„Mój mąż to egoista i zdrajca. Przyłapałam go z obcą babą, ale musi zostać w moim życiu dla dobra dziecka”

kobieta która ma despotycznego męża fot. Adobe Stock
„– Może pan zabrać żonę do domu – powiedział lekarz. – Oboje z synkiem czują się dobrze, więc nie ma powodu, żeby dłużej byli tu z nami. – Lepiej będzie, jak zostaną dzień czy dwa. Będę spokojniejszy – odpowiedział mój mąż zaskoczonemu specjaliście”.
/ 15.12.2021 17:01
kobieta która ma despotycznego męża fot. Adobe Stock

Ucieszył się, kiedy powiedziałam, że chyba jestem w ciąży. Uściskał mnie i natychmiast pobiegł do apteki po test ciążowy. Krążył nerwowo pod drzwiami łazienki, kiedy odczytywałam wynik. Kupił mi ogromny bukiet róż, powiedział, że to najpiękniejszy dzień w jego życiu, po czym... wyjechał w delegację. Musiał. To kontrahenci dyktowali warunki.

Wrócił rozpromieniony i jeszcze tego samego dnia zaproponował, żebym na czas ciąży wzięła zwolnienie z pracy i zaczęła o siebie dbać. Mój ginekolog uważał nasze zachowanie za przesadę.
– Ciąża to nie choroba – powiedział, cytując słowa jednej z pań wiceministrów.
– Ale to nasze pierwsze dzieciątko, a Izunia jest taka słabiutka. Sam pan widzi, jaka z niej kruszyna. Nie ryzykujmy – poprosił mąż, przesuwając w stronę lekarza kopertę i patrząc mu głęboko w oczy.

Miał dar przekonywania. Lekarz wahał się tylko przez chwilę, ja milczałam zaskoczona, lecz poszłam na zwolnienie. A później także za namową Witka odeszłam z pracy. Tej samej, w której go poznałam. Tyle że on – przebojowy, pewny siebie – piął się po szczeblach kariery, a ja utknęłam na stanowisku asystentki jednego z mniej znaczących kierowników. Nie lubiłam tej pracy, jednak też nie bardzo wiedziałam, co chciałabym robić, więc całkowicie zdałam się na Witka.

Byłam zakochana i szczęśliwa, że ktoś taki jak on wybrał mnie na swoją żonę. Zwalniał się z pracy, żeby jeździć ze mną do lekarza czy na badania kontrolne. Zaległości nadrabiał po godzinach, a czasem w weekendy. W domu bywał gościem. Tłumaczył, że musi zarobić na rodzinę – bo od tej pory czeka nas życie pełne wydatków. Nie narzekałam. Nie śmiałabym. Chociaż mogliśmy sobie pozwolić na ekipę remontową, sam pomalował przyszły pokój naszego dziecka, wybrał kolor ścian, wykładziny i mebli.
– Wiesz, że się na tym znam – żartował, chociaż po liceum plastycznym rzucił sztalugi na rzecz finansów.

Bolało mnie jednak to, że w miarę jak rósł mi brzuch, zainteresowanie męża mną zaczęło coraz bardziej spadać. Nie przytulał mnie już tak często, nie całował, nie uprawiał ze mną seksu, jakby się bał, że się czymś ode mnie zarazi. Tłumaczył, że jest staroświecki i boi się o maleństwo, nadrabiał opiekuńczością, ale z trudem przechodziłam do porządku dziennego nad rodzącym się chłodem między nami. Brakowało mi ciepła, za to przybywało zadań do wykonania. „Mężczyźni tacy już są” – czytałam na forach internetowych, licząc, że po porodzie znów staniemy się sobie bliscy.

Znosiłam jego plany co do przyszłości naszego syna (już wtedy wiedzieliśmy, że będziemy mieć syna), niekończący się wybór imienia, casting na nianię zorganizowany przez męża miesiąc przed porodem, wymiany kolejnych wózków i zabawek, które nie spełniały jego oczekiwań; w końcu kupno wielkiego auta rodzinnego. Coraz częściej padałam zmęczona i wycofywałam się z brania udziału w kolejnych pomysłach Witka, a on każdą rzecz traktował jak wyzwanie. Konsultował, analizował, czytał, zgłębiał, jakby od najmniejszych nawet drobiazgów zależała przyszłość naszego Janka (takie imię wybrał Witek dla synka). A kiedy kończył kolejne wyznaczone sobie zadanie – znikał.

Uciekał w pracę. Wyjeżdżał na szkolenia i w delegacje. Sprzedałby chyba ostatnią koszulę, byle pozyskać kolejnego klienta. Angażował się tak bardzo, że o mało nie spóźnił się na poród.  Do szpitala pojechałam taksówką, którą wezwała zaalarmowana przeze mnie koleżanka z pracy.
– A gdzie jest teraz Witek? – zapytała, odbierając mój telefon.
– Pracuje...
Przerażona, że odeszły mi wody, nie zauważyłam, że dziwnie zamilkła.
– Biorę taksówkę i już jadę po ciebie – powiedziała po krótkiej przerwie.

Przyjechał do szpitala zdyszany, przejęty, i natychmiast odprawił Monikę.
– Poradzimy już sobie sami, dziękuję ci – powiedział oschle, wyjmując z portfela sto złotych. – To za taksówkę.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, a on schował pieniądze i po przepytaniu położonej, czy wytrzymam jeszcze chwilę... pojechał do domu po rzeczy dla synka.

Zostałam całkiem sama w jednoosobowej sali. Krążyłam między czterema ścianami, próbując zgodnie z zaleceniami położonej przyspieszyć akcję. Kiedy rodziłam, Witek siedział za drzwiami, na bieżąco aktualizując swój status na Facebooku i odpisując na tysiące mejli swoich klientów. Do sali wszedł tuż po porodzie z kamerą w ręku.
– Chcę cię uwiecznić, kochanie! – oznajmił mi, nie zważając na mój stan. Nie wziął w ramiona Janka. Wyjaśnił, że boi się zrobić mu krzywdę.
– Uśmiechnij się – zażądał, robiąc nam zdjęcie, ale nie potrafiłam się zmusić.

Zniknął godzinę później, sprawdziwszy, czy mam wszystko, czego mi potrzeba. Owszem, dzwonił i pytał, jak się czuję, powiadomił całą rodzinę i znajomych o tym, że ma syna, nawet zamieścił te nasze nieszczęsne zdjęcia na kilku portalach społecznościowych, ale do nas zawitał dopiero następnego wieczoru.
– Może pan zabrać żonę do domu – powiedział prowadzący mnie lekarz. – Oboje z synkiem czują się dobrze, więc nie ma powodu, żeby dłużej byli tu z nami.
Lepiej będzie, jak zostaną dzień czy dwa. Będę spokojniejszy – odpowiedział mąż zaskoczonemu specjaliście. Ten tylko wzruszył ramionami. „Pewnie nie takie przypadki spotykał w swojej karierze” – pomyślałam, przystając na prośbę męża, zwłaszcza że sowicie opłacił nasz pobyt w klinice.

Witek cmoknął powietrze nad moim czołem, pogłaskał Janka i popędził do pracy. Ja znów zostałam sama i czułam się jak w jednoosobowej złotej klatce. Janek spał spokojnie w łóżeczku obok, mnie też nic nie dolegało, więc nad ranem podjęłam decyzję, że nie zastosuję się do zaleceń męża i wyjdę wcześniej ze szpitala. Chciałam już być w domu. Zadzwoniłam do niego, ale miał wyłączony telefon. „Pewnie śpi, zmęczony” – pomyślałam, pakując swoje rzeczy do torby. Godzinę później znowu odezwała się automatyczna sekretarka. Nie wiem, skąd znalazłam w sobie tyle siły i odwagi, żeby wypisać się na własną prośbę z kliniki. Nie chciałam zwrotu pieniędzy. Zaskoczony moją decyzją lekarz nawet próbował dzwonić do Witka, żeby po mnie przyjechał, ale jemu również się nie udało.

Wsiadłam w taksówkę i pojechałam do domu. Spokojna, pewna, że sprawię mężowi miłą niespodziankę. Naprawdę myślałam, że mój mąż śpi po ciężkiej pracy.
– Skoro tata jest taki zajęty, nie będziemy sprawiać mu kłopotu swoim wypisem – uśmiechnęłam się do synka. Przekręciłam klucz w zamku, na paluszkach wniosłam do mieszkania dziecko i torbę z naszymi ubraniami, zamknęłam drzwi i dopiero wtedy to usłyszałam. Jakieś dziwne sapanie, jęk, dyszenie... Dźwięk zaprowadził mnie do sypialni. Uchyliłam drzwi i stanęłam jak wryta.

Mój nagi mąż dyszał nad jakąś brunetką; jak się okazało, pracownicą działu kadr w naszej firmie. Ona pierwsza mnie zobaczyła i zaniemówiła, a potem próbowała się wydostać spod Witka. Ten odwrócił się i odskoczył od dziewczyny jak oparzony. Zaczął krzyczeć, że to nie tak, jak wygląda, że wszystko mi wytłumaczy. Jeszcze kilka dni temu pewnie bym zemdlała albo się rozpłakała, widząc coś takiego, ale po urodzeniu synka stałam się inną kobietą. Wściekłam się i kazałam się wynosić im obojgu. Witek nie posłuchał. Dziewczyna jakby tylko na to czekała, ale on nie odpuścił. Błagał, prosił, płakał, zaklinał się na naszą miłość, na synka. W końcu zaczął ze mnie szydzić.

Kpił, że bez niego i jego pieniędzy jestem nikim, że gdyby nie on, nadal tkwiłabym na posadzie sekretarki i jadła chleb z masłem. Wrzeszczał, gestykulował, przemierzał pokoje niczym pan i władca. Nie wytrzymałam. Wygrałam sprawę o podział majątku i rozwód z orzeczeniem o winie, bo panna z kadr nie była pierwsza. Zostałam z synkiem w naszym mieszkaniu, wywalczyłam wysokie alimenty. Niestety, muszę widywać Witka co dwa tygodnie.

Naprawdę go kochałam! Wiedziałam, że Witek jest próżny i samolubny, lecz szanowałam jego osiągnięcia, zaradność i obycie w świecie. I naprawdę wierzyłam, że robi miny bezczelnego typa, ale ma dobre serce. Pomyliłam się. Jednak mamy dziecko, więc w pewnym sensie będę musiała nadal dzielić z nim życie.

To też może cię zainteresować:
„Ucieszyłam się, że mój 17-letni syn poznał dziewczynę na obozie. Nie wiedziałam, że jest nią jego wychowawczyni...”
„Uwiodła mnie jak femma fatale, a potem zniknęła z moją kartą kredytową i dokumentami. Teraz chce kolejną szansę”
„Przez 10 lat przez gwałt czułam się brudna, niegodna miłości. Aż poznałam jego. I zaraz potem prawie straciłam”

Redakcja poleca

REKLAMA