Lady Sovereign

Amerykanie sprowadzili z zagranicy najbardziej wyszczekaną i autoironiczną z młodych raperek.
/ 28.02.2007 12:39
Pierwszy raz w barwach wytwórni Def Jam debiutuje artysta bez amerykańskiego paszportu. Do tego kobieta, a tym możni rapowego świata nieczęsto dotąd dawali na to szansę. Wszystko to efekt polityki wydawniczej Jaya-Z, który coraz odważniej poczyna sobie na fotelu prezesa legendy hiphopowej fonografii.

Tej młodziutkiej raperce z północnego Londynu wystarczyła krótka audiencja u nowojorskiego giganta, by siedzibę Def Jam opuścić z kontraktem w kieszeni. Szczęśliwie obyło się bez nacisków czy prób dostosowania jej twórczości do gustów Amerykanów. Szczęśliwie, bo siła Lady Sovereign tkwi właśnie w świeżości, jaką niesie ona ze sobą z Wielkiej Brytanii. Choć doceniona przez rodzimą publiczność jako sensacja rdzennie brytyjskiego nurtu grime będzie przy tym więcej niż tylko egzotyczną ciekawostką dla wszystkich tych, którzy wcześniej z grime’em się nie zetknęli. Tak jak u najbardziej znanego reprezentanta gatunku Mike’a Skinnera z The Streets tutaj też mamy kolekcję muzycznych pocztówek z Wysp kreślonych rymami obserwatorki dosadnej i przenikliwej. Również obdarzonej rzadkim autoironicznym poczuciem humoru, bo autorka „Public Warning” jak mało kto potrafi śmiać się nie tylko z innych, ale i z siebie samej. Największy karzeł w tym biznesie – żartuje zadziornie ze swojej filigranowej sylwetki, a my możemy być pewni, że nie są to jedynie przechwałki wyszczekanej smarkuli stojącej u progu wielkiej sławy.

Bartek Winczewski/ Przekrój

Lady Sovereign „Public Warning”, Def Jam, 47’54, 26 zł (wersja polska)