Mężczyzna, którego nie chciała pokochać - recenzja książki

Mężczyzna, którego nie chciała pokochać
Półki włoskich księgarni uginają się od książek Federico Moccii, zobacz jak oceniamy jego najnowsze dzieło
16.10.2012 15:25
Mężczyzna, którego nie chciała pokochać
Półki włoskich księgarni uginają się od książek Federico Moccii, sprzedawanych w milionowych nakładach. Wprowadzeniem na polski rynek opowieści wykreowanych przez tego scenarzystę, reżysera i pisarza zajęła się MUZA SA, która  wydała większość jego powieści. Fani mogli przeczytać Trzy metry nad niebem, Tylko ciebie chcę, Amore 14. Przed nimi  październikowa premiera Mężczyzny, którego nie chciała pokochać. Złośliwości nie szczędzą książce włoscy krytycy, chętnie natomiast po nią sięgają czytelnicy.
    
Przygoda z pisaniem powieści zaczęła się dla Federico Mocci na początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy to powstało Trzy metry nad niebem. Wydawcy włoscy nie byli książką zainteresowani. W końcu niewielkie rzymskie wydawnictwo zdecydowało się ją wydrukować w małym nakładzie, i oczywiście za pieniądze autora. Powieść rozeszła się błyskawicznie. Na dodruk nie było jednak szans, bo firma została zamknięta.

To już historia. Warto jednak wspomnieć, że młodzi licealiści tak się książką zachwycili, iż zaczęli ją kserować i rozprowadzać wśród przyjaciół i znajomych. A to już był pierwszy krok do sławy. Dla powieściowego debiutanta był to sukces podwójny.

Cóż takiego jest w tych książkach, że młodzi tak chętnie po nie sięgają? Może to, że bohaterowie są nieosiągalni dla przeciętnego człowieka, że pieniądze dla nich nie odgrywają żadnej roli, bo zwyczajnie je mają i to w dużych ilościach, że wreszcie za te pieniądze mogą zdobyć wszystko, bo rzadko kto potrafi ich wzięcia odmówić.  Spójrzmy na bohaterów najnowszej książki, bo w niej też znajdziemy odpowiedź, dlaczego czytają Moccię.

Z jednej strony mamy Tancrediego, przystojniaka ogromnie bogatego, ogromnie wybrednego, i ogromnie  nieuczciwego w stosunku do kobiet. Po prostu modelowy przypadek. Majątek razem ze swoim bratem Gianfillippo odziedziczył po dziadku (tu oczywiście będzie trochę komplikacji, ale nie zdradzę). A że miał głowę do interesów i świetnych doradców, bardzo szybko te miliony pomnożył. Tancredi ma każdą kobietę, jaką sobie zamarzy, i nie ma także wyrzutów sumienia, gdy bez skrupułów kolejną kochankę porzuci. Dopóki? No właśnie?  Dopóty nie trafi na osobę, która do miłości podchodzi bardzo poważnie. Pieniądze jednak przyjmie, bo są jej potrzebne, pozwolą wyjść z największych kłopotów.

Kolejną bohaterką jest Sofia, znakomicie zapowiadająca się pianistka, żona Andrei, architekta, który spełnia wszystkie jej kaprysy. Któregoś dnia kaprysy żony doprowadzą do tego,  że mąż ulegnie poważnemu wypadkowi. Uchodzi z życiem, ale zostaje sparaliżowany. Ona się zmieni, przestanie także grać, bo takie złożyła ślubowanie, gdy mąż był w szpitalu, troskliwie zajmie się Andreą, i chyba naprawdę go pokocha.

Któregoś dnia Sofia stanie na drodze Tancrediego. Kto kogo przechytrzy?  I jaki będzie finał tej miłosnej układanki? Ja wiem, ale nie zdradzę. Przeczytałam tę książkę w jedną noc i żałowałam, że nie jestem włoską licealistką. Ot, starość, pomyślałam.

Mnie się zwyczajnie Tancredi nie spodobał. I co z tego, że jest piękny jak młody bóg, bogaty, że w miłości pomysłowy, skoro nie potrafi załatwić trudnej rodzinnej sprawy, i zostawia ją rozbabraną. A sprawa jest paskudna, okupiona śmiercią, i dotyczy  ojca bohatera. Za to łamacz damskich serc otrzymuje duży minus.

Nie spodobał mi się także  Andrea, bo było w nim coś wyjątkowo wrednego, ani też piękna rudowłosa Sofia, która nie jest wcale taka  jednoznaczna. Może się boi, że popełni jakiś błąd?

Nie jest to powieść wymagająca uruchomienia wszystkich szarych komórek. Taka sobie historyjka na wakacyjne czytanie pod parasolem. Nie marudzę, książki plażowe są bardzo potrzebne. Umilają nam urlopowe godziny, i nie odzwyczajają od nawyku czytania , a przy okazji nie męczą mózgu (najwyżej leciutko podniecają), a o to chyba w czasie wakacji chodzi. Warto także tę powieść przeczytać jesienią. Wokoło listopadowa deprecha, wszyscy się na wszystkich skarżą, wszyscy na wszystkich krzyczą, a my pławimy się w luksusie. Szampan z Tancredim, spacer po Weronie z Tancredim, seks na wyspie zamieszkałej tylko przez Tancrediego. Pławimy się, marzymy i wyobrażamy sobie, że na pewno i my kiedyś takiego króla seksu spotkamy na swojej ubożuchnej drodze.