Przepraszam, czy tu rozrabiają? Tak, ale zupełnie niechcący (Jak zawsze).

Od kilku tygodni jestem w Polsce. Tułam się po znajomych zanim jakoś ustabilizuje mój pobyt, który do krótkich należał nie będzie. Jestem tu, by zrealizować marzenie, które marzeniem moim nigdy nie było. Są w życiu sytuacje o których się mówi, że same nie przyjdą. Praca na przykład.
/ 17.02.2007 17:59

Od kilku tygodni jestem w Polsce. Tułam się po znajomych zanim jakoś ustabilizuje mój pobyt, który do krótkich należał nie będzie. Jestem tu, by zrealizować marzenie, które marzeniem moim nigdy nie było. Są w życiu sytuacje o których się mówi, że same nie przyjdą. Praca na przykład. Gdy ktoś znajomy szuka pracy, mówimy: wysyłaj CV, umawiaj się na rozmowy kwalifikacyjne, bo praca sama nie przyjdzi. Ja rozsyłałam z różnym przekonaniem moje teksty, no i przyszło. Przyszło marzenie, które powoli dzień po dniu zaczyna się realizować.

Zostawiłam we Włoszech moje od lat poukładane Życie, narzeczonego, znajomych, spakowałam się (nie do wiary, w jedna małą walizkę i niedużą torbę) i przyleciałam by być na miejscu. Więc jestem. I im bardziej się staram być poukładaną tym więcej rozrabiam.

Najwięcej czasu spędziłam w domu przyjaciół, którzy maja słodkiego rocznego malucha, wyciągającego do mnie ręce, przesyłającego cudne uśmiechy i dzielącego się ze mną tym co najlepsze: owocową herbatką prosto z butelki. Czasem daje mi tez marchewkę, którą dzieli się nie tylko ze mną ale i z psem, Korą która u nich w domu zjawiła się dzień później niż ja. Słodko. U tych znajomych, ja, amator win, otwierająca czasami kilkanaście butelek, czasami kilkadziesiąt - na degustacje otwierając butelkę ślicznie udekorowałam im ścianę czerwonym winem. Ja, pisząca teksty o winach, ja sprzedająca wino w iluś krajach. To jakby instruktor prawa jazdy zapomniał gdzie jest i do czego służy sprzęgło. Ale to nic. Chciałabym napisać: dawno , dawno temu…, ale nie mogę , bo to dzieje się TERAZ.Więc. Na kilka dni , by znajomi mogli ode mnie odpocząć , przeprowadziłam się do domu innego znajomego, który wyjechał za granicę. Bardzo mi zależy na tym, by moją gapowatość uznał za książkową , ale…

Pierwszego dnia, zepsuła się toaleta. Spanikowałam na 15 sekund, po czym dostałam histerycznego ataku śmiechu (ja zawsze wiem jak się zachować). Próbowałam naprawić sama, skutki były przewidywalne, czyli opłakane. Woda leciała non stop. Przez moment bałam się nawet, że woda po zapełnieniu się zbiorniczka będzie wylatywać, ale jakoś mój Anioł Stróż to powstrzymał. Zawołałam sąsiadkę (no bo przecież nie znajomego) razem bawiłyśmy się w hydraulików. Śmiejąc się przy tym jak dzieci. Udało się. Toaleta działa.

Dzień dwa.
Znajomy przed wyjazdem pokazał mi gdzie jest pralka i powiedział, że będąc kobieta na pewno wiem jak działa no i że oczywiście mogę jej używać. Świetnie pomyślałam wczoraj rano , bo moja biała, pardon, szara kurtka groziła mi rozwodem. Wrzuciłam ją wraz z białym dywanikiem z łazienki. Po 90 minutach, zeszłam na dół. Kurtka była cala w proszku i mokra, zupełnie nieodwirowana. Włączyłam raz jeszcze…i jeszcze…i jeszcze...i program na 30 minut, i samo wirowanie, i samo płukanie, i sama nie wiem co jeszcze, ale wiedziałam że to bez sensu. Poddałam się. Wyjęłam kurtkę, zostawiłam dywanik. Kurtkę przeprałam w rękach (taka puchowa , z pierzem w środku) i wykręcałam ją, no bo jak inaczej skoro cholerna pralka mnie nie lubi! Później , jak odciekła zaczęłam ją suszyć suszarką.

Na noc (a była już wilgotna a nie mokra ) powiesiłam na kaloryferze. Dziś rano, znalazłam ją prawie suchą, ale z jakimiś cholernymi plamami. Wrzuciłam ja do pralki raz jeszcze żeby pokazać jej (pralce) kto tu rządzi. Rządzi ona, kurtka była mokra, nieodwirowana , ale plamy zniknęły. Raz jeszcze wrzuciłam ja do wanny, przepłukałam, wykręciłam i znów suszarka posila w ruch bo wieczorem mam wyjść , a zapasową kurtkę mam 25 km od Warszawy, u pierwszych znajomych. W pewnym momencie suszarka zastrajkowała. A propos: czy ktoś z Was suszył kurtkę suszarką?! Nieważne. Suszarka chodzi, kurtka prawie sucha. Proszku nie do końca dopłukanego na niej nie widać, bo jest biała. Więc OK.

Dywanik. Uzbrojona w szczoteczkę i żółte gumowe rękawiczki zaczęłam go prać w rekach. W gorącej wodzie. Wodzie jak się okazało o kilka sekund za późno zupełnie żółtej, więc dywanik zrobił się gorszy niż przed moim wspaniałomyślnym praniem. HELP. Wylałam wodę, dolałam płynu, odkręciłam tym razem zimną, czystą i 30 minut miałam co robić. Teraz dywanik wisi na prysznicu i się suszy. Sam.
W miedzy czasie, znajomy, pewnie wiedziony „męską intuicja” napisał mi sms „Co tam w domu ?”.

Mogę tu odpowiedzieć: „WSZYSTKO POD KONTROLĄ!”

P.S.1.Jeszcze powinnam dodać, że mimo mego kulinarnego talentu (przepraszam za skromność), podczas przygotowanego przeze mnie popisowego obiadu udało mi się zepsuć pieczarki ze śmietaną. To horror. Potrafię upiec chleb, zrobić pierogi, zrazy , kluski śląskie , a spieprzyłam (za przeproszeniem) pieczarki w śmietanie!

P.S.2. Znajomy przed wyjazdem zostawił mi numery telefonu do hydraulika, elektryka, mechanika, Pana „Zlota Raczka”, znajomego - SOS cokolwiek się dzieje , i do ubezpieczenia. Postawilam sobie za punkt honoru nie skorzystać z żadnego.

P.S.3. Na wypadek, gdybyś czytał ten tekst, please, myśl , że to tylko moja wybujała fantazja. Wszelkie miejsca, sytuacje i osoby są owocem fantazji autorki.

Marianna Dembińska (rozrabiająca niechcący)

Redakcja poleca

REKLAMA