Szanowny Panie Prezydencie

Nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach. W 2005 roku, to nie na Pana oddałam swój głos i nie byłam specjalnie szczęśliwa, że to Pan objął prezydencki urząd. Przez 5 lat Pana prezydentury wiele razy zastanawiałam się, co mogłoby być inaczej, jakie decyzje mogłyby zostać podjęte, gdyby to nie Pan wygrał. Polacy – jak to w polityce bywa – podzieleni byli na dwa obozy: tych, którzy byli Pana zwolennikami i tych, którzy czekali na koniec Pana kadencji.
/ 13.04.2010 09:07

Nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach. W 2005 roku, to nie na Pana oddałam swój głos i nie byłam specjalnie szczęśliwa, że to Pan objął prezydencki urząd. Przez 5 lat Pana prezydentury wiele razy zastanawiałam się, co mogłoby być inaczej, jakie decyzje mogłyby zostać podjęte, gdyby to nie Pan wygrał. Polacy – jak to w polityce bywa – podzieleni byli na dwa obozy: tych, którzy byli Pana zwolennikami i tych, którzy czekali na koniec Pana kadencji.

Jednak 10 kwietnia był Pan prezydentem nas wszystkich. Kiedy w sobotę rano, zdruzgotani staliśmy przed swoimi telewizorami, kiedy chwytaliśmy za telefony i w szoku dzwoniliśmy do rodziny i znajomych, kiedy po twarzy płynęły pierwsze niekontrolowane łzy. Wszyscy z napięciem szukaliśmy zaprzeczenia tej okropnej tragedii a potem wszyscy czekaliśmy na wiadomość o ocalałych. Nadzieja umiera ostatnia. Nasza umarła wraz ze słowami „nikt nie przeżył”.

Szanowny Panie Prezydencie,

W kościołach zabiły dzwony, na ulicach trąbili kierowcy. Polska płakała. Polska płacze. Jeszcze w środku nocy pod prezydenckim pałacem były tłumy. Ludzie płakali, modlili się, rozmawiali. Byli. Szukali pocieszenia w obecności innych. Nawet kibice piłkarscy, na co dzień znani raczej z niewybrednego języka i gestów – tutaj ze łzami w oczach, z szacunkiem zostawiali pod pałacem swoje szaliki. Poruszeni emocjami Polaków, kwiaty składali zagraniczni goście i turyści, sami zapalali też znicze. Po kilkunastu godzinach Krakowskie Przedmieście zapaliło się wielką, jasną łuną. Ta pewnie jeszcze przez kilkanaście dni nie zgaśnie. Wielka tragedia jednoczy ludzi i tutaj nie jest inaczej.

Życie bywa nieprzewidywalne. Niezależnie od tego jakim był Pan prezydentem, był Pan Polakiem i dobrym człowiekiem. I tam, na spotkanie tego co po życiu, szedł Pan w dużym, mam nadzieję dobrym towarzystwie. Lubię myśleć, że tak było Panu raźniej. Wraz z Panem odeszło wielu innych, tych bardziej i tych mniej znanych. Pana wspaniała żona Maria Kaczyńska. Pana kapelan, ksiądz Roman Indrzejczyk, Janusz Zakrzeński. Posłowie i posłanki. Rodziny podróżujące do Katynia na uroczystości żałobne swoich bliskich. W jednej chwili żony straciły mężów, dzieci rodziców. Wobec śmierci traci znaczenie stanowisko czy hierarchia społeczna. Tutaj wszyscy są równi.

Na razie znicze palą się dalej. Dzisiaj pewnie będzie ich jeszcze więcej. Ale życie tutaj musi toczyć się dalej. Za dwa miesiące wybierzemy nowego prezydenta. Pewnie niejednemu nie spodoba się ten wybór. Ale pójdziemy do przodu. Będziemy znowu odbywać żywe dyskusje polityczne. Będziemy narzekać i psioczyć. Ale pamiętać będziemy na pewno.
 

Marta Czabała