"Zapaśnik" - We-Dwoje recenzuje

"And the Oscar goes to..."...no właśnie. Nie pamiętam jeszcze rozdania Oscarów, z którym tak bardzo bym się nie zgadzał. Nie tylko dlatego, że "Slumdog" dostał o przynajmniej 7 oscarów za dużo, ale też dlatego, że pominięto film, który spośród pozostałych tytułów wyróżniał się największą "prawdziwością". "Zapaśnik", bo o nim mowa, to film, który obejrzeć trzeba, bez względu na to ile nagród dostał, a ile dostać powinien.
/ 05.04.2009 22:50
"And the Oscar goes to..."... no właśnie. Nie pamiętam jeszcze rozdania Oscarów, z którym tak bardzo bym się nie zgadzał. Nie tylko dlatego, że "Slumdog" dostał o przynajmniej 7 oscarów za dużo, ale też dlatego, że pominięto film, który spośród pozostałych tytułów wyróżniał się największą "prawdziwością". "Zapaśnik", bo o nim mowa, to film, który obejrzeć trzeba, bez względu na to ile nagród dostał, a ile dostać powinien.



Pierwsze skojarzenie z "Zapaśnikiem", jakie przyszło mi do głowy to oczywiście "kolejny "Rocky" i kolejny dramat sportowy z oklepaną fabułą i amerykańskim zakończeniem. Po ostatniej scenie uderzyłem się w pierś, na znak tego, jak bardzo się myliłem. Z produkcjami tego typu jest jak z muzyką pop - schematyczna, przewidywalna i mało zaskakująca. Kiedy jednak znajdzie się ktoś, kto schemat przełamie w taki czy inny sposób - jest noszony na rękach. Tak też zrobił Darren Aronofsky, reżyser z niechlubną łatką "tego od "Requiem dla snu"". Scenariusz aż się prosił o superprodukcję i wielkie nazwiska w napisach końcowych, tutaj jednak postawiono na coś innego, na realizm. Efekt został osiągnięty, powstał świetny, "brudny" film o człowieku, który toczy walki nie tylko z przeciwnikami na ringu, ale i z samym sobą. Nie wyobrażam sobie w głównej roli nikogo innego, jak tylko "upadłego anioła" Mickey'a Rourke'a, dla którego film mógł stanowić swoistą terapię. Scenariusz wydaje się wręcz quasibiografią aktora, który miał w swoim życiu problemy bardzo podobne do tych filmowych. Tym, którzy pamiętają jeszcze bożyszcze ze słynnego "9 1/2 tygodnia", a nie widzieli później Rourke'a w żadnym z obrazów, polecam "Zapaśnika" szczególnie.

Film ma jeszcze jeden bardzo ważny aspekt - pokazuje prawdę o narodowym sporcie amerykanów - Wrestlingu. Aronofsky obala mit bohaterów, herosów i wzorów, jakimi są dla nastolatków za oceanem ludzie pokroju głównego bohatera. Na ekranie pokazano kulisy tego sportu, gdzie wszelakie zakazane specyfiki, których nazw nie znają w pełni nawet lekarze, są na porządku dziennym. Wystarczy spojrzeć na statystyki, by wiedzieć, że słynny Hulk Hogan jest tylko jednym z bardzo wąskiej grupy szczęśliwców z szansą na poznanie własnych wnuków. Warto zaznaczyć, że obalić mit wrestlera w Ameryce, to jak zakwestionować skoki Adama Małysza mówiąc, że tak naprawdę wydłużają mu rozbieg i doliczają metry. Tym bardziej wielki ukłon dla reżysera, który nie bał się pokazać tej słabszej części 'wielkiej' Ameryki.

"Zapaśnik" to film, w czasie którego pojawia się wiele pytań, nigdy jednak nie są one zadane wprost. Siłą tego filmu jest również fakt, że na zadawane pytania nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi. Nie ma dobra, nie ma zła, nie ma złotych środków i gotowych porad, jest tylko życie, które nie jest niczym innym, jak walką. Czy ją wygramy, czy też upadniemy jak przegrani, zależy już wyłącznie od nas.

Polecam pozostanie na miejscu w czasie napisów końcowych - Bruce Springsteen w najwyższej formie...

Klaudiusz Cholewiński

Redakcja poleca

REKLAMA