"Moment wieczny" Poezja Czesława Miłosza

Moment wieczny fot. Wydawnictwo Literackie
Jedyna polska monografia poezji Czesława Miłosza
/ 28.04.2011 17:40
Moment wieczny fot. Wydawnictwo Literackie
„Moment wieczny” to  jedyne monograficzne studium o całej twórczości poetyckiej Czesława Miłosza, a zarazem  próba opisania światopoglądu poety w połączeniu z poetyką  jego wierszy. Czytelnik  poznaje nie tylko szczegółowy rejestr zagadnień i motywów poetyckich, śledzi dialog poety z bliższą i dalszą tradycją, odkrywa jego poetyckie maski i przebrania, czyta analizy i interpretacje poszczególnych wierszy, lecz także przybliża się do tego nieuchwytnego momentu, w którym powstaje poezja.

O autorze
Aleksander Fiut 
– jeden z pierwszych miłoszologów, a zarazem jeden z najwybitniejszych znawców twórczości Miłosza – pracował nad tą książką od połowy lat siedemdziesiątych. Rozrastała się ona z biegiem czasu wraz z pojawianiem się kolejnych tomów wierszy noblisty. Autora i Poetę łączył swoisty dialog. Wiele zamieszczonych tu analiz Czesław Miłosz  znał i weryfikował. Niniejsze wydanie dopełnia całość tekstem o ostatnich tomach poetyckich: „Dalsze okolice”, „Na brzegu rzeki”, „To”, „Druga przestrzeń”, „Orfeusz i Eurydyka”, „Wiersze ostatnie”.

O poezji i przyjaźni – rozmowa z prof. Aleksandrem Fiutem, badaczem twórczości Czesława Miłosoza


Jeden z największych znawców twórczości Czesława Miłosza i jednocześnie jeden z grona najlepszych przyjaciół Noblisty, prof. Aleksander Fiut opowiada o pierwszych spotkaniach z autorem Zniewolonego umysłu, wiążącej ich sympatii i trwającej dziesiątki lat pracy nad Momentem wiecznym (premiera pełnego wydania: 28 kwietnia 2011) – jedynym polskim studium monograficznych całej twórczości poetyckiej Miłosza.

Agnieszka Minkiewicz: Dlaczego Moment wieczny?

prof. Aleksander Fiut:
Bywa, że tytuł powstaje, zanim powstanie książka. I tak właśnie było w tym przypadku. Po przeczytaniu wiersza, który początkowo nosił tytuł Bon nad Lemanem, a potem Na brzegach Lemanu, miałem przeczucie, że ostatnia jego fraza – Godzisz się co jest niszczyć i z ruchu podjąć  moment wieczny - to klucz do poezji Miłosza. Zwłaszcza ta formuła: „moment wieczny”.

Książka jest pierwszym studium monograficznym twórczości poetyckiej Czesława Miłosza. Ile lat powstawała, bo nie powstała od razu?

Tak, to długa historia. Zaczyna się właściwie od wykładu Jana Błońskiego, który przedstawiał dwa bieguny polskiej poezji: biegun Miłosza i biegun Przybosia. Słuchałem tego wykładu już jako doktor filologii polskiej (potem został opublikowany w „Miesięczniku Literackim” i w książce Romans z tekstem pt. Bieguny poezji).  Można powiedzieć, że ten wykład zmienił moje życie. Wstyd powiedzieć, że dopiero wtedy poznałem emigracyjną twórczość Miłosza, bo Błoński chytrze cytował jego wiersze napisane w Kalifornii. Wtedy Miłosz w Polsce właściwie w ogóle nie istniał. Jego nazwisko było zakazane, w publikacjach naukowych pojawiał się bardzo rzadko, czasami jego utwory cytował w swoich felietonach Kisiel z adnotacją: „Czy to znasz, Koteczku?” – adresowaną, oczywiście, do cenzora. Pojawiały się też cytaty z wierszy Miłosza bez podawania źródła, np. w książce Jarosława Marka Rymkiewicza Czym jest klasycyzm. W encyklopediach czy słownikach przy nazwisku Miłosza zawsze widniała informacja: „wróg Polski Ludowej” albo „w swoich publikacjach występuje przeciwko Polsce Ludowej”. Było to oczywiście związane głównie z faktem, że  przebywał na emigracji - ale nie tylko. Władze PRL-u stosowały wówczas bardzo prostą zasadę - jak emigracyjny pisarz umrze, to można go wydawać. „Sprawdziła” się ona chociażby w stosunku do Gombrowicza, jakkolwiek jego Dzienniki długo się nie ukazywały  z powodu kilku antykomunistycznych fragmentów. To cóż dopiero Miłosz, który napisał Zniewolony umysł i występował przeciwko komunizmowi i Związkowi Sowieckiemu całkiem otwarcie! Była to zatem postać jak gdyby uśmiercona w oficjalnym życiu publicznym i literackim. Oczywiście istniało wąskie grono wielbicieli i przyjaciół Miłosza, między innymi Jan Błoński, Czesław Łapiński, którzy pisali o nim po 56. roku, czy Irena Sławińska, jego koleżanka z Uniwersytetu Wileńskiego. Ale nawet na Uniwersytecie Jagiellońskim nie mówiło się o nim, więc Nagroda Nobla dla wielu ludzi była wielkim zaskoczeniem.
 
Jak się czegoś nie rozumie czy nie zna, powinno się o tym napisać książkę. Wbrew wszelkim okolicznościom postanowiłem więc napisać książkę o poezji Miłosza. Tak to się zaczęło. Chodziłem do Jagiellonki, czytałem jego przedwojenne wiersze, skrupulatnie przepisywałem je ręcznie, po czym przychodziłem do domu i przepisywałem swoje notatki na maszynie. Zajęło mi to rok. Szczęśliwym trafem w 1976 roku wyjechałem na międzyuniwersytecką wymianę na uniwersytet w Lille. Tam mogłem nie tylko mieć łatwy dostęp do wszystkich utworów Miłosza drukowanych w „Kulturze”, lecz mogłem również kontaktować się z nim bardziej osobiście. Zaraz po przyjeździe napisałem do niego list. Adres miałem od Jana Błońskiego, z którym się przyjaźniliśmy. Zaraz dostałem odpowiedź, co było dla mnie ogromnym wydarzeniem. To tak jakby dostać list od Mickiewicza! Bo już wówczas uważałem, że jest to największy polski poeta. Tak rozpoczęła się nasza korespondencja, która towarzyszyła oczywiście mojej bardzo intensywnej pracy nad książką. Nie znaczy to, żeby Miłosz ingerował w jakikolwiek sposób w tę książkę, ale gdy pytałem go o coś, chętnie wyjaśniał. Pod tym względem był bardzo pomocny. 

Książka miała niejedną edycję. Każda kolejna była uzupełnieniem poprzedniej…


To prawda. Jej fragmenty wykorzystywałem też wcześniej w rozmaitych publikacjach w Polsce i za granicą. Byłem bardzo zaszczycony, gdy Miłosz zaprosił mnie do numeru „World Literature Today”, po otrzymaniu Międzynarodowej Nagrody Neustadt w 1978 roku. Napisałem wtedy tekst o problemie katastrofizmu  w twórczości Miłosza, a rozszerzoną jego wersję z „przemyconymi” emigracyjnymi wierszami poety publikowałem w „Pamiętniku Literackim”. Oczywiście, sytuacja po otrzymaniu Nagrody Nobla radykalnie się zmieniła. Uniwersytet Kalifornijski zaprosił mnie do siebie. Dzięki temu miałem możliwość kontynuowania książki w luksusowych warunkach z dostępem zarówno do autora, jak i bibliotek amerykańskich, które są świetnie wyposażone i znakomicie zorganizowane. Praca nad książką szybko postępowała. Pojawiło się jednak pytanie, gdzie ją opublikować. Miłosz był w kraju wciąż persona non grata, zwłaszcza po stanie wojennym. Przypomnę, że w 1982 roku, jeśli dobrze pamiętam, w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się jego przekład wierszy amerykańskiego poety Williama Eversona, znanego jako Brother Antoninus, podpisany „Adrian Zieliński”. Bo Miłosz nawet pod przekładem nie mógł się podpisać własnym nazwiskiem.

     Przez chwilę myślałem o publikacji mojej monografii w „Kulturze” paryskiej, ale było to ryzykowne, z uwagi na to, że miałem zamiar wrócić do Polski. Zresztą Giedroyc takich książek nie chciał publikować, bo była to praca literaturoznawcza. Ostatecznie zdecydowałem się złożyć książkę w emigracyjnym wydawnictwie paryskim „Libella”, u pana Romanowicza, którego bardzo mile wspominam. Książka tam wydana stała się potem podstawą mojej habilitacji, co było nie bez pikanterii, zważywszy na wszystkie towarzyszące jej okoliczności. Potem pisałem o pojawiających się kolejnych tomikach Miłosza i stopniowo poszerzałem swoją monografię. Głównie w ostatnim rozdziale, gdzie dopisywałem, jakby zgodnie z rytmem rozwoju twórczości poetyckiej Miłosza, kolejne części. Aż do ostatniej, tegorocznej wersji Momentu wiecznego, w której omawiam utwory aż do Wierszy ostatnich, - włączając To, Drugą przestrzeń oraz poemat Orfeusz i Eurydyka. Dla mnie ta edycja książki jest w pewien sposób zamknięciem pracy i pożegnaniem z Miłoszem.

Pracy, która trwała ile lat?

Jeżeli wziąć pod uwagę początek, to praktycznie od 1975 roku.

Fascynacja twórczością Miłosza i praca nad tą książką zaowocowały przyjaźnią z samym poetą. Jak ona się rozwijała? 

Zaczęliśmy od korespondencji, zresztą bardzo sympatycznej. Miałem świadomość, że Miłosz odnalazł we mnie czytelnika w pewien sposób rzadkiego. Poza Markiem Zaleskim, który napisał pracę magisterską o Traktacie poetyckim, właściwie nie miał odzewu z Polski, nie wiedział, czy jego poezja w ogóle dociera do polskich czytelników. Również w Ameryce, jeszcze przed Noblem, był znany głównie jako autor Zniewolonego umysłu. Dopiero tomy Selected Poems z 1974 roku oraz Bells in Winter z 1978 roku torowały mu drogę do czytelnika amerykańskiego i do Nobla. Ten ostatni tom przeczytał zresztą Artur Nils Lundkvist, który był wówczas bardzo wpływowym członkiem Komitetu Noblowskiego. Mówię to z pewną intencją, ponieważ stale pokutuje  fałszywy mit, że Miłosz dostał Nobla, dlatego, że była Solidarność. To nieprawda. Zresztą jego kandydaturę, ku mojemu zdziwieniu, o czym dowiedziałem się z opublikowanej n niedawno korespondencji, już w latach 60. forsował Jerzy Giedroyc.
     Znajomość z Miłoszem rozwijała się więc równolegle z moją pracą nad jego twórczością. Rezultatem tej znajomości było nasze pierwsze spotkanie w Paryżu w 1979 roku i sześć godzin nagrań, które ukazały się jako Rozmowy z Czesławem Miłoszem  - o ironio historii! - 13 grudnia 1981 roku, czyli w dzień ogłoszenia stanu wojennego. Oczywiście książka natychmiast zniknęła z księgarń – wykupiona lub zabrana przez bezpiekę. Ja w tym czasie (od 1981 do 1986 roku) przebywałem w Ameryce, więc znam to tylko z relacji osób trzecich. Te rozmowy miały przybliżyć Miłosza polskiemu czytelnikowi. Jednakże obydwaj mieliśmy do tej ksiązki stosunek dość sceptyczny, choć książka odegrała pewną rolę. Sceptycyzm brał się stąd, że nasze rozmowy miały właściwie charakter prywatny, służyć mi miały jako materiał pomocniczy do mojej monografii, nie były przeznaczone do druku. Kiedy zatem wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, w sierpniu 1981 roku, na zaproszenie uniwersytetu w Berkeley, zaproponowałem Miłoszowi, żebyśmy kontynuowali te rozmowy,  ale tak, by były one pełniejsze, przeznaczone do publikacji książkowej. Nie ukrywam, że na początku Miłosz się wzbraniał, ponieważ w międzyczasie nagrał książkę z Renatą Gorczyńską, książkę, która ukazała się później jako Podróżny świata. Argumentował: „ O czym mielibyśmy rozmawiać? Wszystko opowiedział Renacie!”. Wówczas powiedziałem: „Jak to o czym? O Wilnie, dzieciństwie, o okresie przedwojennym, przecież mało kto o tym więcej wie”.  Zgodził się i tak powstała druga książka, na którą złożyło się czterdzieści godzin bardzo starannie prowadzonych rozmów. Uważam, że to są moje największe osiągnięcia życiowe – te rozmowy z Miłoszem i przypisy do jego dzieł.

Uczestniczył Pan w uroczystości wręczenia Nagrody Nobla już jako przyjaciel Czesława Miłosza, czy może jako obserwator?


Jedno i drugie. Początkowo nie byłem w ścisłym gronie gości, ale kiedy Miłosz dowiedział się, że będę w Sztokholmie, bardzo się ucieszył i sprawił, że zostałem do tego grona zaliczony. Widziałem jak wręczano mu Nobla. Było to zresztą bardzo zabawnym doświadczeniem, ponieważ wszyscy musieli być we frakach. Skąd ja miałem wziąć frak? Wypożyczyłem go w teatrze – materiał w bardzo dobrym gatunku, trochę przyniszczony, z lekko przyżółconymi koronkami. Kiedy ubrałem ten frak, to myślałem, że pęknę ze śmiechu.  A kiedy na dodatek znalazłem się na sali, gdzie wszyscy byli tak ubrani, miałem wrażenie, że jestem w teatrze i to nie po tej stronie, gdzie zwykle siedziałem. Zagrały fanfary, wszyscy wstali, wszedł król… To wszystko było surrealistyczne!
Łączy się z tym wydarzeniem pewna zabawna historia. Impreza - sama w sobie - jest dosyć nudna, zwłaszcza dla kogoś, kto, jak ja, nie zna szwedzkiego. Odbywa się prezentacja kandydata, później wręczenie medalu i dyplomu, następnie kandydat się kłania królowi i publiczności. Słowem - cały, starannie przygotowany rytuał. Żeby urozmaicić tę uroczystość – przynajmniej wówczas – przewidziany był również występ chóru. W programie, który – na moje szczęście - był również po angielsku, przeczytałem, że po prezentacji Miłosza, zostanie odśpiewana staropolska pieśń biesiadna. I tak się stało. Pięknie ubrani chórzyści z Chóru Akademii Królewskiej, z całą powagą zaśpiewali po szwedzku: „Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała…” (śmiech).
Gdy pytałem potem Miłosza o wrażenia, odpowiedział, że z trudem zachował powagę.

Najważniejsze pana pamiątki po Czesławie Miłoszu?

Listy. Dedykowane zdjęcie, które dostałem po tym, jak się rozstawaliśmy, gdy wyjeżdżałem z Ameryki w 1986 roku, mając świadomość, że możemy się już nie spotkać. Także jego książki z dedykacjami. To najcenniejsze pamiątki.

Rozmawiała Agnieszka Minkiewicz 


"Moment wieczny", Aleksander Fiut, Wydawnictwo Literackie, Premiera książki: 28 kwietnia 2011
 

Redakcja poleca

REKLAMA