Z życia wzięte - prawdziwe historie miłosne na walentynki

Z życia wzięte fot. Fotolia
Zakochać się – to nie jest taka prosta sprawa, jak się niektórym wydaje. Nie chodzi przecież o to, żeby z kimś się związać, tylko żeby tym kimś była odpowiednia osoba.
/ 01.02.2013 14:45
Z życia wzięte fot. Fotolia
To świetna dziewczyna – przekonywała mnie Renata.
– Siostra, daj mi spokój. Nie interesuje mnie to, jak bardzo ci się ta Basia podoba.
– Ale, Łukasz, to najfajniejsza dziewczyna jaką znam, macie podobne zainteresowania…
– Przecież ci już powiedziałem, ona mi nie pasuje.
– A co trzeba by było zrobić, żeby ci pasować?! – rozzłościła się Renata.
– Trzeba mieć w sobie to coś…
– Czyli co?!
– A skąd ja mam wiedzieć? – wzruszyłem ramionami. – Jak znajdę taką, co to ma, dam ci znać. I nie rozumiem, dlaczego tak się denerwujesz…
– Bo od dwóch lat próbuję cię poznać z jakąś fajną dziewczyną, a ty na każdą kręcisz nosem. Spotykasz się raz, góra dwa i mówisz, że ci nie odpowiada!
– A co, nie wolno mi?
– Wolno, pewnie, że wolno. Wolno ci też zostać starym kawalerem do końca życia. Ale masz już trzydzieści pięć lat i skoro do tej pory żadna kobieta ci nie przypasowała, to może najwyższy czas zastanowić się, czy to przypadkiem tobie czegoś tu nie brakuje – popukała się znacząco palcem w głowę.

Obraziłem się na siostrę za to, co powiedziała. Wciąż, bądź co bądź, uważałem się za młodą osobę i jakiekolwiek sugestie, że mój obecny stan można by już uznać za starokawalerstwo, uważałem za śmieszne. To prawda, że od bardzo dawna nie byłem z nikim związany na stałe, ale uważałem, że po prostu takiego dokonuję wyboru i nikomu nic do tego. A jednak musiałem też przyznać sam wobec siebie, że trochę ubodły mnie uwagi Renaty. I na złość jej postanowiłem pokazać, że jestem zdolny do zbudowania trwałych relacji z drugą osobą.

Nie miałem oczywiście zamiaru korzystać z jej pośrednictwa. O nie, takiej satysfakcji jej nie dam! Postanowiłem poszukać sobie kogoś na własną rękę, ale okazało się to niełatwe. Ze znajomymi kobietami spotykałem się rzadko, zresztą wszystkie były już zamężne i wśród nich raczej nie należało szukać kandydatki na stałą partnerkę. Z kolei koleżanki w pracy były często wolne, ale uważałem, że to nie jest dobry pomysł, aby wiązać się z kimś, z kim się pracuje. Z portali randkowych także nie bardzo chciałem korzystać, bo taką totalną randkę w ciemno uważałem za nieporozumienie. Ale pomyślałem, że może internet, jako taki, nie jest złym pomysłem na poznanie kogoś wartościowego. Kogoś, o kim mógłbym się dowiedzieć bardzo wiele, zanim miałbym się z nim spotkać twarzą w twarz.

Zacząłem zaglądać częściej na parę portali w internecie, gdzie czasem się udzielałem i intensywniej przyglądać się ich użytkowniczkom oraz pisanym przez nie komentarzom. Szczególnie spodobała mi się jedna z nich, podpisująca się pseudonimem „Barbarella”. Zgadzałem się z jej wieloma opiniami na różne tematy. A nawet jeśli się nie zgadzałem, to uważałem je przynajmniej za interesujące. Odpowiedziałem na jej komentarze, potem odezwałem się na jej prywatne konto i tak zaczęliśmy ze sobą korespondować. I z każdym następnym mailem czułem coraz wyraźniej, że „Barbarella” ma ochotę się ze mną spotkać.
Tymczasem moja siostra nie przestawała mi wiercić dziury w brzuchu, że powinienem wreszcie się „ustatkować”. Nie miałem ochoty słuchać jej ciągłych docinków, więc, nieco na wyrost powiedziałem, że już kogoś mam. Oczywiście zaczęła się intensywnie domagać jakichś szczegółów, ale ja pozostałem niewzruszony. Powiedziałem, że mam dość jej wtrącania się w moje życie i tym razem sobie tego nie życzę. A dziewczynę przedstawię jej, kiedy uznam to za stosowne.

Zgodnie z moimi przewidywaniami Barbarella zaproponowała po jakimś czasie spotkanie na żywo. Bardzo się z tego ucieszyłem, ale jednocześnie trochę przestraszyłem. Bo co, jeśli w niewirtualnej rzeczywistości ta dziewczyna nie spełni moich oczekiwań? Nie chodziło nawet o to, czy jest ładna, ale jak się człowiek chowa za internetowym „nikiem”, to sobie może dorobić dowolne poglądy i może się przedstawić w lepszych barwach, tylko po to, żeby poznać kogoś ciekawego.

Dlatego zacząłem nagle wyszukiwać mnóstwo różnych pretekstów, byle tylko nie umówić się z Barbarellą. A to nawał pracy, a to nagle się rozchorowałem. Ona cierpliwie znosiła moje wymówki, ale chyba w końcu domyśliła się, w czym rzecz. Napisała nawet:
„Drogi Łuku – taki miałem nik, Łuk – wyczuwam w tobie strach przed spotkaniem. Trochę go rozumiem, bo ja też boję się tej chwili. Ale ponieważ najważniejsze dla mnie jest, by móc z tobą rozmawiać za pomocą tych maili, to odłóżmy nasze spotkanie na bliżej nieokreśloną przyszłość. Bo teraz jego perspektywa tylko przeszkadza w naszej przyjaźni”.

Byłem zadowolony z jej propozycji i być może nie spotkałbym się jeszcze długo z Barbarellą, gdyby nie moja siostra.
– Zapraszam was na moje urodziny – oświadczyła mi któregoś dnia.
– Jakich was?
– Ciebie i twoją tajemniczą dziewczynę.
– Renata, przecież ci mówiłem, że sobie nie życzę…
– Łukaszku, to było pół roku temu.
– I co z tego?
– To, że jeśli nie przyjdziesz z nią na moje urodziny, to uznam, że ją sobie po prostu wymyśliłeś na odczepnego.
– Ale… to nieprawda.
– Łukasz ma wymyśloną dziewczynę, Łukasz ma wymyśloną dziewczynę! – zaczęła mi dogryzać jak dziecko.
Próbowałem zignorować jej docinki, ale ona była uparta. Przy wszystkich spotkaniach rodzinnych dopytywała się, co tam słychać u mojej wymyślonej dziewczyny. I czy już ją zaprosiłem na jej urodziny. Jakakolwiek próba odgryzienia się jej wywoływała jeszcze większe rozbawienie krewnych. W końcu uznałem, że muszę coś jej powiedzieć.
– Posłuchaj, Renata. Moja dziewczyna naprawdę istnieje…
– Tak? To podaj chociaż jej imię.
– Barbarella – ledwo to powiedziałem, a już żałowałem. Moja siostra bowiem zaczęła się tarzać ze śmiechu. – To jest jej nik internetowy.
– Jak to nik? – Renata spoważniała.
– Znamy się tylko przez internet… Ale jesteśmy sobie naprawdę bliscy.
– To czemu się nie spotkacie?
– Nie jesteśmy jeszcze na to gotowi.
– Jak znam życie, to niegotowy jesteś ty – stwierdziła Renata, a ja nie mogłem zaprzeczyć, bo miała przecież rację. – No ale dobra, jak nie możesz na razie przyjść z nią, to przyjdź na te urodziny sam.
– Ale nie będziesz mi nikogo swatać?
– Obiecuję.

Na urodzinach Renaty było mnóstwo jej koleżanek, w tym również te, które mi wcześniej swatała. Tych unikałem szczególnie. Witałem się z nimi skinieniem głowy, a potem odwracałem w drugą stronę i odchodziłem. Aż do chwili, gdy Renata zaczepiła mnie.
– Jak się bawisz, braciszku?
– Świetnie.
– A może pogadałbyś chwilę z Basią?
– Renata, miałaś mnie już nie swatać…
– Naprawdę nie chciałbyś poznać lepiej swojej wymyślonej dziewczyny? No, nie patrz tak na mnie. Basia to Barbarella…
– Ale skąd ty to…
– Przecież to moja przyjaciółka. Już dawno zwierzyła mi się, że poznała w sieci superfaceta, zaprzyjaźniła się z nim i chciałaby spotkać go na żywo. Ale on się wciąż boi i wycofuje.
– Czy ona wie, że ten facet to ja?
– Jeszcze nie. Ale jeśli nie podejdziesz zaraz do niej, to jej wszystko opowiem.
– Tak od razu? Daj mi trochę czasu.
– Nic z tego, braciszku. Za dobrze cię znam i wiem, że możesz ją jeszcze zwodzić dwa lata. A i tak się w końcu z nią nie spotkasz. Szkoda mi jej, nie mam ochoty, żeby wciąż robiła sobie niepotrzebnie nadzieję. To jak, idziesz do niej ty, czy ja?

To było najdłuższe kilkanaście metrów w życiu, jakie przeszedłem. Kiedy byłem już przy Basi i nieśmiało się uśmiechnąłem, spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Potem odwróciła się w stronę mojej siostry, a ta wykonała gest, jakby napinała łuk. Wtedy Basia uśmiechnęła się i trąciła swoim kieliszkiem z winem mój kieliszek.
– Czy jesteś już gotów wypić za nasze spotkanie, przyjacielu?

W ten sposób poznałem moją przyszłą żonę. Renata po dziś dzień mi powtarza, że powinienem się jej we wszystkim słuchać, bo przecież to ona mi ją wybrała dużo wcześniej, zanim sobie to uświadomiłem. Ale ja tak nie uważam. Przecież przedtem swatała mi też inne koleżanki. Gdybym wtedy nie wykazał się odpowiednią asertywnością, nie miałbym szans na poznanie Basi. A ja po prostu wiedziałem, że muszę czekać na tę, która ma to coś…

Redakcja poleca

REKLAMA