdy byłam w siódmej klasie, niektóre dziewczyny zaczęły się ze mnie naśmiewać. Kiedyś na biwaku jedna z nich powiedziała: "Nigdy nie będziesz normalna. Jesteś niepełnosprawna". Strasznie wtedy płakałam. Czułam się wyobcowana. Okazało się, że chłopcy są dużo wrażliwsi niż moje rówieśnice. Traktowali mnie jak inne dziewczyny: flirtowali ze mną i zapraszali mnie na randki.
Wkrótce dostałam nową protezę z hydraulicznym stawem kolanowym. Była dużo wygodniejsza i wyglądała prawie jak normalna noga. A to przecież bardzo ważne dla dorastającej dziewczyny. Ale wciąż miałam problemy na schodach, bo schodząc, musiałam stawiać obie stopy na każdym stopniu. Na dworze na pochyłym terenie musiałam schodzić po skosie, a i tak czasami traciłam równowagę.
Mojego męża poznałam na wyciągu narciarskim. Zaakceptował mnie taką, jaką jestem. Twierdzi nawet, że zainspirowałam go. Zamiast robić doktorat z filozofii, poszedł na kurs protetyczny i pomaga ludziom dopasowywać sztuczne kończyny.
Dwa lata temu w moim życiu nastąpił przełom. Po niezliczonej ilości protez, jakie już miałam, dostałam najnowszy model C-Leg firmy Otto Bock. Jest on wyposażony w mikroprocesor, w którym zaprogramowano styl mojego chodzenia (oceniono go, gdy wypróbowywałam protezę). Natychmiast po jej założeniu poczułam, że wreszcie odzyskałam kontrolę nad swoim ciałem. Przy poprzednich protezach zdarzało się, że gdy ja już się zatrzymałam, staw kolanowy w protezie nadal się poruszał.
C-Leg to zupełnie co innego. Czasem wydaje mi się, że przewiduje, co zamierzam zrobić.
Teraz mogę schodzić prosto nawet z bardzo stromych wzniesień. A chodzę tak szybko, że nawet mój zdrowy mąż czasami nie może za mną nadążyć!

Protezy są coraz doskonalsze

W czołówce protez kończyn dolnych są obecnie C-Leg firmy Otto Bock i Rheo Knee firmy Ossur, które niemal doskonale odwzorowują ruchy nogi. Pozwalają noszącej je osobie natychmiast się zatrzymać, przyspieszyć kroku, normalnie schodzić po schodach i pokonywać nierówności terenu bez obawy przed utratą równowagi. Obie protezy mają wbudowane mikroprocesory, które oceniają położenie i szybkość ruchu kolana 1000 razy na sekundę. To pozwala im natychmiast dostosować się do ruchu noszącej je osoby.
Nie są jednak idealne: nie mogą utrzymać całego ciężaru ciała, więc np. wchodzenie po schodach wciąż nie odbywa się naturalnie.
Proteza C-Leg dostępna jest również w Polsce. Kosztuje 98–140 tys. zł. NFZ refunduje znikomy procent tej sumy (do 2800 zł), ale często resztę pokrywa ubezpieczenie. C-Leg można zamówić w firmie Otto Bock Polska, ul. Koralowa 3, 61-029 Poznań; telefon: (0-61) 653 82 50; e-mail: ottobock@ottobock.pl; www.ottobock.pl.

tekst: Kathleen McAuliffe
oprac.: Katarzyna Gwiazda/ Vita

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA