Zawsze podobały mi się filmy, w których niepozorny chłopak zamienia się wieczorami w superbohatera. Uwielbiałem klasykę z Batmanem i Spidermanem na czele. Oczywiście nieraz wyobrażałem sobie siebie w podobnej roli i to nawet gdy już dorosłem. Tak było, dopóki nie zacząłem marzyć o czymś tak prozaicznym jak spokojny sen, i o nocach bez powracających koszmarów.
To, co ostatnio wyprawiało się w mojej głowie, naprawdę mnie przerażało. W ciągu jednej nocy potrafiłem trzykrotnie zginąć. Budziłem się spocony jak mysz, roztrzęsiony i bałem się zamknąć oczy, żeby ponownie nie zasnąć. Jednak i tak znowu zasypiałem. Jakbym tkwił w jakiejś cholernej pętli! Musiałem z kimś o tym jak najprędzej porozmawiać, bo czułem, że jeśli nic się nie zmieni, to się wykończę.
Musiałem wyznać, co mnie gryzie
W wolny wieczór zaprosiłem Jarka na wspólny wypad. Pokomplikowały nam się relacje, ale wciąż był moim kumplem. Poszliśmy razem do baru, zamówiliśmy flaszkę zmrożonej wódki i zaczęliśmy gadkę szmatkę o wszystkim i o niczym. Kieliszek za kieliszkiem, temat płynął za tematem, aż lekko wstawiony postanowiłem wreszcie powiedzieć o tym, co faktycznie mnie dręczyło.
– Mam sny… – zacząłem.
Jarek popatrzył na mnie mętnym wzrokiem, acz z zaintrygowaniem.
– Co ty? Sny masz? I co? Sprawdzają ci się, czy o co chodzi?
– Wolałbym nie.
– Co masz na myśli? – spytał, trochę trzeźwiejąc.
Westchnąłem ciężko. Do bani mi szło to zwierzanie.
– Dobra, chlapnijmy sobie jeszcze na odwagę i wal śmiało – zaproponował Jarek. Mimo że wódka szumiała mu już w głowie, zorientował się, że coś nie daje mi spokoju.
Jarek nalewał wódkę z typową dla siebie precyzją, czyli nie roniąc ani kropelki. Im bardziej był pijany, tym uważniej serwował alkohol. Taki dar. Łyknęliśmy i zacząłem opowiadać.
– Śnią mi się te cholerne sny każdej nocy i za każdym razem umieram. Bez wyjątku. Spadam z wysokości, ginę pod kołami albo od kuli. Nie ma żadnej reguły ani jednego scenariusza. Tylko finał jest ten sam. Umieram. Budzę się spocony ze strachu i na jawie dalej się boję. Nie wiem, co robić. Najgorsze jest to, że w tych snach nie mogę ani uciec, ani w żaden sposób zapobiec swojej śmierci. Po prostu czekam na to, co się stanie. I ta bezradność jest straszna.
Skończyłem mówić. Jarek milczał jak zaklęty. W ciszy ponownie nalał wódki do kieliszków. Wypiliśmy. I dalej siedzieliśmy, nie mówiąc ani słowa.
– Krystian – odezwał się wreszcie Jarek. – Chyba obaj wiemy, czego dotyczą te sny. Osobiście nie mam już do ciebie pretensji o tamtą sytuację. Z początku byłem zły, gdy nerwy brały górę, ale teraz wiem, że nic nie mogłeś zrobić. To był wypadek, stało się. Takie rzeczy się po prostu dzieją. Odpuść. I nie zadręczaj się tym. Ty też jesteś ofiarą tego, co się wtedy stało.
Westchnąłem ciężko.
– Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, że nie chowasz urazy. Ale sam nie wiem… A jeśli jednak mogłem coś zrobić? Może stąd właśnie te sny? Sam siebie próbuję ukarać właśnie w taki sposób. I nie przestanę, póki nie uzyskam przebaczenia.
Teraz Jarek westchnął.
– Jeśli tak czujesz, to jest tylko jedno rozwiązanie. Musisz wreszcie pogadać z Anką. Im dłużej zwlekacie, tym trudniej wam się spotkać. A sądzę, że macie sobie dużo do wyjaśnienia. Spróbuję was umówić. Może jest już gotowa. Dam ci znać. Co ty na to?
– Zobaczmy, co z tego wyjdzie.
Ania jest żoną Jarka. I moją starszą siostrą. Nie rozmawiałem z nią od tamtego pamiętnego dnia.
Postanowiłem go zabrać na lody
Był lipiec. Ciepły, ale nie upalny, przyjemny. Około czternastej byłem już wolny i wracając z radia, gdzie pracuję, miałem odebrać Jaśka z przedszkola. Ten mały urwis był oczkiem w głowie Jarka i Ani. Długo na niego czekali, długo się starali, więc nie dziwota, że chuchali na niego i dmuchali, i tylko nielicznym ufali na tyle, by powierzyć im swojego jedynaka. Ja zaliczałem się do tej uprzywilejowanej grupy, co bardzo sobie ceniłem.
Nie miałem swojego dziecka, ba, nie miałem nawet żony, jednak wiedziałem, że i na mnie w końcu przyjdzie pora, dlatego traktowałem opiekę nad Jasiem jak swego rodzaju rodzicielski trening. Poza tym byłem w końcu jego wujkiem i ojcem chrzestnym.
Tego dnia Jaś był wyjątkowo podekscytowany. Nazajutrz wypadały jego urodziny, więc wypytywał mnie o prezenty i niespodzianki. Znałem oczywiście plany Jarka i Ani, którzy zamierzali wyprawić synkowi huczne przyjęcie, ale udawałem, że o niczym nie wiem.
– Wujku, no powiedz, proszę. Co to będzie?
– Ale kiedy? Jutro? Niby z jakiej okazji coś by miało być?
– No jak to z jakiej? Zapomniałeś?!
– Ale o czym? Nic nie wiem, męczybuło – przekomarzałem się.
Sądząc po minie siostrzeńca, byłem niezłym aktorem, bo zaczął się wahać.
– Naprawdę nic nie wiesz? Zapomniałeś? Aleś ty niedobry! Co z ciebie za wujek? Przecież jutro są moje urodziny i będę starszy o rok. Niedługo wąsy mi zaczną rosnąć!
– Oj, ty matołku. Gluty z nosa ci polecą, a nie wyrosną wąsy! – rzuciłem ze śmiechem.
Jaś zawtórował mi, chichocząc.
– Młody, za kogo ty mnie masz? Naprawdę sądziłeś, że zapomniałem o twoich siódmych urodzinach? Powinieneś za karę kupić mi lody.
– Ale nie mam pieniędzy. Chyba że ty zapłacisz, a ja ci kiedyś oddam.
– Kiedyś? To znaczy kiedy? – spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
– Na święte nigdy?
– Oj tam, oj tam. Chodźmy już na te lody! Chcę sześć kulek!
– Jasne, żebyś pękł albo dostał anginy. I twoja mama dałaby mi popalić.
– To nic jej nie mówmy, co ty na to, wujku? – puścił do mnie oko i wystawił zaciśniętą piąstkę.
No i jak go tu nie kochać? Przybiłem żółwika.
Wkrótce byliśmy już przy budce z lodami. Zgodziłem się po długich negocjacjach na cztery kulki, uznawszy, że najwyżej dokończę za niego. Jasiek z pięć minut wybierał smaki. Wreszcie ostrożnie, niemalże z pietyzmem, ujął ciężki wafelek, a ja się zorientowałem, że nie mam drobnych. W budce nie było terminalu do płacenia kartą, więc musiałem dać pani setkę. Zachwycona nie była i zaczęła mi wydawać resztę w dziesiątkach, piątkach i dwójkach.
Trochę to trwało. Niby nie tak długo, ale wystarczyło, bym spuścił Jaśka z oka. Nie wiem, dlaczego zawędrował na ulicę. Przecież tyle razy i ja, i rodzice kładliśmy mu do głowy, by uważał na samochody, korzystał z pasów i nigdy nie przechodził na czerwonym świetle. Pewnie się zagapił, zajęty lizaniem loda i pilnowaniem, żeby mu nie spadł na ziemię. I gdy chodnik się skończył, on po prostu szedł dalej. Jego nieuwaga, ale mój błąd. No i stało się.
Naprawdę nic nie mogłem zrobić...
Dwa dźwięki zlały się w jedno: ostrzegawczy krzyk jakieś kobiety i przeraźliwy pisk opon. Obróciłem się i zamarłem. Na Jaśka sunął opel astra. Hamował, nawet zaczął skręcać, by ominąć chłopca, ale uderzenie było nieuniknione. Jasiek uniósł głowę i zamarł jak zając złapany w snop światła reflektorów. Ja też stałem jak wryty, sparaliżowany strachem i własną bezradnością. Gdybym był superbohaterem, teleportowałbym się, rozciągnął jak guma albo przemieścił z prędkością światła, by uratować ukochanego siostrzeńca. Ale byłem tylko zwykłym facetem, bez żadnych nadludzkich mocy. Mogłem jedynie bezradnie patrzeć, jak opel uderza bokiem w drobne ciało, które na chwilę wzbiło się w powietrze, a potem gruchnęło głucho na asfalt.
Patrzyłem na leżącego nieruchomo na jezdni Jaśka, wyglądającego jak połamana kukiełka, i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Z trudem odrywałam nogi od ziemi, szedłem jak robot. Ktoś inny zadzwonił po pogotowie i policję, ja nie byłem w stanie.
Moje wspomnienia się rwą, mam w głowie pojedyncze obrazy, sytuacje i dźwięki. Jasiek, który wygląda jak martwy. Topniejące lody, które mieszają się z krwią. Wibrujący sygnał karetki. Szpital. Czekanie. Czekanie. Przeklinający i płaczący Jarek. Szara na twarzy Anka, patrząca na mnie jak na mordercę, wrzeszcząca, że nie upilnowałem jej dziecka, że nigdy mi nie wybaczy, że mam zniknąć z ich życia, że przestałem dla niej istnieć.
Wyszedłem ze szpitala starszy o dwadzieścia lat. A najgorsze było dopiero przede mną. Jasiek tydzień był w śpiączce i przeszedł trzy skomplikowane operacje, które uratowały mu nogę, ale pełnej sprawności już nigdy w niej nie odzyska. Piłkarzem nie zostanie. Moja wina. Ciężka trauma dla całej naszej rodziny, długa, kosztowna i bolesna rehabilitacja dla siostrzeńca. Moja wina. Nienawiść mojej siostry, która od roku nie chce mnie widzieć, która nie umie mi wybaczyć. Nieobecność w życiu najbliższych mi osób. A ostatnio sny, w których umieram. Moja kara.
Nie miałem do siostry żalu. Jak mógłbym mieć, skoro sam się obwiniałem o to, co spotkało Jaśka. Przecież mógł zginąć. I co wtedy? Jak bym to udźwignął? Coś takiego zniszczyłoby naszą rodzinę do szczętu. Dopóki było o co walczyć, Anka i Jarek walczyli – by Jasiu się wybudził, by odzyskał jak największą sprawność, by nie stracił roku nauki i mógł nadrabiać zaległości w domu.
Jarek, który sporadycznie spotykał się ze mną na mieście, opowiadał mi co u nich słychać i wspominał wtedy, że Jasiek za mną tęskni, że wypytuje o ukochanego wujka i broni mnie przed matką, twierdząc, że to była jego wina, nie moja. Jednak Anka się zaparła. Zawsze była uparta, ale nie sądziłem, że potrafi być też zapiekła w stosunku do mnie. Z drugiej strony, co się dziwić. Mogła stracić swoje jedyne dziecko, na które tyle lat czekała. Wolała stracić mnie.
Kochany braciszku, przepraszam cię!
Bolało. Niby wiedziałem, że miała prawo się wściekać, zgadzałem się na to, bo zawiniłem, ale i tak bolało. Przecież dla mnie też była jak matka. Po śmierci naszej mamy, kiedy ojciec zniknął, to ona o mnie dbała, dzięki niej zdałem maturę, skończyłem studia i wyszedłem na ludzi, choć lekko nie było. Nie należałem do łatwych nastolatków. A teraz co? Popełniłem jeden błąd i… mnie skreśliła?
Wiem, zasłużyłem sobie na jej gniew, wyzwiska, spoliczkowanie, ale czy musiała mnie wymazywać z życia swojego i Jaśka? Oprócz nich nie miałem innej rodziny. Strasznie za nimi tęskniłem. Chyba dlatego zdecydowałem się powiedzieć Jarkowi o dręczących mnie snach. Liczyłem w duchu na jego współczucie i na to, że spróbuje jeszcze raz wstawić się za mną u Anki. I udało się, Jarek sam zaproponował, że pogada z żoną. Teraz była bardziej jego żoną niż moją siostrą.
Wieczorem otrzymałem esemesa: „Wpadnij do nas jutro o szesnastej. Będziecie sami. Wezmę Jaśka na męski wypad. Powodzenia”.
Denerwowałem się od samego rana. Spodziewałem się ciężkiej rozmowy, trudnej dla nas obojga, lecz musieliśmy w końcu spróbować, nie mogliśmy uciekać od tego w nieskończoność. W przeciwnym wypadku oddalimy się od siebie tak bardzo, że już nie uda się nam wrócić. Bałem się, że odrzucany, przeklinany, obwiniany przez nią i samego siebie, dręczony snami, wpadnę w depresję albo zgorzknieję, zmienię się w cynika, włączy mi się jakiś mechanizm obronny i zacznę mieć pretensję do Anki, Jarka, a nawet Jaśka.
Przecież starałem się opiekować siostrzeńcem najlepiej jak umiałem. Kochałem go i chętnie spędzałem z nim czas. Gdy Anka i Jarek pracowali albo chcieli gdzieś wyjść we dwoje, nie musieli wynajmować niańki, bo mieli mnie. I co dostałem w zamian? Zachowywali się, jakbym własnymi rękami wepchnął Jaśka na ulicę! Przecież ja też cierpiałem. Wolałbym sam trafić pod koła tego cholernego opla! A Anka robiła ze mnie potwora! Bałem się takiego myślenia. Nie chciałem tak czuć. Jednak, niestety, pojawiały się i takie emocje.
Zjawiłem się punktualnie o szesnastej. Zadzwoniłem. Cisza. Zadzwoniłem drugi raz. Cisza. Czyżby zmieniła zdanie i jednak się ze mną nie spotka? Mogła uprzedzić, zamiast dawać mi złudną nadzieję na pojednanie. Zadzwoniłem trzeci raz. Otworzyła.
Długą chwilę tylko staliśmy i patrzyliśmy na siebie. W końcu uśmiechnąłem się nieśmiało.
– Witaj, siostrzyczko – powiedziałem. – Jak się masz?
Ania nie odpowiedziała. W jej oczach błysnęły łzy. Serce we mnie zamarło na myśl, że mój widok przywołał złe emocje i zaraz każe mi się wynosić. Ale ona zupełnie mnie zaskoczyła. Otworzyła ramiona, w których bez wahania utonąłem, jak kiedyś, gdy byłem nieszczęśliwym smarkaczem, któremu umarła mama, a ojciec go porzucił.
– Przepraszam, kochany braciszku, bardzo cię przepraszam. Byłam podła z rozpaczy i wyrzutów sumienia. To ja powinnam być z Jaśkiem zamiast pracować. I wiem, że to się mogło zdarzyć mnie albo Jarkowi, też nie mamy oczu dookoła głowy. Przepraszam, że tak długo czekałam, ale było mi wstyd. I byłam zła. Myślałam, że na ciebie, ale byłam wściekła na siebie. Wybacz mi, musiałeś być taki samotny! I jeszcze te sny, tak mi przykro… – szlochała, nie zważając, że wciąż stoimy w progu i sąsiedzi mają niezłe kino.
Też się poryczałem. A potem rozmawialiśmy przez bite trzy godziny, nadrabiając stracony czas. Kiedy przyszedł Jarek z Jaśkiem i uściskom, śmiechom oraz opowieściom przy kolacji nie było końca.
Odbudowujemy powoli nasze relacje. Uczymy się nawzajem sobie ufać. Choć się pogodziliśmy, oboje długo czuliśmy się zranieni. Ania nie zaproponowała na pożegnanie, bym zabrał gdzieś Jaśka, jeśli mam ochotę. A ja byłem jej za to wdzięczny, gdyż musiałbym odmówić. Od czasu wypadku boję się wziąć odpowiedzialność za kogoś innego poza sobą. Też mam swoją traumę. Też jestem popsuty i kaleki. Ale mam nadzieję, że wspólnie jakoś mnie naprawimy.
Czytaj także:
„Spowodowałem wypadek, w którym zginął mój kolega. Nie poniosłem konsekwencji, ale wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju”
„Mieliśmy wypadek. Lekarze twierdzą, że Łukasz zginął na miejscu, ale ja przecież z nim rozmawiałam, aż do przyjazdu karetki”
„Od lat zajmuję się mężem w śpiączce, który pewnie nigdy się nie obudzi. Ja chcę być z kimś innym i normalnie żyć”