"Wintercraft" - We-Dwoje.pl recenzuje

Naprawdę zdumiewające. Kiedy już człowiek myśli, że przeczytał wszystko w gatunku fantasy, nagle pojawia się coś, co nie daje nam odejść aż do ostatniej strony. Coś co tworzy świat tak plastyczny i wiarygodny, że z rozkoszą, po raz kolejny przenosimy się w magiczna krainę czarów i tajemnic. Wintercraft wita. I porywa.
/ 15.02.2011 10:37

Naprawdę zdumiewające. Kiedy już człowiek myśli, że przeczytał wszystko w gatunku fantasy, nagle pojawia się coś, co nie daje nam odejść aż do ostatniej strony. Coś co tworzy świat tak plastyczny i wiarygodny, że z rozkoszą, po raz kolejny przenosimy się w magiczna krainę czarów i tajemnic. Wintercraft wita. I porywa.

A my czytamy z zaskoczeniem, że pozornie tak mała książeczka może być tak wciągająca i ciekawa. Zwłaszcza, że nawet zagorzali wielbiciele fantastyki niejednokrotnie czują się już zmęczeni, podobnymi do siebie opowieściami o tym jedynym czy tej jedynej, posiadającej zdolności niedostępne innym. A tutaj proszę.

Tą jedyną w książce Jenny Burtenshaw jest Kate Winters, młodziutka dziewczyna, obdarzona możliwością zaglądania i przechodzenia do świata umarłych. Kate, podobnie jak inni z Utalentowanych może dowolnie podróżować w obie strony. Jej umiejętności są na tyle cenne, że dziewczyna staje się obiektem pościgu niejakiej Da’ru, także Utalentowanej, jednocześnie jednak członkini Wysokiej Rady, która od lat brutalnie zarządza krajem Albion. Moce Da’ru nie są wystarczające, dlatego chce wykorzystać Kate, aby osiągnąć jeszcze większą władzę. Wierzy też, że w posiadaniu dziewczyny jest tajemnicza książka Wintercraft, dzięki której może stać się niezwyciężona…
Niepozorna jak na gatunek fantasy, bo zaledwie 300stronicowa książka, stanowi jedną z najciekawszych pozycji swojego gatunku, jakie trafiły ostatnio na nasz rynek. Wbrew pozorom jest długość jest też jej atutem. W przeciwieństwie do wielu książek fantasy, to nie jest opowieść o drodze do przeznaczenia, okwiecona licznymi opisami trudności w zrealizowaniu celu. Burtenshaw serwuje swoim czytelnikom konkretną i bardzo porządną opowieść, nawet przez chwilę nie tracącą na wartkości, szybkości wydarzeń czy też wiarygodności stworzonego przez siebie świata. W tej jednej książce jest początek, środek i – co najważniejsze – koniec, który nie jest przeciągany na kolejne, często przecież liczne w fantasy tomy. Świat Burtenshaw jest szalenie plastyczny, mroczny, stworzony tak sugestywnie, że aż trudno jest nie poczuć tych przysłowiowych ciarek na plecach. Jej Albion to kraj pogrążony w mroku, ciemny, smutny, uginający się pod nawałem nieszczęść. I ten świat, jak i sama opowieść chwytają czytelnika tak mocno, że nasz rzeczywisty, codzienny świat musi ustąpić z pokorą. Dopóki nie dotrzemy do samego końca, czynności codzienne muszą być zawieszone. Będziemy kibicować Kate i Edgarowi, z niecierpliwością dążąc do, nagradzającego tą literacką podróż końca. A potem zamkniemy książkę i jeszcze przez kilka dobrych chwil będziemy analizować przeczytaną opowieść.
Ja, pewnie jak wielu innych, będę też czekać na kolejne przygody Kate Winters. Nie miałabym też nic przeciwko jakiejś małej filmowej adaptacji. Najlepiej reżyserowanej przez Tima Burtona. On na pewno potraktowałby Albion z należytym mu szacunkiem i w odpowiednio wizjonerski sposób. Pomarzyć można. Ale czy takie marzenia przypadkiem niejednokrotnie nie stawały się już rzeczywistością? Pożyjemy, zobaczymy.

Redakcja poleca

REKLAMA