My chcemy photoshop!

Oj, chcemy, chcemy. Schowajmy wreszcie między bajki tę modę na niewyretuszowane zdjęcia, na niewyszczuplone jednym kliknięciem myszki sylwetki modelek, na pełne zmarszczek buzie aktorek. Nie udawajmy, że to, co idealne, nas obrzydza. Podświadomie pragniemy, by postacie znanych i sławnych prezentowały się na zdjęciach nienagannie, by były idealne pod względem wyglądu. Dlaczego? Bo zwyczajnie potrzebę oglądania pięknych ludzi mamy wrodzoną i na dodatek wyuczoną.
/ 30.03.2010 08:13
Oj, chcemy, chcemy. Schowajmy wreszcie między bajki tę modę na niewyretuszowane zdjęcia, na niewyszczuplone jednym kliknięciem myszki sylwetki modelek, na pełne zmarszczek buzie aktorek. Nie udawajmy, że to, co idealne, nas obrzydza. Podświadomie pragniemy, by postacie znanych i sławnych prezentowały się na zdjęciach nienagannie, by były idealne pod względem wyglądu. Dlaczego? Bo zwyczajnie potrzebę oglądania pięknych ludzi mamy wrodzoną i na dodatek wyuczoną.

Zacznijmy może od tego, czym jest piękno – definicję tego słowa można ująć w kilku określeniach: jest to ład, harmonia i równe proporcje w jednym. Nasze oko, a tym bardziej mózg uwielbia oglądać coś, co ma gładką powierzchnię i harmonijną sylwetkę. Gdy się jednak z tego morza harmonii wyłania coś, co swoimi ostrymi krawędziami burzy ten śliczny obrazek, zaczynają się schody. Mózg się buntuje. Chaos mu zwyczajnie nie służy i powoduje, że coś go uwiera i sprawia, że staje się niespokojny. A piękno uspokaja, jest potrzebne po to, by jakoś w świecie funkcjonować. Jednak fenomenalne w tym wszystkim jest to, że tego, co piękne, nie da się tak naprawdę precyzyjnie zdefiniować. Harmonia i ład to tylko ogólniki – bo piękno pięknu jest tak naprawdę nierówne, choć w jakimś stopniu do siebie podobne.

My chcemy photoshop!

W każdej epoce oznaczało ono coś innego, ale – nic dziwnego – zarazem podobnego, mającego wspólny element – i była to naprzemienność wykorzystywania antycznych wzorców w sztuce jak matrycy dla kolejnych epok oraz paradoksalnie jej niebliźniacza, ale jednak siostra – brzydota. Starożytność wielbiła proporcje i symetrię, a także nawiązanie do realnych wydarzeń odwzorowanych na dziełach sztuki – naśladowano świat, coś bliskiego i tym samym zrozumiałego dla wszystkich, aż do dzisiaj, a najlepszym cytatem podsumowującym ów nurt jest ten autorstwa Platona który stwierdził, że piękno to odblask prawdy. Antyczne wzorce piękna rzutowały więc – oczywiście odpowiednio modyfikowane – przez wszystkie wieki na sztukę i samo pojęcie piękna, które wciąż wracało w harmonijnym, pełnym ładu wydaniu.

Czy to znaczy, że artyści maczali najbardziej palce w tym
, jak ma wyglądać i być przez nas postrzegane coś, co jest piękne? Owszem, ale można spokojnie stwierdzić, że wyszło nam to na dobre, ukształtowało nas i dało punkt odniesienia dla tego, co jest a nie jest pięknem. Dzięki sztuce jesteśmy z nim zaznajomieni i jednocześnie wiemy, kiedy coś jest brzydkie. Piękno jest dla sztuki niezbędne Ale ponoć nie tylko kultura wyrobiła w nas nawyk uznawania coś za cud świata – także biologia, która „każe” nam od dziecka krzywić się na widok spleśniałego jabłka, a uśmiechać się na widok śpiącego na kanapie kota. I podobnie jest z poczuciem piękna.

Dzisiaj naukowcy i artyści starają się wymyślić coś takiego jak wzór piękna. Czy da się obliczyć to, co jest często uznawane za subiektywne doznanie każdego z nas? Coś, co jest tylko związane z emocjami, a nie racjonalnym rozumieniem świata? O gustach się przecież nie dyskutuje, ale skąd u nas ta coraz intensywniejsza tęsknota za wyznaczeniem wzoru, według którego moglibyśmy zgodnie wszyscy stwierdzić, że coś jest piękne? Czy to echo kultury masowej, która naciska na nas, byśmy szli z prądem, właśnie za wzorcem ideału, jaki serwują nam wciąż media, a w któremu promowaniu pomagają im zdolni graficy? A ideał ten to – w przypadku płci pięknej – blondwłosa piękność ze średniej wielkości ustami, nie za dużym nosem, pięknymi, wielkimi (niebieskimi) oczami, nieskazitelną cerą i szczupłą, ale mającą wydatne piersi, biodra i pupę sylwetką?

Media się jednak powtarzają – czerpią w sprawach piękna właśnie z kulturowych wzorców, dlatego co rusz uwielbiamy wielkookie modelki o dziecięcym wyrazie twarzy (te romantyczne uosobienie niewinnej, mającej cechy anioła kobiety) lub seksbomby w stylu Monici Belucci (dzisiejsza Marilyn Monroe). Raz tak, raz inaczej – ale wzorce są wciąż te same i powielane, odrobinę za każdym razem zniekształcane, ale w granicach pięknej przyzwoitości. Kreują niby sztuczny, ale jednocześnie pożądany i tym samym uniwersalny, uznawany i pożądany przez wszystkich wzór piękna.

Ale to wszechobecne piękno, owszem, może nudzić – stąd te akcje na „stop photoshopowi”. Bombardowanie nim non stop z okładek pism dla kobiet i mężczyzn potrafi w którymś momencie nas uniewrażliwi na to, co przedstawia dane zdjęcie. Stąd też od czasu do czasu sztaby grafików i stylistów stwierdzają, że czas na zmianę – mały skok w bok w brzydotę lub raczej niedoskonałości, by mózg mógł odsapnąć, nabrać świeżego dystansu. Takie brzydkie akcje to nic innego jak właśnie tytuły sesji „gwiazdy bez retuszu”, gdzie możemy podziwiać sławnych i bogatych tak, jak prezentują się bez dzisiejszej photoshopowej obróbki, a kiedyś – pędzla malarza. I my to chłoniemy przez chwilę, bo oglądamy w tych gazetach jakby siebie samych – odbicie swojej porannej, nieumalowanej rzeczywistości, a gwiazdy tym samym stają się równe nam, tak samo nieidealne i pełne wad jak my. Ale za chwilę znów tęsknimy do tych wygładzonych przez program graficzny ideałów – bo ile można oglądać siebie w lustrze i jednocześnie gazecie? My chcemy wielbić bóstwa, bo przecież są bóstwami, a nie ludźmi.

Więc nie krzywmy się za bardzo na ten photoshop – on nam odkrywa (czy raczej zakrywa) to, czego pragniemy najbardziej – piękno nasze współczesne. Dzisiaj photoshop to nic innego jak właśnie dłuto renesansowego rzeźbiarza czy pędzel mistrza malarstwa, dzięki któremu zamalowywało się lub odłupywało to, co obrzydzało twórców i jednocześnie odbiorców, a uwydatniało to, co cieszyło oko. Tylko na inną skalę.

Magdalena Mania