„Idę w tango” – We-Dwoje recenzuje

Ruszyłam. Powoli, nieśpiesznie, przez moment „gubiąc krok”. Kiedy jednak odnalazłam właściwy rytm, świat opisywany przez Joannę Fabicką wciągnął mnie i na moment oderwał od szarej rzeczywistości za oknem.
/ 16.12.2008 19:24
Ruszyłam. Powoli, niespiesznie, przez moment „gubiąc krok”. Kiedy jednak odnalazłam właściwy rytm, świat opisywany przez Joannę Fabicką wciągnął mnie i na moment oderwał od szarej rzeczywistości za oknem.

Kusi „wielki” świat. Nie mnie, ale Cypriana. Chcieć a móc, to już jednak dwie różne rzeczy. Pięć lat wcześniej, tuż po wygraniu programu „Taniec z potknięciami”, mężczyzna opędzał się przed fankami, jako że z miejsca stał się ulubieńcem mas – „gospodarzem erotycznych snów zarówno cierpkich, kwaśnych jeszcze nastolatek, jak i kobiet o dojrzałym, lekko mdławym smaku przejrzałych wiśni”. Było, minęło! Teraz Cyprianowi nie tak łatwo przychodzi dostanie się do snobistycznego lokalu – co tu marzyć o ponownym pojawieniu się na salonach? A jednak… okazuje się, że czasem opłaca się wbić w przyciasne już spodnie, w których człowiek czuje się sexi-trendy-cool, starając się zapomnieć (oj, ciężko, ciężko!), iż szwy mocno uwierają go w krocze. Co z tego, że na wdechu „Idę w tango” – We-Dwoje recenzujedługo nie można ustać? Jedna wizytówka z odpowiednim numerem telefonu wynagrodzi męczarnię…

W tango lubi też czasem pójść Jadzia – najlepiej z przyjaciółkami, które w odpowiednim momencie zawsze pojawiają się z kilkoma butelkami wina. Powodów do depresji bohaterka ma wiele. Jej życie jest banalne… jak i ona sama. „Przekroczyła trzydziestkę, a wiadomo, że w tym wieku trudniej się chudnie, seks wydaje się przereklamowany i każdy ranek może być właśnie tym, kiedy obudzisz się z podwójnym podbródkiem”. Próba ułożenia sobie po rozwodzie życia u boku nowego adoratora zakończyła się, kiedy tylko Mieszko poznał ją z przyszłą matką swojego dziecka. Bez pracy, bez perspektyw na lepsze jutro, Jadzia, w przypływie świetnego humoru (spowodowanego procentami, a jak!)… zgłasza się do tanecznego show. Czyżby więc czekało ją przysłowiowe pięć minut sławy?

Zdradzać fabuły nie będę, ale jest ona wyjątkowo przewidywalna. Już w podtytule książka ma „romans histeryczny”, więc nietrudno zgadnąć, iż nasi bohaterowie uczyć się będą kolejnych kroków w rytm bicia ich serc. Co z tego wyniknie? Ot, czasem ktoś komuś nadepnie na odcisk…

Joannie Fabickiej udała się próba stworzenia satyry na polski show-biznes. Jest błyskotliwie i zabawnie, a przy tym wcale nie mamy do czynienia z płytkim czytadełkiem, o którym raz dwa się zapomina. Fabuła, w swoim ogólnym zarysie, jest nieco naiwna, fakt. Kolejna w literaturze trzydziestolatka z problemami, samotnie wychowująca syna, której nic się nie udaje – zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Aż do chwili, gdy zabłąkany „kopciuszek” trafia na salony… i nagle dostrzegamy, iż z brzydkiego kaczątka narodził się piękny, przykuwający wzrok łabędź. Jest bajecznie, ale i bywa życiowo! Poza nieco tandetnym zakończeniem (w klimacie równie tandetnych telenoweli!), w powieści Joanny Fabickiej mamy do czynienia z „ludźmi z krwi i kości”. Korowód postaci pierwszo- i drugoplanowych, jaki się w książce przewija, to przedstawiciele naszego współczesnego społeczeństwa: jedni mają parcie na szkło, inni żyją w cieniu, czekając, aż nadarzy się okazja, by mogli zaistnieć. Niekoniecznie w świetle kamer (ot, choćby wyznając komuś skrywaną głęboko miłość…).

Wciągnęłam się w literackie tango, a przy okazji pośmiałam i odstresowałam. Ta książka doskonale sprawdza się jako poprawiacz humoru – przy okazji wnosząc w nasz świat nutkę nadziei, iż każdy kryzys przeminie, zaś my znów iść będziemy przez życie w tanecznych podskokach. Wystarczy bowiem, że zmienimy nieco nastawienie do świata, a już krok za krokiem, nie gubiąc rytmu, ruszymy prosto przed siebie…
Polecam.

Anna Curyło