Pieluszki, zupki i studia

Najpierw wykształcenie, praca, mieszkanie i dopiero na końcu dziecko. A jednak są dziewczyny, które tę kolejność wywracają do góry nogami i przekonują, że warto!
/ 30.11.2006 00:28
Na uniwersytetach, akademiach, w szkołach ekonomicznych nie ma udogodnień dla dziecięcych wózków, w łazienkach brakuje przewijaków i miejsc, by odciągnąć pokarm. Nic zresztą dziwnego, w kampusie niełatwo spotkać dziewczynę z wózkiem albo z brzuszkiem. – Widocznie źle trafiłaś – przekonuje mnie Ania Boguszewska, mama Wojtusia. Jej zdaniem wszystko zależy od fakultetu. Inaczej jest na zarządzaniu czy ekonomii, inaczej – na wydziałach humanistycznych. U niej, na pedagogice, dzięki wyrozumiałości profesorów mamom jest łatwiej. – Z tego co słyszałam, na marketingu nie ma ani jednej dziewczyny z dzieckiem, a u nas w szatni jest prawdziwa wózkarnia!

Dziewczyny z dobrym planem
Ania zdecydowała się na dziecko pod koniec studiów, z rozsądku. Na uczelni plan zajęć można tak ułożyć, by bywać tam trzy razy w tygodniu, a resztę czasu poświęcać maluchowi. Nie ma stresu, że pracodawca zwolni, że posada nie będzie czekała po urlopie macierzyńskim, nie trzeba dziecka zostawiać na wiele godzin. Z uczelni wraca się raczej stęsknionym niż wymęczonym...
Koleżanki mówią na Anię „człowiek z planem”. I słuchając jej opowieści, można odnieść wrażenie, że jest to określenie idealne. – W ciążę zaszłam na początku wakacji, bo wiedziałam, że u mnie w rodzinie kobiety ciężarne dużo wymiotują. Te najgorsze trzy miesiące mogłam spędzić w domu, bo wybiegać co chwila z wykładów byłoby trudno. Choć Ania twierdzi, że tego akurat nie było w planie, poród też wypadł w idealnym momencie, wiosną. – Była Wielkanoc, potem weekend majowy. Nie musiałam od razu zostawiać Wojtusia i mieć zaległości na uczelni.
Bez planu nie obędzie się żadna studiująca mama. Nawet kompletnie niezorganizowanego lekkoducha brzdąc szybko nauczy dyscypliny. – Nie ominęłam żadnego egzaminu, nie opuszczałam zajęć, zupełnie inaczej niż kiedyś. Wszystko w terminie. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na obsuwę! – opowiada Agnieszka Francman-Jastrzębska, mama Juliana i Karola. Macierzyństwo nauczyło Agnieszkę mądrzejszego korzystania ze studiów. – Wcześniej była presja i rywalizacja: wykazać się, mieć wysoką średnią. Moje ambicje są teraz bardziej twórcze.
Dla Samanthy Kamińskiej, mamy czteroletniego Alanka, studia to odskocznia od codziennego życia. – Uwielbiam naukę. Zajmuję się tym, co mnie interesuje, więc nie mam kłopotów z godzeniem roli mamy i studentki. Wydaje mi się, że bardziej niż koleżanki doceniam studiowanie. Nie było mi łatwo siedzieć cały dzień z synkiem, studia mnie uratowały.
Podobnie myśli Agnieszka. – Dzięki nauce miałam czas dla siebie. Z przyjemnością szłam na uczelnię i z przyjemnością wracałam do dzieci. Korzystałam z zajęć, dużo czytałam, to było moje wytchnienie od pieluszek.

Na wykład z dzieckiem?
Mimo optymizmu dziewczyny przyznają, że ich macierzyństwo wcale nie jest lekkie. Zdarza im się wpadać z maluchem na dyżury do profesorów – w jednej ręce dziecko, w drugiej indeks. Samantha nieraz zabierała synka na zajęcia. Tylko te praktyczne, do pracowni. – Alanek, tak jak studenci, rysował. Podchodził do innych, zagadywał, był bardzo otwarty.
Profesorowie im sprzyjają, ale dziewczyny nie chcą być traktowane ulgowo. Samantha w liceum ukrywała ciążę przed nauczycielami (wiedzieli tylko dyrektor i wychowawca), bo nie chciała mieć poczucia, że przepuścili ją na maturze z litości. Podobnie teraz. Czasem tylko, gdy spieszy się do domu, koledzy puszczają ją pierwszą do profesora, na egzamin.
Ania wprawdzie nigdy nie zabrała synka na zajęcia, ale nieraz musiała wybiegać z sali, żeby odciągnąć mleko. – Trudno było mi się skupić, piersi bolały. Telefon miałam zawsze włączony, po każdym wykładzie zwoniłam do domu – wspomina.

Egzaminy czy przyjemności?
Najtrudniejsza jest sesja. Przyznają, że całe otoczenie zaangażowane jest wtedy w ich naukę. Ale to też kwestia praktyki i dobrej organizacji. – Alan ma swój pokój. Nauczyłam go, że jak mama siedzi przy kompie, to ma nie przeszkadzać – opowiada Samantha.
Trudniej było Ani z niemowlakiem. – Jedną ręką karmiłam, drugą trzymałam zeszyt lub pisałam na komputerze. Gdy synek zasypiał, biegłam do książek. Mąż zabierał go na spacery, bo inaczej, nawet gdy byli w innym pokoju, ciągle do nich zaglądałam. – Efekt pierwszej sesji? 4.97 – przyznaje z dumą Ania. – Nigdy nie miałam tak dobrej średniej!
Agnieszka pamięta, że najlepiej się jej uczyło, gdy Julek miał kilka miesięcy. – Zaczynał właśnie gaworzyć. A ja wszystkie notatki z wykładów powtarzałam przy nim na głos – patrzył wtedy na mnie z takim zrozumieniem.
Bardzo się starają, żeby dzieci nie traciły na ich ambicjach i rozwoju naukowym. Ania w dni, kiedy ma zajęcia, po powrocie do domu już nie zagląda do książek, cały czas poświęca synkowi. Agnieszka się śmieje. – Moim synom została trauma po studiach. Kiedy widzą mnie z książką, to się irytują. Julek, gdy się dowiedział, że mama już się obroniła, bardzo się z tego ucieszył!
Pociechy ograniczają wolny czas studiujących mam do minimum. Dziewczyny nie mają go już więc na dodatkowe zajęcia, takie jak staże czy praktyki, o stypendiach zagranicznych nawet nie wspominając. Jedynie Samantha równolegle uczy się i pracuje. Studiuje wieczorowo i musi zarobić na czesne.
Nidy nie żałowałam decyzji o macierzyństwie. Ale zdawałam sobie sprawę, że pewne rzeczy tracę – wspomina swoje rozterki Agnieszka. – Tuż przed obroną stresowałam się, że kończę mało przyszłościowe studia, mam zero doświadczenia i dzieci. Jednak pracę dostałam dwa dni po obronie! Kiedy na koniec rozmowy dowiedziałam się, że mnie biorą, powiedziałam z niedowierzaniem: „Ale ja przecież mam dwoje dzieci!”. Mimo to – a może właśnie dzięki temu – udało się!

Mogę dużo czasu spędzaĆ z synkiem
Anna Boguszewska, 23 lata, studiuje na V roku pedagogiki.
Mąż ma 29 lat, jest informatykiem. Wychowują 4-miesięcznego Wojtusia. W opiece nad nim pomagają im rodzice.
Wymyśliliśmy, że najlepiej mieć dziecko na studiach, bo ma się wtedy więcej czasu, można obserwować, jak maluch się rozwija.
Na uczelnię chodzę trzy razy w tygodniu, więc gdybym pracowała, byłoby trudniej. Właśnie teraz musiałabym zostawić Wojtusia (kończyłby mi się urlop wychowawczy) i wracać do pracy. Z drugiej strony, gdybym poszła na urlop wychowawczy i tylko siedziała w domu, chyba bym zwariowała. A tak, mam odskocznię – studia.
Co prawda z trudem zostawiłam Wojtusia, kiedy cztery tygodnie po jego narodzinach wróciłam na uczelnię. Ale i jemu, i mi byłoby jeszcze ciężej, gdybym po pół roku od razu poszła na osiem godzin do pracy. Teraz, gdy synek podrósł i jest z nim świetny kontakt, mogę mu poświęcać dużo czasu – właśnie dzięki temu, że studiuję, a nie pracuję.”

Do dalszej nauki namówiła mnie mama
Samantha Kamińska, 22 lata, jest na III roku grafiki ASP. Synek Alan ma 4 lata. W ciążę zaszła w klasie maturalnej. Z ojcem dziecka rozstała się jeszcze przed urodzeniem Alanka. Wieczorami dorabia w pubie. Mieszka z rodzicami, synkiem opiekuje się na zmianę ze swoją mamą.
Alan nie był planowanym dzieckiem. Zorientowałam się, że jestem w ciąży kilka miesięcy przed maturą. Moja mama, gdy się o tym dowiedziała, zapewniła mnie, że zrobi wszystko, by jak najbardziej mi pomóc. Moje studia to również był jej pomysł. To mama sprawdziła, jak się zdaje na ASP, namówiła mnie, bym złożyła teczkę z pracami. Ja też bardzo chciałam iść na uczelnię artystyczną, ale na początku sądziłam, że skoro spodziewam się dziecka, to już mi się nie uda, że nie będę mogła się dalej kształcić, że to koniec świata. Mama jednak nalegała. Pomyślałam więc, że jakoś sobie poradzę, a jak nie, to najwyżej zrezygnuję. Jak na razie, dobrze mi idzie!”.

Po prostu bardzo pragnęłam dziecka
Agnieszka Francman-Jastrzębska, 25 lat, skończyła kulturoznawstwo, niedawno się obroniła. pracuje w wydawnictwie. mama dwóch chłopców: 4-letniego Julka i 1,5-rocznego Karola. Mąż ma 30 lat, pracuje. Pomagają im rodzice.
Miałam dopiero 20 lat, ale chciałam już mieć dziecko. Zaczęłam myśleć o maluchu zaraz po zaręczynach. Nasza paczka znajomych to byli ludzie starsi ode mnie o około 5 lat, zakładali właśnie rodziny i tak mi się to jakoś udzieliło. Mój mąż miał wtedy 25 lat, udało mi się go przekonać do rodzicielstwa. Zaszłam w ciążę po pierwszym roku studiów. Pamiętam, że w ogóle nie martwiłam się o to, czy podołam obowiązkom. Nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości – tak silny był we mnie instynkt macierzyński.

Tekst Paulina Wrocławska