"Bracia" - We-Dwoje.pl recenzuje

Film mocno nierówny, w większej części schematyczny i przewidywalny. Na jego korzyść świadczy tak naprawdę jedynie doskonałe aktorstwo, ale zupełnie w innym wydaniu, niż można by się spodziewać czytając znane nazwiska w obsadzie.
/ 24.05.2010 11:06

Film mocno nierówny, w większej części schematyczny i przewidywalny. Na jego korzyść świadczy tak naprawdę jedynie doskonałe aktorstwo, ale zupełnie w innym wydaniu, niż można by się spodziewać czytaj znane nazwiska w obsadzie.

Nie oglądałam oryginalnego filmu, podobno znacznie zresztą lepszego niż amerykański remake. Duński film chwalony był za grę aktorską, za dramaturgię i za wrażenie jakie wywierał na widzach. Amerykańska wersja jest podobno znacznie mniej emocjonalna, mniej efektowna, chociaż recenzje były raczej pochlebne. Ale nie rewelacyjne.

Ale do rzeczy. Film Sheridana to dość szablonowa opowieść o podłożu wojenno - dramatycznym. Tommy i Sam to bracia, schematycznie podzieleni na "dobrego" i "złego". Tommy kończy właśnie wyrok za napad na bank. Sam jest przykładnym ojcem rodziny, mężem Grace i ojcem dwóch dziewczynek. Jest na dodatek zawodowym Marine, co stanowi dodatkowy powód do dumy dla jego ojca, żołnierza na emeryturze. Już na samym początku wiemy, że Sam wkrótce ma wyjechać na misję do Afganistanu. Grace, jak to żona żołnierza, czeka na jego powrót, zamiast Sama przychodzi jednak wiadomość, że ów rozbił się w helikopterze. Cała rodzina jednoczy się przeżywając tragedię. Grace zbliża się do Tommego, który pod jej wpływem jak i wpływem śmierci brata, zaczyna w końcu zmieniać stosunek do życia i samego siebie. I kiedy już codzienność zdaje się w końcu wracać do normalności, przychodzi wiadomość, że Sam wcale nie zginął. Był więźniem Afgańczyków. I właśnie jest w drodze do domu...

To niezmiernie nierówny film. Pierwsza połowa jest szalenie schematyczna i monotonna, miejscami nudzi swoją przewidywalnością, zwłaszcza że my sami wiemy od początku, że Sam żyje. Wszystko dzieje się dokładnie tak, jak przewidzi przeciętny nawet kinoman, wszystko ubrane jest jedynie w amerykańską (na szczęście nieprzesadzoną) martyrologię korpusu marines, wyszkolonego na przetrwanie nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach. Ciekawiej, bo na pewno nie ciekawie robi się dopiero po powrocie Sama z niewoli, kiedy ten – samotnie przeżywający potworne doświadczenia z Afganistanu – nie jest w stanie zaakceptować rzeczywistości a z równowagi wyprowadzają go nawet najbardziej błahe kwestie. Ten - przecież remake - staje się tutaj bardzo amerykańskim traktatem o niewidocznych ale równie bolesnych ranach wojennych, o syndromie szoku pourazowego i braku odpowiedniej opieki nad osobami, które mają wszystkie jego objawy. O syndromie który doświadcza przecież nie tylko samych żołnierzy ale też czyni ich rodziny potencjalnymi ofiarami, ofiarami agresji, niekontrolowanych wybuchów złości, często urojeń.

Wielką, kto wie czy nie jedyną siłą tego filmu są jego aktorzy. I to wcale nie ci główni, bo Macguire i Gyllenhaal wypadają w tym filmie zdumiewająco słabo. Lepszy jest Macguire, ale też jego rola daje mu większe możliwości. Jak na zdolności aktorskie i możliwości jakie stwarza rola dramatyczna, słabo wypada też Natalie Portman, która w tym filmie jest jedynie poprawna. Jak na nią znacznie za mało.

Ale jest w tym filmie perełka aktorska. A nawet dwie, malutkie. W sensie zresztą dosłownym, bo jedna ma 11 lat, druga niespełna 10. Maleńkie aktoreczki, Taylor Geare i Bailee Madison dają w Braciach nieprawdopodobny wprost i bardzo dojrzały popis aktorstwa. Madison, nieźle już jak na swój wiek w filmach doświadczona kradnie każdą scenę, w której się tylko pojawia. To do niej należy też najmocniejsza emocjonalnie scena przyjęcia urodzinowego, ona też staje się jednym z nielicznych powodów, dla których można rozważyć pójście do kina. Inaczej można długo szukać. Ogląda się to bez emocji, zaskoczenia jest zero, nie zostawia na duszy kinomana specjalnego znaku. Na szczęście nie zostawia też poczucia odrazy. Ot dramat. Kolejny.

Fot. Filmweb.pl

Redakcja poleca

REKLAMA