"Jestem Bogiem" - We-Dwoje.pl recenzuje

Potencjał i pomysł dobry. Źle skonstruowany scenariusz wywołał jednak odwrotny efekt od zamierzonego. Zamiast sensownego thrillera otrzymaliśmy przydługą i naiwną opowieść o pewnym nieudaczniku, który stał się kimś nie dzięki własnej determinacji, a paczce dopalaczy zwiększających pracę mózgu.
/ 07.04.2011 06:05

Potencjał i pomysł dobry. Źle skonstruowany scenariusz wywołał jednak odwrotny efekt od zamierzonego. Zamiast sensownego thrillera otrzymaliśmy przydługą i naiwną opowieść o pewnym nieudaczniku, który stał się kimś nie dzięki własnej determinacji, a paczce dopalaczy zwiększających pracę mózgu.

Jeśli wierzyć dziennikarzom The New York Timesa książka, na kanwie której powstał obraz Neila Burgera, gwarantuje skok adrenaliny bez nielegalnych środków pobudzających. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o filmie, który uwodzi jedynie od strony technicznej, a dokładniej rzecz biorąc zdjęciami i sposobem kadrowania Jo Willemsa, którego doskonale powinny znać wielbicielki „Wyznań zakupoholiczki” oraz fani obrazów Davida Slade’a „30 dni w mroku” oraz „Pułapka”. Dodatkowym plusem jest obsadzenie w głównej roli błękitnookiego Bradleya Coopera, który prezentuje się nieziemsko niezależnie od tego, czy jest „na haju” czy nie. Słaby scenariusz, groteskowe potraktowanie bandziorów, reszta obsady, w tym niewielka rola Roberta De Niro, a także przesłanie filmu pozostawiają jednak wiele do życzenia.

Główny bohater jedzie na prochach przez cały film, a mimo to rzadko kiedy odczuwa efekty uboczne. Chyba rzeczywiście posiadł boskie moce, co sugeruje polski tytuł, skoro jako jedyny z uzależnionych nie umarł i wyszedł na swoje. W ostatecznym rozrachunku okazało się bowiem, że warto brać, ale z umiarem, ponieważ w przeciwnym razie będziemy gryźć ziemię. Sukces jest w zasięgu ręki nie dzięki wytężonej pracy a stymulującym pracę mózgu narkotykom. Przekaz jest jasny, więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wyczekiwać pojawienia się owych czarodziejskich pigułek. Gdyby król dopalaczy nie został zmuszony zwinąć swojego interesu, z pewnością zarobiłby teraz krocie.

W obrazie Burgera brakuje momentów, które przyprawiałyby o szybsze bicie serca. Akcja wlecze się dość jednostajnie. Nie ma mowy o żadnym napięciu. Nie ma tu nutki niedopowiedzenia. Reżyser podaje wszystko na złotej tacy, co sprawia, że widzowi trudno zaangażować się w przedstawianą historię. „Jestem Bogiem” to kolejna siląca się na ambitne kino, w gruncie rzeczy nużąca opowieść, którą być może docenią zagorzałe fanki przystojnego Coopera. Morał jest jeden. Zamiast wybierać się na seans, lepiej sięgnąć po zbierającą pochlebne recenzje książkę Glynna Alana. Czego oczywiście nie omieszkam zrobić w najbliższym czasie. Bo jak już wspomniałam - sama historia jest intrygująca i ma potencjał. Wszystko wskazuje jednak na to, że Burger i spółka nie sprostali powierzonemu im zadaniu.

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA