"Przepis na życie" - We-Dwoje.pl recenzuje

Spokojna, sensowna książka. Nic wybitnego, z pewnością jednak można przeczytać z dużym zainteresowaniem. Idealna na lato, bo takie opowieści wciągają, tym samym jednak niespecjalnie wymagają czegokolwiek od czytelnika. I tak samo jak lato szybko odchodzą, tylko w tym wypadku z naszej pamięci.
/ 25.08.2010 10:17

Spokojna, sensowna książka. Nic wybitnego, z pewnością jednak można przeczytać z dużym zainteresowaniem. Idealna na lato, bo takie opowieści wciągają, tym samym jednak niespecjalnie wymagają czegokolwiek od czytelnika. I tak samo jak lato szybko odchodzą, tylko w tym wypadku z naszej pamięci.

Po traumatycznym wydarzeniu, jakim jest dla Alice gwałt, dziewczyna decyduje się porzucić studia i zmienić miejsce zamieszkania. Przeprowadza się do Londynu, do przyjaciółki Leili, która oddaje jej swoją pracę kelnerki. Alice rozpoczyna pracę w restauracji, wkrótce odkrywa swoje zainteresowanie gotowaniem. 

Ucieka w ciężką pracę, odpycha tych którzy ją kochają, podświadomie szuka akceptacji i swojego miejsca na świecie. Czegoś, co da jej szczęście. Droga prowadzi ją do Włoch, do maleńkiej miejscowości, gdzie czas niemalże stoi w miejscu. Tylko czy tam uda jej się zrzucić wieloletni smutek?
To kolejna książka Nicky Pellegrino po niezmiernie rozrywkowym i wciągającym Włoskim Weselu. W przeciwieństwie do swojej poprzedniczki, nie jest to jednak komedia i nie o humor w niej chodzi. To sprawnie poprowadzona opowieść o szukaniu swojego miejsca na świecie, szukaniu, które może z powodzeniem zająć nawet całe lata. Ale czasami przecież potrzeba czasu na podjęcie dobrej decyzji. Alice początkowo pozwala się biernie nieść wydarzeniom, aby jednak z biegiem czasu samej zacząć je definiować. Daje sobie czas, nie podejmuje żadnych radykalnych kroków. Staje trochę z boku, obserwuje życie. Można ją polubić, nawet jeśli jej decyzje nie zawsze są trafione. I trudno jest przestać chłonąć kolejne wydarzenia z jej życia, z czystej ludzkiej ciekawości: czy życie naznaczone smutkiem i cierpieniem poprowadzi ją jednak do happy endu.
To taka typowa letnia lektura, doskonała na podróż, do przeczytania i do zapomnienia. Miejscami nawet do przekartkowania, bo Pellegrino nie udaje się uniknąć tego, czego nie było w Weselu: dłużyzn. W takich bardzo lekkich książkach opisy powinny zdecydowanie ustąpić miejsca dialogom. Tutaj zajmują miejscami zbyt wiele miejsca, chociaż te kulinarne powodują czasami, że aż ślinka cieknie… Pellegrino trochę na siłę chce wmówić nam dramatyczność swojej powieści i całkowicie niesłusznie – wolimy ją w letniej, lekkiej, zdecydowanie rozrywkowej otoczce. Zwłaszcza, że już udowodniła, że czuje się w niej doskonale.