James Cameron - Król wszechświata

James Cameron, Suzi Amis fot. ONS
Tylko on wie, jak robić najbardziej kasowe filmy. Jego gwiezdny „Avatar” zawładnął umysłami, wzbudził emocje. Wszyscy oszaleli na punkcie błękitnej baśni i jej przesłania.
/ 25.02.2010 13:04
James Cameron, Suzi Amis fot. ONS
James Cameron to nie tylko reżyser megahitów. To natchniony wizjoner. Człowiek, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych.

Wyrzuć to świństwo!”. Ojciec Jamesa Camerona wyrywa z rąk 10-letniego syna komiks i ciska do kosza. Dla ojca fantastyka jest gorsza od pornografii. Mały James czeka, aż ojciec pójdzie spać, i wyciąga ze śmieci ulubionego „Spidermana”. Czyści zeszyt z resztek spaghetti i świecąc sobie latarką, czyta pod kołdrą. Następnego dnia w szkole nauczyciel matematyki krzyczy na niego. W zeszycie Jamesa zamiast zadań – rysunki kosmicznych stworów. Chłopak ma to w nosie. Już tam, w kanadyjskim miasteczku koło wodospadu Niagara, budzi się w nim reżyser. Twardy gość, który nie zawaha się iść za swoimi marzeniami.

Piękna Pandora
„»Avatar« to sen mojego życia”, mówi jeszcze przed premierą. „Nikt wcześniej nie zrobił czegoś równie skomplikowanego”. Pomysł o pięknej planecie, której mieszkańcy żyją zgodnie z naturą, nosi w sobie od lat 70. zeszłego wieku. Scenariusz pisze przed piętnastu laty. Ale... wrzuca go do szuflady. Technologia komputerowa nie nadąża za jego fantazją. Musi czekać dekadę, aż cyfrowa fikcja dogoni tę „rzeczywistą”. Olśnienia doznaje w 2002 roku na „Władcy Pierścieni”. Oglądając na ekranie scenę monologu Golluma – postaci wykreowanej komputerowo – jest przekonany, że nadszedł jego czas. Czas nieograniczonej wyobraźni.

Pomaga swej wizji zawładnąć światem. Zakłada firmę specjalizującą się w efektach specjalnych. Konstruuje nowy model kamery do trójwymiarowych zdjęć. Nareszcie sprzęt nie ma wielkości lodówki, można go podnieść, kręcić z ręki. „Ten system oznacza fizyczne uwolnienie aktorów i kina w ogóle”, tłumaczy. „Zlikwiduje wszystkie bariery”. Pracuje nad „Avatarem” cztery lata. Buduje specjalne studio, gdzie aktorzy grają w kaskach z przymocowanymi kamerami. Obiektywy rejestrują najmniejsze zmiany mimiki. Dzięki temu cyfrowi Na’vi – gigantyczni mieszkańcy Pandory, są absolutnie wiarygodni. My, widzowie, bez zastrzeżeń wierzymy w ich autentyczność. I dajemy się porwać karuzeli emocji.

Właśnie na to czekał – na technologię pozwalającą animować wymyślone światy. „Lubię myśleć, że w moich filmach akcja i emocje idą w parze”, mówi w wywiadzie dla „El País”. „Nie ma znaczenia, jak bardzo są udane z technicznego punktu widzenia, w końcu i tak wszystko sprowadza się do tego, co czują widzowie. W »Avatarze« postawiłem na piękno, niedocenione w dzisiejszym kinie”.

Kosmiczna depresja
I widzowie to kupują. Miliony wędrują do kin. Film bije wszelkie rekordy kasowe – od chwili premiery zarabia dwa miliardy dolarów, a fachowcy wieszczą, że to dopiero połowa zysków. Najwięksi fani nie wychodzą z kinowych sal. Pomalowani na niebiesko wystają w kolejkach w multipleksach. Wciąż od nowa chcą lądować na niezwykłym księżycu. W Internecie analizują każdą scenę, dialog. Doszukują się wielkiego przesłania. Zakładają strony do nauki języka Na’vi. Chcą się, mówiąc w tym narzeczu, „txen”, czyli obudzić. Wyrwać ze świata przemocy i zachłannych korporacji. Część z nich przeżywa rozgoryczenie, że Ziemia tragicznie odstaje od kolorowej Pandory. „Od kiedy zobaczyłem »Avatara«, mam depresję”, pisze w Internecie nastoletni Mike. „Nie mogę przestać myśleć o tych wszystkich rzeczach, które widziałem na filmie, o łzach i dreszczach, jakich doświadczyłem. Rozważałem nawet samobójstwo”.



Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


Glob zdobyty
Fala zachwytów okrąża ziemię. Do głosów małolatów dołączają publicyści, politycy i przywódcy duchowi. „Nowa wersja mitu o białym mesjaszu”, pisze prawicowy publicysta „New Jork Timesa”, David Brooks. „Film głęboko antykapitalistyczny”. To głos prezydenta socjalistycznej Boliwii Evo Moralesa. Watykan jest zatrwożony. To tylko „technologia bez emocji”, woła Radio Watykańskie. Jest przeciwne wywyższaniu natury, zarzuca Cameronowi, że „sprawnie wyciska pseudodoktryny, które czynią z ekologii religię tego tysiąclecia”. Wieszczy, że mimo wysiłków artysty jego dzieło nie przejdzie do historii kina. Wielki błąd. Cameron już dawno zajął miejsce na filmowym olimpie. Pierwszą „wejściówką” był „Terminator”. Drugą „Obcy – decydujące starcie”. Dzięki „Titanicowi” – romansowi wszech czasów – reżyser ma na olimpie złoty tron. Dlatego w czasie odbierania złotych statuetek Oscara mógł szczerze wykrzyknąć: „Jestem królem świata!”. Dla fanów to oczywiste. Dla zawistnych jeszcze jeden powód, żeby znienawidzić tego pyszałka z Hollywood.

Lot w kosmos
Mówią o nim „Żelazny Jim”. I jeszcze, że jest tylko jeden sposób, aby odwieść go od raz powziętego pomysłu: „Trzeba gościa zabić!”. Robiąc „Titanica” – wtedy najdroższy film świata – skandalicznie przekracza budżet, podwaja koszty. Powód? Bardzo prosty. Na planie nic nie dzieje się, jak było przewidziane. Za to wszystko... jak chce Cameron. Przerażony producent ze studia Fox, Marty Katz, woła, że muszą zatrzymać „krwotok” dolarów. „Dobra – odpiera niewzruszony reżyser – ale nasza krótka rozmowa już zwiększyła koszty o jakieś 150 tysięcy dolarów”. I wraca do pracy. Media nie zostawiają na nim suchej nitki. Prorokują totalną klapę. Zarzucają, że naraża aktorów. „Boże, myślałam, że naprawdę się topię!”, do legendy przechodzą żale odtwórczyni głównej roli Kate Winslet. Wielki sukces filmu  – 11 Oscarów – zamyka niedowiarkom usta. A Cameron, do końca życia uwolniony z konieczności pracy, może oddać się swym pasjom. Pierwsza z nich... to kosmos. „Planowałem nakręcić trójwymiarowy film o tym, jak wygląda życie na statku kosmicznym”, mówi dla „El País”. „Miałem zamiar spędzić miesiąc w kosmosie, po półrocznym szkoleniu w Rosji”. Lot proponuje mu też NASA, zamachy z 11 września grzebią jednak ten plan. Reżyser zwraca się w kierunku drugiego swojego ulubionego żywiołu – wody.

Inna planeta
„W »Titanicu« chodziło tylko o pier... pieniądze”, tłumaczy „Playboyowi”. „Zrobiłem go dlatego, że chciałem popłynąć batyskafem do jego wraku. A po pierwszej wyprawie miałem ochotę na następne”. Teraz ma czas i pieniądze. Kręci oszałamiający film dokumentalny w 3D „Obcy z głębin” – o ekspedycji w głąb hydrotermalnych otworów w oceanie, gdzie w gorącej, nasyconej siarką wodzie żyją metrowe dżdżownice, ślepe kraby i oszałamiające ilości krewetek. Tam, gdzie nigdy nie dochodzi światło słońca, istnieją inne formy życia, oryginalne i tajemnicze, jak z obcej planety. Cameron kocha wyzwania: „Największą przyjemność sprawia mi przekraczanie kolejnych barier, aż po granice możliwości”. Dlatego sam projektuje podwodne pojazdy. W jednym z nich planuje opuścić się na dno Rowu Mariańskiego.


Dziecko wszechświata
Na pytania dziennikarza, ile ma lat emocjonalnie, odpowiada szczerze: „Około 14. I jestem z tego powodu szczęśliwy. Świetnie dogaduję się z moim 6-letnim synkiem”. Mimo 56 lat i siwych włosów czuje się chłopcem. Nie nadaje się do normalnego życia. Przekonało się o tym jego pięć żon, z którymi ma czworo dzieci. Linda Hamilton, która w  „Terminatorze” zagrała Sarah Connor, matkę zbawiciela ludzkości, uciekła od Camerona z 9-miesięczną córką. „On w domu też chce być reżyserem!”, wołała z rozpaczą. Zmuszał ją do surwiwalu na pustyni, lotów szybowcem i strzelania do owoców. On się bawi. Nie akceptuje upływu czasu, chce wciąż być młody. Jak wtedy, gdy przerobił swój samochód, aby szaleć nocą po pustych ulicach Los Angeles. „O trzeciej nad ranem trenowałem naprawdę szybką jazdę, potem w deszczowe noce jeździłem bezdrożami i wprowadzałem auto w poślizg”, opowiada.

Zabawa to jego żywioł. Ma 14 lat, gdy po raz pierwszy ogląda „2001: Odyseję kosmiczną” Stanleya Kubricka. Dostaje na jej punkcie bzika. Klei modele statków i filmuje kamerą ojca. Nieświadomie przygotowuje się do szaleństwa, które zawładnie całym jego życiem.

Dlatego świat Pandory jest światem skończonym. Cameron zaplanował go w najdrobniejszych szczegółach. Od latających gór po świecące nocą rośliny. Od wyglądu tubylców po instrumenty, których używają. Reżyser z rzeszą specjalistów powołał do życia cały ekosystem – bogactwo roślin i niezwykłych zwierząt oszałamia. Ludzie wracają do kina, żeby nacieszyć zmysły kształtami i kolorami. Baśń, którą snuje reżyser, ma nieskończoną moc uwodzenia. „Facet stwarza całe wszechświaty”, mówi o nim George Lucas. „To szalenie rajcujące, znam to dokładnie”.

Jeżeli Cameron jest dzieckiem, to jest to dziecko, które ma głowę na karku. I doskonale wie, że jego fantazje przekładają się na dolary. Na góry dolarów. Dlatego będą dalsze części „Avatara”. „Od dawna mam w głowie fabułę następnego filmu”, zdradza. „Biznesowo całe przedsięwzięcie ma sens tylko jako dwu- albo trzyczęściowa historia”. Fani już mogą zacierać ręce. Piękna, błękitna i trzymetrowa Zoe Saldana powróci, aby znów zabrać ich do swego baśniowego świata. Pandora czeka.

Roman Praszyński / Viva!

Redakcja poleca

REKLAMA