Specjaliści informują: Szczęście jest zaraźliwe

Szczęście jest zaraźliwe
Jesteś nieszczęśliwa, gruba i nie możesz odzwyczaić się od palenia? To nie twoja wina. Masz po prostu nieodpowiednich znajomych. Zmień ich, a jest duża szansa, że twój stan radykalnie się poprawi.
/ 29.04.2009 14:04
Szczęście jest zaraźliwe
„Kto z kim przestaje, takim się staje” – kilkadziesiąt lat temu Jan Brzechwa zapisał ogólnie znaną prawdę. A naukowcy zupełnie niedawno ją potwierdzili. Można zarażać się otyłością, ale też poczuciem szczęścia.
Żaden człowiek nie jest samotną wyspą – skonstatowali jakiś czas temu psycholodzy. I choć nie ubrali swego spostrzeżenia w tak poetyckie słowa (ale nie dziwota, że prostemu psychologowi trudno dorównać samemu Paulo Coelho), wysnuli z tego niezwykle interesujące wnioski. To, co czujesz i jak się zachowujesz, zależy od tego, jaki wpływ wywierają na ciebie twoi znajomi. A także znajomi twoich znajomych. Oraz znajomi znajomych znajomych. Spokojnie, nie zabrniemy dalej. Wygląda na to, że owa zależność jest zaledwie trzystopniowa.
Nastroje i postawy potrafią rozprzestrzeniać się w społecznych sieciach zależności niczym wirus, infekując kolejnych jej członków. Niektóre z nich, jak choćby poczucie szczęścia, depresja, inklinacje do otyłości czy opilstwa, preferencje wyborcze, gust muzyczny, a nawet skłonności samobójcze, transmitowane są w sposób nie do końca zrozumiany (choć wciąż analizowany) przez badaczy.

Zakaźne szczęście
Prekursorem badań nad oddziaływaniem społecznym jest Nicholas Christakis, lekarz i socjolog z Harvard Medical School w Bostonie. Niedawno opublikował wyniki badań dotyczących rozprzestrzeniania się uczucia szczęścia. Materiał do obserwacji zaczerpnął z programu o nazwie Framingham Heart Study – badania, które przez trzy pokolenia (od 1948 roku) monitorowało ryzyko chorób serca u mieszkańców amerykańskiego miasteczka Framingham. Zespół Christakisa wykorzystał dane uzyskane w tym programie w inny sposób. Przeanalizował kwestionariusze tysięcy osób tworzących rodziny, kręgi znajomych oraz przyjaciół i sprawdził, czy istnieje ich wzajemne oddziaływanie.
Okazało się, że owszem, dotyczy ono na przykład poczucia szczęścia. Szczęśliwi ludzie chętnie trzymają się razem – brzmi ogólny wniosek. Jednak nie dlatego, że tacy ludzie lgną do siebie, ale dlatego, że to szczęście rozlewa się między nimi według określonego wzorca. Im więcej masz przyjaciół, którzy są szczęśliwi, tym bardziej sam jesteś szczęśliwy. Jednak efekt nie przekłada się w prosty sposób z osoby na osobę. Wpływ zależy od rodzaju relacji łączącej cię z innymi. Na przykład jeśli bliski przyjaciel mieszkający kilka kilometrów od ciebie został nagle czymś uszczęśliwiony, szansa na to, że ty sam poczujesz się szczęśliwy, wzrasta o 60 procent. Tymczasem gdy coś przyjemnego przydarzy się twojemu bliskiemu sąsiadowi, szanse na podniesienie twojej szczęśliwości wzrosną o zaledwie 30 procent. Kiedy zaś twój krewny wygra w lotto, prawdopodobieństwo, że twoje samopoczucie się poprawi, wyniesie 15 procent.
Epidemia szczęścia rozprzestrzenia się intensywniej między blisko emocjonalnie, a nie formalnie związanymi ludźmi i (warunek drugi) to działa lepiej, jeśli twoi przyjaciele są tej płci co ty. Dlatego sukces współmałżonka uszczęśliwi cię mniej niż przyjaciółki. Tu mała uwaga – szczęście bliskich nie oddziałuje na nas bezterminowo. Wspaniałe samopoczucie moich znajomych ma wpływ na moje tylko wtedy, gdy zostali oni uszczęśliwieni w ciągu ostatniego roku. Rezultaty zbiorowej „epidemii szczęścia” też utrzymują się najwyżej rok. Tak twierdzi Nicholas Christakis. Jak jednak tłumaczy ową epidemię?
Psycholodzy dowiedli, że potrafimy w sposób nieświadomy ulegać emocjom innych osób. Nie zdając sobie z tego sprawy, naśladujemy ich wyraz twarzy, wysławianie się, sposób bycia, mowę ciała. To zaś wywołuje rodzaj neuronalnego sprzężenia zwrotnego – doświadczamy emocji, które podświadomie naśladujemy. Prawdopodobnie uwikłane są w to tak zwane neurony lustrzane, niedawne odkrycie neurobiologów (pisaliśmy o tym dwa numery temu. Badania nad systemem neuronów lustrzanych wykazały, że dzięki nim możemy rozumieć stan umysłu innych osób, automatycznie odczytywać ich intencje oraz przewidywać działania. Te zdolności są z kolei niezbędne do tworzenia więzi społecznych i komunikowania się z innymi).


Grubi przez zapatrzenie
No dobrze, dlaczego jednak przyjaciel ma na nas większy wpływ niż krewny? A sąsiad z następnej ulicy może być najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem i nie zrobi to na nas żadnego wrażenia? Kluczowe wydają się dwa czynniki: intensywność kontaktu z daną osobą i siła relacji, jaka nas z nią łączy. Im bliżej kogoś znamy, tym lepiej wczuwamy się w jego emocje. To jeszcze zrozumiałe. Badanie wpływu społecznego robi się jednak znacznie bardziej zagadkowe, kiedy okazuje się, że tak samo jak szczęście „zakaźna” może być skłonność do... tycia.
To, czy jesteśmy grubi, czy nie – twierdzi Christakis – też nie zależy wyłącznie od naszych wyborów i działań, lecz od wyborów i działań osób, o których niewiele wiemy, bo są oddalone od nas o dwa lub nawet trzy stopnie znajomości. Statystyki wyglądają tak: prawdopodobieństwo przybrania na wadze rośnie o 37 procent, kiedy przytyje współmałżonek, o 40 – gdy utyje rodzeństwo – i aż o 57 procent, gdy kilka dodatkowych fałdek zauważymy na brzuchu serdecznego przyjaciela. Co ciekawe, wpływ na nas ma również tycie przyjaciela przyjaciela. Oraz przyjaciela przyjaciela przyjaciela. Uwaga! Ulegamy temu wpływowi nawet wtedy, gdy od naszych tyjących bliskich dzielą nas dziesiątki kilometrów.
Jak to możliwe? A może po prostu grubi ciągną do grubych i w tym tkwi rozwiązanie zagadki? Obserwacje tego stanu rzeczy prowadzono 30 lat. Ustalono ponad wszelką wątpliwość – najpierw się zaprzyjaźniamy, a potem razem tyjemy. Gdy więź emocjonalna jest silna i odwzajemniona, tyjemy chętniej. Jeśli osoba darzona przez nas przyjaźnią nie odwzajemnia naszego uczucia, prawdopodobieństwo, że przybierzemy na wadze razem z nią, wzrasta tylko o 20 procent.

Wirus jakiś czy co?
To efekt wpływu społecznego – komentuje Christakis na łamach „New York Timesa”. – Rodzaj „zapatrzenia”. Kiedy tyją osoby, z których opinią się liczymy, zaczynamy mniej krytycznie patrzeć na swoją wagę. Chodzi o to, by „trzymać się w normie znajomych”. Nie odstawać od reszty. Tyje znajomy mojego dobrego znajomego, więc on sam też tyje. A jak on, to i ja, bo parę kilo więcej w grupie puszystych już tak nie razi.
Christakis zauważył jednak, że kobiety są bardziej zdyscyplinowane od mężczyzn. Gdy obrasta w tłuszczyk moja przyjaciółka, prawdopodobieństwo, że ja też to zrobię, wynosi 38 procent. Jeśli jednak utyje przyjaciel mojego męża, mogę mieć jak w banku, że i on sam wkrótce przestanie mieścić się w spodnie. Co ciekawe, w relacjach między rodzeństwem zależności są odwrotne: siostry tyją synchronicznie częściej (67 procent) niż bracia (44 procent).

Taka karma
Zależności jest więcej. Grupowo zarażamy się determinacją w rzucaniu palenia. Prawdopodobieństwo, że będzie palić ten, którego małżonek rzucił palenie, to 33 procent. Kiedy przestanie palić nasz przyjaciel, szansa, że my pozostaniemy w nałogowym ciagu, oceniana jest na  36 procent. Gdy zaś nie palą nasi współpracownicy – jest 34 procent na to, że my wciąż będziemy wymykać się na dymka. Podobne zależności dotyczą „zakażania się” upodobaniami muzycznymi, a nawet chęcią popełnienia samobójstwa.
Czy znaczy to, że jesteśmy nieświa-domymi niewolnikami społecznego wpływu? – Wpływ społeczny jest zasadniczo pozytywnym zjawiskiem – twierdzi w piś-mie „New Scientist” Duncan Watts, socjolog z Columbia University w Nowym Jorku. – A będąc świadomym jego oddziaływania, możemy odnaleźć sposób na czerpanie z niego korzyści. Ludzie mogą kontrolować pewne społeczne zjawiska, którym podlegają, a one rykoszetem będą oddziaływać na ich własne życie.
Chcesz się zmusić do uprawiania sportów? Zaprzyjaźnij się z zapalonym tenisistą/biegaczem/cyklistą – radzą specjaliści. Albo z kimś, kto przyjaźni się z kimś takim, i czekaj, aż to na ciebie przejdzie. Naukowcy są pewni, że prędzej czy później poddasz się wpływowi. Chcesz rzucić palenie? Przestań kumplować się z tą nieznośną Anką i jej przyjaciółkami, które ciągle plotkują przy papierosie. Czujesz- się nieszczęśliwy? Porzuć towarzystwo wiecznie narzekających znajomych (tylko z kim wtedy w naszym kraju się zaprzyjaźnić?).
I pamiętaj – również twoje zachowanie wpływa w tym względzie na innych. Spora odpowiedzialność, co? Chcesz poczuć się szczęśliwszy? Przestań sam siać defetyzm. Twoje pozytywne nastawienie rozejdzie się wśród przyjaciół jak fala. A że świat w gruncie rzeczy jest mały i wszyscy się jakoś znają, zadowolenie wróci do ciebie jak bumerang.
„Taka karma” – mówią niektórzy, komentując wpływ własnych działań na swój los. No i coś w tym jest.

Geny przyjaźni
W rozprzestrzenianiu szczęścia czy otyłości ludzie, którzy nigdy się nie spotkali, mogą wywierać na siebie zaskakujący wpływ – wynika z badań amerykańskich naukowców. Jest to jednak zależność maksymalnie trójstopniowa. Dlaczego właśnie taka?
Badacze nie są pewni. Spekulują, że „dalsze przyjaźnie” to związki wysoce niestabilne i „peryferyjni znajomi” często odpadają z układu. – O ile twój bliski przyjaciel za rok wciąż będzie blisko ciebie, o tyle przyjaciele twoich przyjaciół twoich przyjaciół będą już w tym czasie zupełnie innymi ludźmi – tłumaczy Nicholas Christakis. Wygląda też na to, że duży udział w rzeźbieniu architektury związków międzyludzkich mają... nasze geny. Okazuje się, że istnieje genetyczna skłonność do przedstawiania sobie wzajemnie przyjaciół i zacieśniania społecznych więzi między otaczającymi nas ludźmi – tak wynika z analiz zachowań społecznych ponad tysiąca par bliźniąt dwu- i jednojajowych. Jak taka skłonność utrwaliła się w naszych genach? Musiała kiedyś przynosić korzyści. Jakie? Choćby i takie, że ludzie znajdujący się w centrum sieci powiązań towarzyskich zyskiwali na wymianie informacji dotyczących na przykład źródeł pożywienia, co pozwalało im przetrwać w ciężkich czasach.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA