Między życiem, a błękitem… - odcinek VII

Iga po powrocie ze szpitala przeżyła całe pielgrzymki odwiedzających i zatroskanych o jej zdrowie znajomych, sąsiadów i kolegów z pracy. Powoli zaczęła wracać do normalnego życia. Koleżanki z wydawnictwa dbały o dostarczanie materiałów do opracowywania w domu i o odbieranie stosów papieru od Igi.
/ 11.04.2010 02:04
Iga po powrocie ze szpitala przeżyła całe pielgrzymki odwiedzających i zatroskanych o jej zdrowie znajomych, sąsiadów i kolegów z pracy. Powoli zaczęła wracać do normalnego życia. Koleżanki z wydawnictwa dbały o dostarczanie materiałów do opracowywania w domu i o odbieranie stosów papieru od Igi.

Agata pilnowała aby Iga nie odpuszczała rehabilitacji i codziennych ćwiczeń zlecanych przez lekarzy, ciotka Laura o zapasy jedzenia. Ale, był jeszcze ktoś, kto dbał o to aby w domu Igi nie zabrakło tulipanów…

Kuba coraz częściej wymieniał wczorajsze lub co najwyżej dwudniowe kwiaty na świeży bukiet. Iga nawet nie zauważyła kiedy stali się dobrymi znajomymi, czy może nawet trochę się zaprzyjaźnili. Iga nie lubiła nadużywać słowa przyjaźń. W życiu nauczyła się odróżniać przyjaźń od znajomości, koleżeństwa czy dobrej współpracy. Przyjaźniła się z Agatą i tylko jej mogła powierzyć wszystkie nawet najgłębsze tajemnice, rozterki czy marzenia. Z Agatą mogła przedyskutowywać wszystkie aspekty swojego życia , te chlubne i te o których wolałaby zapomnieć. Tak samo ona o Agacie wiedziała wszystko i od zawsze.

Między życiem, a błękitem… - odcinek VII

Przed Agatą nie musiała wstydzić się własnych myśli, odsłaniała przed nią wszystkie nawet najdalsze zakamarki swojej duszy, umysłu, no i serca. Chociaż zawsze zastanawiała się czy nie jest to przypadkiem jeden i ten sam ludzki organ tylko biologicznie odseparowany dla jakiejś równowagi? Od czego zależy czy myślimy mózgiem czy naszym sercem? Kiedy dokonujemy wyboru „narzędzia?” Może mylne jest rozdzielanie tych rzeczy? Może nasze serce i mózg funkcjonują na zasadzie naczyń połączonych, a może są jednym naczyniem?

Od zawsze nurtowało ją to pytanie. Ale Iga była zdecydowanie za tym, że nie da się tego oddzielić i była przekonana, że nasze decyzje wynikają z jakiejś mentalnej mieszanki naszych odczuć, uczuć i rozsądnej domieszki naszej wiedzy oraz doświadczenia. Nie podzielała tendencyjnego podejścia do tej kwestii, to znaczy, że w sprawach rodzinnych, uczuciowych i tak dalej kierujemy się raczej sercem, a w sprawach zawodowych i im podobnych zdrowym rozsądkiem. Iga uważała, że jej życiowe decyzje, i te prywatne i te służbowe zawsze były jakimś jej własnym kompromisem pomiędzy uczuciami, a rozsądkiem. Uznawała to za właściwą mieszankę i jedynie słuszną, a w dodatku gwarantującą jej samej tzw. „bycie sobą” w każdej sytuacji.

Dziś Iga nie miała żadnej motywacji do pracy. Rehabilitantka odwołała ćwiczenia z powodu grypy, Agata miała wolny dzień, ale bliźniaki złapały jakąś paskudną infekcję, więc była uziemiona w domu, natomiast ciotka Laura miała przyjechać dopiero jutro.

Iga siedziała przy stole z nogą wyprostowaną przed siebie i opartą na przeciwległym krześle. Tuż przed wyjściem ze szpitala ściągnięto jej gips i ubrano w uroczy szaroniebieski usztywniacz, ściągany okazjonalnie na czas rehabilitacji i snu.

Przynajmniej był lżejszy od gipsu i nie ograniczał ruchu bioder. To już było coś. Minimalne postępy w ponownym rozruchu strzaskanej kończyny nie satysfakcjonowały jej jednak i nie były takie jakby tego chciała.

Siedząc tak w bezruchu przy stole i stukając czubkiem ołówka o stos kartek leżących przed nią, rozmyślała o swoich uczuciach do człowieka, którego jeszcze do niedawna kochała do szaleństwa, i z którym planowała spędzić resztę życia.

Drogi Adamie.”
Nie wiem czy zasługujesz na ten list ode mnie… Chciałam tylko abyś wiedział, że w całej tej przykrej sytuacji najbardziej zasmucającą mnie kwestią jest to, że nie potrafiłeś przekazać mi tej najważniejszej dla naszego związku informacji; tej która miała go zakończyć. Jest mi przykro, że nie uznałeś za stosowne aby spotkać się ze mną i patrząc prosto w moje oczy powiedzieć, że to koniec, że jest inna kobieta, która w dodatku nosi pod sercem Twoje dziecko. Myślę, że koniec naszej miłości musiał nastąpić jeszcze przed Twoim wyjazdem, a może ta miłość tak naprawdę nigdy nie istniała? Może było to tylko złudne zauroczenie? Nie. Nie dla mnie. Ja kochałam Cię naprawdę i chciałam czuć się kochana. Prawdopodobnie dlatego nie zauważyłam najważniejszego momentu tej miłości, a mianowicie jej agonii.
Mam tylko kilka pytań:
Dlaczego mnie okłamywałeś?
Dlaczego nie byłeś w stanie powiedzieć mi prawdy o tym z kim wyjeżdżasz?
Dlaczego nie zasłużyłam sobie nawet na to aby z Twoich ust usłyszeć, że to już koniec i możemy iść do domu, jak po długim kinowym seansie?
I ostatnie pytanie: Dlaczego?
Dziękuję za wszystko co było dobre… Jednocześnie życzę Tobie i Twojej żonie aby Wasza miłość nigdy nie podzieliła losu naszej miłości, aby Wasze dziecko mogło przyjść na świat i dorastać w szczęśliwej, kochającej się rodzinie. Może kiedyś, za parę lat usiądziemy gdzieś na ławce w naszej ulubionej parkowej alejce i porozmawiamy o tym, co nam się w życiu przytrafiło…”
Iga M.

Iga nie była pewna czy wyśle ten list, ale chciała w ten sposób zamknąć etap swojego życia, który generalnie zdominowany był przez Pana A. Borowieckiego. To smutne, że można zamknąć miłość i plany na wspólne życie w jednym trochę przykrótkim liście.

Ale cóż, niech mu się wiedzie, zwłaszcza, że ma zostać ojcem. Iga była wyczulona na krzywdę dzieci. Właśnie z tego powodu, życzyła Adamowi i Kalinie wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, na tej samej, którą miała kroczyć z nim ona – Iga M.

Złożyła zapisaną równiutkim pismem kartkę papieru i wsunęła ją do koperty z wykaligrafowanymi inicjałami A.B. i położyła na niej swoją bladą dłoń, wystukując palcami jakiś bliżej nieokreślony rytm. Iga patrzyła w okno, za którym promienie wiosennego już słońca grały swoim światłem na mokrych od deszczu szybach. W kroplach pokrywających całe okno widać było różne kolory.

- Jak w życiu – pomyślała Iga. Jako mała dziewczynka lubiła takie deszczowe dni, zwłaszcza kiedy mama nie szła do pracy. W kaflowym piecu trzaskały iskry, Iga siadała na zydelku obok pieca opierając stopy o nagrzane kafle; mama gotowała obiad i zazwyczaj piekła coś słodkiego. Mama dobrze wiedziała, że jeśli zabraknie ciasteczek w sobotni wieczór mała Iga będzie najbardziej nieszczęśliwą dziewczynką na ulicy Szarej. Ulubionymi smakołykami Igi były drobne ciasteczka z ciasta francuskiego z cukrem – uhm to były prawdziwe delicje.

Tylko mama potrafiła takie upiec. Nawet ciotka Laura nie dorównywała jej kunsztem w materii ciastek francuskich, z kolei ciotka była niekwestionowaną mistrzynią szarlotki.

Za to Iga nie odziedziczyła nawet w jednej setnej talentów kulinarnych obu sióstr. Taki los! Żaden z genów odpowiedzialnych za kuchmistrzostwo nie zaczepił się o łańcuch DNA Igi, a szkoda, bo talenty te były na miarę wielkich mistrzów kuchennego rzemiosła. No, cóż Idze pozostaje teraz albo telefon do cioci Laury z prośbą o ulubiony wypiek albo cukiernia „Słodka Bajka” na rogu Gwarnej i Szerokiej, gdzie już w połowie ulicy zaczynają unosić się w powietrzu słodkie zapachy czekolady, drożdżówek i inne aromaty. To ulubiona cukiernia Igi z czasów dzieciństwa. Rodzinna firma, która od blisko czterdziestu lat rozpieszcza podniebienia mieszkańców dzielnicy i nie tylko, bo jej dobra sława rozciąga się na całe miasto. Zapachy dzieciństwa, wspomnienie małego Maćka, mamy i tego całego życia na Szarej wywołało w Idze lekkie ukłucie w sercu, a w jej sarnich oczach zatańczyło kilka łez, które spłynęły po bladych policzkach. Tak bardzo tęskniła za mamą i życiem na Szarej.

Magdalena Ryglicka

Redakcja poleca

REKLAMA