– Kochanie, pa! – w piątkowy ranek mąż pożegnał mnie całusem, zabrał walizkę i pojechał na szkolenie. Miał wrócić dopiero w niedzielę, więc znów czekał mnie samotny weekend. Ale nie narzekałam, mimo że odkąd rok wcześniej Marcin dostał pracę w firmie ubezpieczeniowej, więcej go w domu nie było, niż był.
Sama na to przystałam. Ba, wręcz naciskałam na męża, żeby wziął ten etat. Jako młode małżeństwo marzyliśmy o dzieciach, własnym kącie, życiowej stabilizacji… Tymczasem tułaliśmy się po wynajętych mieszkaniach i nieźle musieliśmy się nagimnastykować, żeby skromne pensje starczały nam do pierwszego. Nowa praca męża mogła to zmienić: oferowano mu dobre zarobki, podnoszenie kwalifikacji.
– Wreszcie będzie nas stać na realizację marzeń – cieszyłam się.
– A wzięłaś pod uwagę, że kontrakt zobowiązuje mnie do udziału w weekendowych szkoleniach? Nie dość, że będę w tygodniu pracował do późna, to nie będzie mnie też często w domu w soboty i niedziele – wahał się Marcin.
– Poradzimy sobie! Nastawmy się, że to przejściowa sytuacja: na dwa, trzy lata. Taka furtka do naszej przyszłości, dzięki której podniesiesz kwalifikacje, a jednocześnie odłożymy trochę grosza, by pomyśleć o dzieciach, mieszkaniu… Ja ci pomogę, wezmę na siebie domowe sprawy – obiecałam mężowi.
Nie wyobrażałam sobie, że mógłby nie wykorzystać takiej okazji!
Czułam, że coś go gnębi
Marcin podpisał kontrakt i faktycznie stał się w domu gościem. Odtąd sama dźwigałam zakupy, jeździłam z autem do mechanika, skręcałam szafki, nauczyłam się przepychać zatkany zlew, pilnowałam rachunków. Mąż nie musiał się więc niczym kłopotać, tylko poświęcić pracy. Doceniał to.
– Dziękuję, kochanie, z taką żoną góry mogę przenosić – mówił.
– To ja dziękuję – nie byłam mu dłużna, bo dzięki jego pracy dawno już przestaliśmy mieć debet na naszym koncie w banku.
I choć widywaliśmy się rzadko, byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że tymczasowe wyrzeczenia pozwolą nam wkrótce rozejrzeć się za kredytem na dom i postarać o dzieci bez obaw o to, że skażemy je na tułaczkę po wynajętych kątach, albo że nie będzie nas stać na dobre przedszkole. Ta świadomość dawała mi siły do radzenia sobie z codziennością. Nie przewidziałam tylko, że życie za nic będzie miało nasze plany i napisze dla nas własny scenariusz…
Tamtego dnia Marcin wrócił z pracy jakiś przygaszony. Ledwo tknął ulubiony gulasz, choć zwykle po całym dniu był głodny jak wilk. A gdy usiedliśmy z lampką wina, żeby pogadać o tym, jak nam minął dzień, mąż głównie milczał, choć zazwyczaj buzia mu się nie zamykała.
– Dobrze się czujesz? – spytałam w końcu, zaniepokojona.
– Tak, tylko przemęczony jestem. Położę się wcześniej – odparł i poszedł do sypialni, choć odkąd go znałam, nie zasypiał przed północą.
Może rozbiera go jakieś choróbsko? – zmartwiłam się. Na szczęście rano jakby nigdy nic Marcin pojechał do pracy. Uspokoiłam się.
Zdjęcie tego chłopca znalazłam przypadkiem. Po wyjeździe męża na kolejne szkolenie postanowiłam zrobić porządki na półkach w salonie. Aby je wytrzeć, musiałam zdjąć pamiątki i książki. To właśnie wtedy kilka z nich upadło mi niefortunnie na podłogę. Z jednego wyleciała fotografia. Podniosłam ją i długo wpatrywałam się w twarz kilkuletniego chłopca, który… miał oczy Marcina.
– Kto to jest? – spytałam męża, gdy wrócił.
– O kurczę! Fajnie, że znalazłaś to zdjęcie, bo gdzieś mi zginęło, a chciałem ci je pokazać – ucieszył się na widok fotografii. – To jest Michaś, syn mojego kuzyna. Pamiętasz, opowiadałem ci, że dorastałem z Radkiem, a potem on wyjechał na wakacje do Kanady i już nie wrócił do kraju. Urządził się za oceanem, założył rodzinę. Ale mamy ze sobą kontakt. Niedawno wysłał mi zdjęcie Michasia, bo jest w szoku, jak bardzo jego syn jest do mnie podobny! Jestem dumnym wujkiem – Marcin z uśmiechem wpatrywał się w zdjęcie.
Jego reakcja była tak naturalna, że uwierzyłam mu. I wierzyłam do momentu, kiedy kilka tygodni później posiałam kluczyki od auta. I choć przekopałam dom, nie znalazłam zapasowego kompletu. Mąż był znowu na szkoleniu i, choć nigdy tego nie robię, zadzwoniłam wtedy do niego w godzinach zajęć. Chciałam tylko spytać, gdzie schował zapasowe kluczyki. Jednak nie odebrał ani nie oddzwonił.
Wybrałam więc numer do Jurka, jego kolegi z pracy, z którym razem jeździli na kursy.
– Cześć, Aniu! – Jerzy odebrał od razu.
– Hej. Przepraszam, że przeszkadzam w zajęciach, ale czy mógłbyś przekazać Marcinowi, żeby pilnie do mnie zadzwonił? – poprosiłam.
Już chciałam opowiedzieć Jurkowi o pechu z kluczykami, gdy nagle usłyszałam w słuchawce płacz jego dziecka, głos żony…
– Ojej, nie wiedziałam, że jesteś w domu – zdziwiłam się.
W słuchawce zapanowała cisza.
– Jurek? Jesteś tam? – myślałam, że nas rozłączyło.
– Jestem – odparł.
– A czemu nie pojechałeś na kurs? Jesteś chory? Albo, nie daj Bóg, coś z małym? – spytałam z troską.
– Wszystko w porządku – westchnął. – A nigdzie nie pojechałem, bo w ten weekend nie ma żadnego szkolenia.
Myślałam, że mnie zdradza, ale było gorzej
Nie wiem, jak dotrwałam do niedzieli. Ciągle tylko płakałam. Nie mogłam uwierzyć, że mąż mnie okłamuje! Co gorsza, gdy Marcin w końcu do mnie oddzwonił, to barwnie opowiadał mi o… szkoleniu. Byłam zrozpaczona. Nie chciałam jednak rozwiązywać życiowych spraw przez telefon, więc udawałam spokój. Ale gdy mąż wrócił, czekały na niego spakowane rzeczy.
– Wynoś się! – tyle miałam do powiedzenia.
– Ale… – był w szoku.
– Ty kłamco! Nie było żadnego kursu! Nie chcę cię znać – pokazałam mu drzwi.
Wtedy Marcin… rozpłakał się.
– Aniu, błagam, daj mi szansę na wyjaśnienia! Powinienem zrobić to dawno, ale się bałem… Proszę tylko, żebyś mnie wysłuchała. A potem możesz mnie wywalić z domu i swojego życia – łkał.
– Mów! – ugięłam się.
I usłyszałam coś, co mną wstrząsnęło.
– Ja… Mam dziecko – wyznał.
– Co?! – pociemniało mi w oczach. – Jakie dziecko?! Przecież to my mieliśmy mieć dzieci! Po to była ta twoja praca i nasza umowa! Ale widzę, że łatwiej było ci zmajstrować dziecko jakiejś koleżance z kursu niż być odpowiedzialnym mężem – nie panowałam nad nerwami.
– Anka, to nie tak! – bronił się Marcin. – To, że mam syna, nie ma żadnego związku z moją pracą ani ze szkoleniami. Obecny etat naprawdę przyjąłem wyłącznie ze względu na naszą umowę. A prawda jest taka, jak się spodziewałem: z każdą nadprogramową godziną w tej robocie i z każdym wyjazdem coraz bardziej czuję, że to wszystko nie jest warte naszej rozłąki! Tęsknię za tobą, dlatego nie są mi w głowie żadne romanse! – tłumaczył.
Po czym schował twarz w dłoniach i wyznał:
– Mój syn to Michaś, ten chłopiec ze zdjęcia. Ma już siedem lat, więc nie mógłby być owocem mojego służbowego romansu…
– O Boże! – jęknęłam zszokowana.
Przemyślałam sprawę i podjęłam decyzję
– Tak, wiem, nakłamałem ci wtedy o kuzynie, za co bardzo cię przepraszam. Ale ja naprawdę nie wiedziałem, co robić. Zresztą dalej nie wiem – zwierzał się. – Aniu, pamiętasz, jak wróciłem do domu taki zmarnowany? To właśnie tamtego dnia przyszła do mnie do pracy Agata. Tak, ta Agata! Nie widziałem jej od lat, a ona oznajmiła mi, że… że mamy dziecko.
Z trudem zbierałam myśli. Znałam Agatę z wcześniejszych opowieści męża. Była jego pierwszą poważną miłością. Chodzili razem do liceum, potem wybrali te same studia. Marcin wierzył, że będą razem zawsze, ale po trzecim roku Agata nagle od niego odeszła. Rzuciła też studia, wyjechała i słuch po niej zaginął. Marcin się wtedy załamał.
Cierpiał i nie rozumiał, dlaczego jego ówczesna ukochana podjęła taką decyzję, bo niczego mu nie wyjaśniła. Dopiero gdy kilka lat później poznał mnie, odzyskał wiarę w miłość. Mówił, że go uratowałam. A teraz… Agata wróciła. W dodatku z dzieckiem Marcina!
– I naprawdę nie wiedziałeś, że masz syna? – dopytywałam męża, bo to wszystko wydawało się nieprawdopodobne.
– Nie miałem pojęcia! Dopiero teraz Agata wyznała mi, że wtedy ode mnie odeszła, bo zaszła w ciążę i nie chciała komplikować mi życia. Nie mogła podjąć gorszej decyzji… – Marcin był zdruzgotany.
– Czy ty ją nadal kochasz? – bałam się zadać mu to pytanie, ale musiałam.
– No coś ty! – zdenerwował się mąż. – Kocham ciebie i tylko ciebie. Ale z nią mam syna… Chciałem go poznać, dlatego zmyśliłem tamto szkolenie. W rzeczywistości spędziłem ten czas z Michasiem. Ale potem nocowałem w hotelu, nie u Agaty. Możesz to sprawdzić – przekonywał.
– A jaką masz pewność, że Michał jest twój? I czemu ona powiedziała ci o synu dopiero teraz? – targały mną wątpliwości.
– Zrobiłem testy. To na pewno mój syn – przyznał mąż. – Natomiast odpowiedź na twoje drugie pytanie nie jest łatwa… Agata ma raka trzustki. Lekarze dają jej góra rok życia. Ona, poza Michasiem, nie ma nikogo bliskiego. Rodzice nie żyją, rodzeństwa nie miała, z dalszą rodziną nie utrzymuje kontaktu. Boi się, że gdy jej zabraknie, mały trafi do domu dziecka. Dlatego mnie odnalazła. Aniu, ja naprawdę nie wiem, co robić! Nie chcę stracić ciebie, ale przecież nie skażę syna na sierociniec! – oczy Marcina znów zaszły łzami.
Poprosiłam go, by na razie nie podejmował żadnych decyzji. A sama pojechałam w ukochane góry. Przemierzając samotnie szlaki, analizowałam sytuację. Po powrocie już wiedziałam, co robić.
– Przywieź do nas Agatę i Michałka – poprosiłam męża.
Popatrzył na mnie zaskoczony.
– Przywieź ich, proszę! – byłam pewna tego, co mówię.
– Z taką żoną naprawdę mogę przenosić góry – Marcin mnie przytulił i poszedł po auto.
Po kilku godzinach Agata i Michaś stanęli w progu naszego domu. Serce mi się ścisnęło na widok dawnej miłości męża. Na tej kobiecie były tylko skóra i kości! I wielkie oczy na bladej, zapadniętej twarzy. Widać było, że umiera... A jednak, ostatkiem sił, z oddaniem opiekowała się synkiem. A ten mądry chłopiec patrzył na nią z miłością.
Obserwowałam ich i nie umiałam powstrzymać łez. Czemu los jest taki okrutny? – pękało mi serce. Gdy mały zasnął, a z nim wtulony w synka Marcin, przegadałyśmy z Agatą wiele godzin.
– Jak pewnie wiesz, moje dni są policzone – zwierzała się. – Dlatego dziękuję, że nas zaprosiłaś. Mniej boję się śmierci, mając nadzieję na to, że mój syn wychowa się ze swoim tatą i jego mądrą żoną – chwyciła mnie za rękę.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi
Przytuliłam ją, a ona długo w noc opowiadała mi o tym, jaki Michaś ma charakter, co lubi jeść, w co się bawić… Wspominała zabawne anegdoty związane z małym. Podkreślała, jak bardzo syn zmienił jej świat na lepsze. Do świtu śmiałyśmy się i płakałyśmy na zmianę.
Po ich wyjeździe wszystko leciało mi z rąk. Moje myśli krążyły tylko wokół Agaty i Michałka. Próbowałam sobie wyobrazić, jak ona godzi chorobę i wyniszczające leczenie z opieką nad synkiem, nie mając przy sobie nikogo bliskiego. I co czuje, wiedząc, że jeśli przegra tę walkę, jej dziecko zostanie bez mamy. Przerastało mnie to. Marcina też – dużo o tym rozmawialiśmy. Dlatego, po kolejnej nieprzespanej nocy, podjęliśmy decyzję.
– Agatko – zadzwoniłam do niej. – Chcę, abyś wiedziała, że w razie czego wychowamy Michałka najlepiej, jak będziemy umieli. A póki co, prosimy, abyś przeniosła się z nim do nas. Zrobimy wszystko, żebyś wydobrzała – będziemy cię wozić do lekarzy, na chemię. A Michasiowi zapewnimy szczęśliwy dom – obiecałam.
– Dziękuję… – wyszeptała Agata.
Umarła pół roku później. Czuwaliśmy przy jej łóżku do końca: ja, Marcin i Michaś. A ponieważ mały traktował nas już jak swoich, bo przecież kilka miesięcy wcześniej zamieszkał u nas z mamą, to łatwiej było mu pogodzić się z tą tragedią. Tłumaczyliśmy mu, że Agata stała się aniołem. I chociaż jej nie zobaczy, to ona zawsze będzie nad nim czuwała.
To bardzo dzielny chłopiec. Szybko stał się dla nas ukochanym synkiem. I najlepszym bratem dla małej Basi, którą urodziłam rok po odejściu Agaty. Dziś tworzymy cudowną rodzinę.
– Wiesz, byłam idiotką, myśląc, że na szczęście i rodzinę trzeba najpierw zarobić. Przepraszam! Jest mi tym bardziej głupio, że gdyby nie Michał i choroba Agaty, to dalej byłabym taka próżna – wyznałam ostatnio mężowi.
– Daj spokój. Nie byłem mądrzejszy, przyjmując dla pieniędzy tamtą pracę. Najważniejsze, że oboje zrozumieliśmy, co jest w życiu naprawdę ważne – Marcin zagarnął w ramiona mnie, Michałka i Basię.
Odkąd jeszcze przed śmiercią Agaty mąż rzucił dochodowy etat w firmie ubezpieczeniowej i zatrudnił się w małym biurze rachunkowym, ma dużo czasu dla rodziny. A ja z serca mu w tej pracy kibicuję. Bo choć suma na naszym koncie w banku rośnie dużo wolniej i dalej mieszkamy w wynajętym mieszkaniu, to nigdy nie byliśmy tacy szczęśliwi! Tym bardziej że do Basi i Michałka dołączy niedługo mała siostrzyczka. Decyzja już zapadła: damy jej na imię Agatka.
Czytaj także:
„Stryj i stryjenka pożarli się o coś przed laty. Zamiast się rozwieść, podzielili dom na 2 części i żyli jak pies z kotem”
„Teściowa zniszczyła nasze małżeństwo. Powiedziała mojej żonie, że ją uwiodłem, a ona uwierzyła i wybrała kłamliwą matkę”
„Poświęciłam życie i rodzinę karierze. Jako kobieta muszę harować 5 razy ciężej, a i tak jestem pierwsza od odstrzału”