Może gdyby nie przeżycia ostatnich tygodni, nie zareagowałabym aż tak dramatycznie. Kto wie? Trochę jestem rozdygotana, delikatnie mówiąc. W tym stanie poobiedni telefon mało mnie nie zabił. Jeszcze chwila, a padłabym trupem, na pewno.
Chwilę wcześniej zadzwonił ktoś z reklamą czegoś. Byłam już nieźle poirytowana, gdy usłyszałam kolejny dzwonek. No nie, nie odczepią się ode mnie dzisiaj. Spojrzałam na numer – zastrzeżony. Nie odbierać? No jeszcze ten jeden jedyny raz.
– Słucham?
– Halo, halo, słyszysz mnie? Słyszysz mnie, mamo?! Halooo!
Rozhisteryzowany, zapłakany, schrypnięty głos, mnóstwo trzasków, zakłóceń i znowu:
– Mamo, słyszysz mnie, to ja!
– Kto mówi, Kaja? Czy rozmawiam z Kają?
Głos jeszcze bardziej roztrzęsiony, na granicy załamania się, zaniknięcia, odpłynięcia w eteryczną dal. Kolejne suche trzaski i buczenie.
– Tak, to Kaja. Stała się rzecz straszna, mamo, straszna, nie mogę mówić, nie mogę…
Usłyszałam zdławiony, przeraźliwy szloch, a potem coś w rodzaju wycia. Moja synowa w ciężkiej histerii, nigdy jej takiej nie widziałam, nie słyszałam.
– Co się stało, mów, mów, błagam, prędzej! Kaja, mów!
Wszystko we mnie skurczyło się tak, jak gdybym cała zacisnęła się w piąstkę dziecka. Serce, żołądek, mózg, wszystkie trzewia. Krew chyba gdzieś ze mnie wyparowała, bo nie czułam w sobie ani jednej kropli. Stałam wciąż jednak, na granicy zemdlenia, obejmując słuchawkę trzęsącą się ręką.
– Mieliśmy wypadek, koszmarny, potworny wypadek, mamo… – usłyszałam stłumiony głos. – Jechaliśmy samochodem…
Ledwo ją słyszeliśmy, bo płakała
Kolejny przeciągły szloch wydobyty przez stłamszone gardło.
Julek… Mój syn, ukochany, jedyny syn. Nie żyje? Co innego mogą znaczyć słowa Kai? Zwierzęcy strach. Teraz już opadłam na krzesło. Sama nie byłam w stanie wydobyć głosu. Wszystko przed oczami pociemniało, a następnie sczerniało. Dosłownie wszystko.
– Potrąciliśmy kobietę, mamo, nie wiadomo, czy przeżyje. Jest w bardzo ciężkim stanie. Karetka odwiozła ją na sygnale. My jesteśmy na policji i…
Z kuchni nadbiegł Staszek. Wyrwał mi aparat z dłoni.
– Kaja? Co się stało?
Przestałam słyszeć, przestałam widzieć. Julek żył, to najważniejsze. Ale być może nie żył kto inny. Kobieta. Czyjaś córka, żona, matka. Mój syn mógł być sprawcą czyjejś śmierci. Na pewno on, skoro to Kaja dzwoni. Teraz i mnie złapał szloch. Mój syn. Przecież on nigdy sobie z tym nie poradzi, nigdy. Jego życie, nasze życie – wszystko właśnie legło w gruzach. Czy ktoś z nas będzie jeszcze w stanie kiedyś zasnąć? Zaznać spokoju? Mój syn mordercą, choćby nieumyślnym, choćby przypadkowym!
Czułam, jak ogarnia mnie histeria. Co za życie! Jedna potworność. Ja już nie mogę. Mam tego dosyć, dosyć, dosyć. Dlaczego ciągle nas siecze? Co złego zrobiliśmy, że to wszystko jest takie upiorne? Ból rozsadzał mi czaszkę i klatkę piersiową, ból nie do wytrzymania, nie do zniesienia. Łapałam powietrze, jakbym miała za chwilę się udusić. Staszek patrzył na mnie przerażony.
– Kto prowadził, Kaja, kto prowadził?
– Przestań – rzuciłam w jego kierunku, w paroksyzmie gwałtownego otrzeźwienia. – Przecież oni rozmawiają na policji, to wszystko jest nagrywane, ktoś tego słucha.
– Kaja prowadziła – usłyszałam głos męża.
– Gdzie wy teraz jesteście? Na której komendzie? Dokąd do was jechać? Na Mokotowie? Ale dokładniej…?
I pytanie po chwili:
– Siedemdziesiąt tysięcy? A skąd ja wezmę siedemdziesiąt tysięcy? Nie mam tyle w domu ani w ogóle.
A potem:
– Coś przerwało, cholera. Na pewno zaraz znowu zadzwoni.
Cisza. Martwa, sztywna, zimna cisza. Z łbem potwora.
– Jakie siedemdziesiąt tysięcy? O czym ty mówisz, Staszek?
– Nie wiem, podobno rodzina się domaga. Jak dostaną, to pójdą na ugodę. Jeśli nie, Kaję wsadzą, od razu. A może to jakaś łapówka, skąd mam wiedzieć, przecież ledwo ją słyszałem, ryczała cały czas. Poza tym są na policji, sama mówiłaś, że to się nagrywa, nie mogła mi wszystkiego powiedzieć. Tylko dlaczego nie dzwoni znowu, dlaczego Julo nie dzwoni? – Staszek też zaczął się rozsypywać; cały się trząsł, był blady jak ściana, co tam blady, siny, fioletowy.
Rozbeczałam się jak mała dziewczynka
– Może pozwolili tylko jej, tylko jeden raz? I akurat przerwało w takiej chwili…
– No to spróbujmy my zadzwonić.
Ręce tak mi latały, że nie mogłam wcelować w kontakty. Telefon Jula milczał. Kai też. No tak, nie pozwalają im odebrać telefonu. Jeszcze raz. I jeszcze raz. Głuche makabryczne milczenie. I nagłe olśnienie – matka Kai, muszę zadzwonić do niej. Ale przecież nie mam jej numeru, nie kontaktujemy się od lat. To może do wnuka, Mareczka. On poda telefon Jadwigi. Tylko co mu powiedzieć? Przecież nie prawdę, to prawie dziecko. Chryste, on też nie odpowiada.
Co robić, co robić? I wtedy zadzwonił Julo. Nieprzytomny głos. Co oni mu zrobili?
– Mama? Czy coś się stało?
– To ja ciebie pytam! Gdzie jesteś?
– W domu, śpię przecież. Dzisiaj miałem nocną zmianę. Przepraszam, telefon został w przedpokoju, a ja spałem jak suseł. Ale co się stało, mów?
– Nie wiem… Gdzie Kaja?
– Też nie wiem… Kaja!
– Byłam w ogródku, właśnie weszłam, spokojnie. Co się dzieje, czemu tak krzyczysz? – jej głos dobiegał przerywanymi falami, ale i tak wszystko rozumiałam.
– Juleczku, Juleczku kochany, Kaja, moi najdrożsi, jedyni…
Nie mogłam dalej mówić, rozbeczałam się jak mała dziewczynka, którą w tym momencie się stałam. Staszek wziął ode mnie telefon. Opowiedział całe zdarzenie, a ja dalej zawodziłam cichutko, czułam nerwy puszczające powoli, bardzo powoli, rozluźnienie przychodziło tak opornie.
Dwa miesiące temu otrzymałam skierowanie na tomografię komputerową. Przeczytałam na nim, co podejrzewa lekarka, specjalistka chorób płuc. Jeśli jej wstępna diagnoza się potwierdzi, marny mój los. W końcu trzeba na coś umrzeć, powtarzam sobie. Mam już siedemdziesiąt lat, wiecznie żyć nie będę. Ale jakby to miało być już, zaraz, w cierpieniu, bólu… Trudno się pogodzić.
Czekałam na to badanie tyle tygodni wierząc, że usłyszę, co mi jest. Może nie od razu, natychmiast, ale wkrótce. Nocy poprzedzającej nie przespałam. Potem przeżyłam wizytę w szpitalu. Dowiedziałam się, że na wynik mam czekać kolejne dwa miesiące.
Zdarzenie z telefonem miało miejsce zaledwie dzień później, po tym badaniu. Jeszcze nie zdążyłam dojść do siebie.
Wszyscy wciąż żyjemy i to najważniejsze
– Natychmiast dzwońcie na policję – Julo w swoim żywiole, jak zawsze. – Nawet jeśli numer był zastrzeżony, to już oni mają swoje sposoby namierzania, spoko. Szybko dzwońcie, trzeba złapać oszustów!
– Nie chcę policji w domu – drewniany głos Staszka. – Poza tym to nic nie da, i tak nikogo nie złapią.
– Ale tato, tak trzeba, nie rozumiesz? Przecież to musi być jakaś szajka, jakiś gang. Porządnie zorganizowana robota. Gdybyś powiedział, że masz te pieniądze, gdybyś zdecydował się jechać do banku… strach pomyśleć. Mogli dać ci w łeb albo co. Nie wiadomo, co to za ludzie, do czego są zdolni. Im więcej zgłoszeń, tym dokładniej policja musi się tym zająć.
– Nie mogę. Czuję, że właśnie wychodzę z koszmaru. Byłem w nim jedną nogą, co mówię, obiema. Wychodzę i nie chcę do niego wracać. To jak zły sen. Człowiek się budzi i marzy o tym, by jak najszybciej zapomnieć.
I trochę głupio, pomyślałam. Dwoje starych pierników tak się dało nabrać. Tak nas wkręcili! Bydlaki. Że ja mało nie zeszłam, to wiem. Ale Staszek też nie jest okazem zdrowia, ma nadciśnienie, wieńcówkę. Nie pokazał tego po sobie, bo zawsze musi być facetem. Bierze stery w swoje ręce, opanowany i z głową na karku, tylko ile go to kosztuje? Ile emocji zdusił w sobie, bym ja mogła odlecieć w rozpaczliwą histerię? Jakby się zachował, gdyby mnie przy tym nie było? Byłby równie rozsądny czy podjąłby się natychmiastowej jazdy do banku? I tak mi nie odpowie. Ja sama nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby to Staszka nie było w domu. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.
– Staszku… W szafce, wiesz, tej z lekarstwami, są moje tabletki na uspokojenie, kojarzysz które? Możesz mi je przynieść? I szklankę wody? Ja jakoś nie mogę się ruszyć, chyba mi nogi sparaliżowało.
– Mam lepszy pomysł. Kieliszek nalewki. Dla mnie dwa.
Siedzieliśmy jeszcze bardzo długo, sącząc cierpki, piekielnie mocny alkohol. Łomot serca jakoś nie ustawał, bo jakże by miał po spirytusie, ale za to zaczęliśmy chichotać. Przypomniało nam się coś śmiesznego, a potem jeszcze bardziej śmiesznego. W pewnym momencie mój mąż znowu spoważniał.
– No zobacz, Justynko, jak łatwo człowieka uszczęśliwić. Pomyśleć, że to wszystko mogło wydarzyć się naprawdę…
– Przestań już, nie myśl o tym. Wszyscy żyją, wszyscy mają się dobrze.
– I to właśnie jest szczęście. Daleko nie trzeba szukać.
– Tak, to właśnie jest szczęście.
Pomyślałam o wyniku tomografii. Nawet on nie był już taki ważny tego dziwnego popołudnia. Wciąż żyjemy, wszyscy żyjemy. Tylko to się liczy.
Czytaj także:
„Wzięłam mamę pod swój dach, a ona zachowuje się jak rozkapryszona księżniczka. Wciąż tylko żąda, a w zamian nic nie daje”
„Mąż twierdził, że opieka nad niemowlakiem to tylko >>siedzenie w domu<<. Nie rozumiał, czym młoda matka może być zmęczona”
„Mąż był gościem w domu. Gdy odkryłam, że mnie okłamuje, oskarżyłam go o zdradę. Jego odpowiedź mocno mnie zszokowała”