Kurs na supertatę

Trwa weekend. Uczy, jak budować z dziećmi dobre relacje. Czy tego w ogóle można się nauczyć na szkoleniu? Sprawdziliśmy...
/ 23.06.2006 11:39
Zasada kursu dla ojców jest bardzo podobna do szkolenia dla biznesmenów, pracodawców czy pracowników. Różnica polega na tym, że jego stawka jest dużo wyższa – zdobyte umiejętności mogą skutkować nie czymś ulotnym i enigmatycznym (przydatnym wyłącznie w pracy), lecz najważniejszym z ważnych: umiejętnością zbudowania relacji z dzieckiem, której nikt i nic nigdy nie zniszczy.

Zasady szkolenia
Kto choć raz brał udział w jakimś szkoleniu, wie, czym taka nauka pachnie. Grupa kilku lub kilkunastu facetów spotyka się w podmiejskim centrum konferencyjnym lub wyjeżdża w leśną głuszę. Tam pod okiem trenerów, psychologów i wykładowców ćwiczy, ćwiczy i jeszcze raz ćwiczy. Szkolenie teoretyczne przerywane jest zajęciami praktycznymi: odgrywaniem scenek, ćwiczeniami integracyjnymi, sprawdzianami odporności na stres. Podobnie było na szkoleniu dla ojców.

Trening na początek
Piątkowe popołudnie. Podwarszawski ośrodek wypoczynkowy, miejsce szkolenia. Kilkunastu ojców, uczestników kursu zostanie podzielonych na mniejsze zespoły. Najpierw jednak wspólne zdanie dla wszystkich: przejść przez rozwieszoną między drzewami pajęczynę z lin. Ojcowie mają działać zespołowo. – Jeśli chcecie to przejść, po prostu musicie sobie pomóc – mówi trener i włącza stoper.
Ale współpraca nie jest taka łatwa. Jeden z uczestników, prezes (nieprzyzwyczajony do konsultowania decyzji z kimkolwiek), zaczyna wydawać polecenia. Taksówkarz (pracujący zawsze w samotności) natychmiast się buntuje. Copywriterzy, którzy nawykli do zasypywania szefów setkami pomysłów, najpierw łagodzą spór i kombinują, jak tu przejść przez pajęczynę, żeby się nie zmęczyć i zrobić to w miarę szybko. Okazuje się jednak, że konkurują między sobą na pomysły. Prywatny przedsiębiorca dolewa oliwy do ognia, mówiąc, że on nie zamierza czekać na nikogo i sam postanowił przecisnąć się przez pajęczynę.
Trener się nie wtrąca, czasem tylko przypomina, że jeśli nie zadziałają zespołowo, wszystko na nic. – Zostawcie swoje ambicje i przyzwyczajenia – mówi. Dopiero z czasem mężczyźni wydają się rozumieć, o co chodzi i zaczynają mozolnie przeciskać się przez pajęczynę. Prezes daje „nóżkę” taksówkarzowi. Biznesmen pozwala copywriterom przerzucić się nad przeszkodą. Wzajemny brak zaufania zostaje pokonany. Pierwsze lody przełamane. Pięciu facetów wreszcie tworzy zespół, który przez dwa dni będzie uczył się ojcostwa.

Wyznaczyć granice
Zanim trenerzy-psycholodzy wyjaśnią uczestnikom, nad czym będą pracować, wszyscy ustalają „zasady współżycia” podczas ćwiczeń. Postulaty ojców są spisywane na tablicy. – Każdy ma prawo do popełniania błędów. Komunikujemy się w sposób szczery i bezpośredni. Nikt, łącznie ze mną, nie ma monopolu na rację – tłumaczy je trener.
Wygląda na to, że można zaczynać. Trener wyjaśnia, że podstawą szkolenia o nazwie „7 sekretów efektywnych ojców” są badania (i ich wyniki) przeprowadzone wśród tatusiów w Ameryce. Licencja szkolenia też jest amerykańska. – Badania te wyłoniły różnice między ojcami, którzy w opinii własnej, a także swoich dzieci byli dobrzy i efektywni, oraz tymi, którzy zebrali przeciwne oceny. Wyłoniono siedem aspektów relacji, w których ojcowie z pierwszej grupy mają przewagę – mówi Michał Grzanka, jeden z organizatorów i wykładowców. Omówienie tych aspektów relacji tworzy kręgosłup szkolenia. Ojcowie słuchają, zadają pytania, rozwiązują testy, dyskutują, kłócą się, oceniają nawzajem.

Siedem pytań
Jakie to aspekty relacji? Pierwszy dotyczy zaangażowania w świat dziecka. Z badań wynika, że jedni ojcowie „wchodzą” w świat swoich dzieci (angażują się) o 50% skuteczniej niż inni. Właśnie dzięki temu tworzą z nimi silniejszy związek.
Drugi typ relacji dotyczy znajomości dziecka. Okazuje się przy tym, że równie ważna jest znajomość ogólnej psychologii dziecka, jak też jego ulubionych kreskówek, kolegów, potraw, zabaw czy rozkładu dnia.
Kolejne typy relacji to szacunek i miłość do matki dziecka (bez tego nie ma mowy o dobrym ojcostwie), przywództwo i ochrona (dziecko musi czuć, że ojciec jest kapitanem, który wie, co robić, jeśli coś pójdzie nie tak, pomoże, uratuje, będzie się starał zapobiec nieszczęściu), aktywne słuchanie (intensywne, a nie takie, gdzie jednym uchem wpada, a drugim wypada) oraz wyposażenie duchowe (chęć dzielenia się z dzieckiem wrażliwością na piękno, sztukę, dobroć i inne pozamaterialne wartości).
– Samo uświadomienie sobie istnienia tych siedmiu typów relacji, próba „poprawienia się” w każdej z nich już jest wartością. Intuicyjna znajomość własnych zalet i wad nie zawsze pozwala się poprawić. A na szkoleniu ojcowie odkrywają się przed innymi tatusiami, łatwiej znajdują swoje słabe i mocne strony – wyjaśnia Michał Grzanka.

Wilki czy owieczki
Na szkoleniach większość mężczyzn zrzuca maski – przyznają organizatorzy. Nie ma żadnych macho. Nie ma popisywania się między sobą. Tylko na początku ojcowie stroszą się w piórka, przemilczają lub stawiają w lepszym świetle swoje wady i uwypuklają albo nawet wymyślają fałszywe zalety. Szybko orientują się jednak, że stawka jest zbyt wysoka, a czasu zbyt mało, żeby grać i udawać przed grupą kogoś, kim się nie jest. Liczy się też argument finansowy, szkolenie kosztuje 400 złotych plus koszty zakwaterowania i wyżywienia. – Za niedoskonałości nikt tu nikogo nie karze, nie ocenia. Nikt nikomu nie dokucza. Nie ma więc żadnego powodu, by je ukrywać – mówi Michał Grzanka.
Ojcowie rozwiązują więc testy i na forum słuchają komentarzy psychologów na temat ich wyników. Odgrywają scenki z własnego życia i pozwalają wytykać sobie błędy przez trenerów i kolegów z kursu. Bywają szokująco otwarci – wielu po szkoleniu opowiada wykładowcom, że w żadnym innym przypadku nie pozwoliłoby na tak wiele krytyki w stosunku do siebie. Trenerzy mówią o fenomenie męskiego spotkania, szczerego i konkretnego. Tylko w takich warunkach faceci są w stanie się przełamać i otworzyć. Po to, by wrócić do domu po szkoleniu jako lepsi ojcowie.
Marcin Kowalski