"Wszystko o Stevenie" - We-Dwoje.pl recenzuje

Sandrę Bullock okrzyknięto zarówno najlepszą jak i najgorszą aktorką minionego roku. Zanim aktorka pojawiła się na gali rozdania Oscarów, dzień wcześniej stawiła się na mniej prestiżowej ceremonii wręczenia Złotych Malin. Bullock przyciągnęła ze sobą wózek pełen płyt DVD ze swoim filmem...
/ 29.03.2010 03:08

Sandrę Bullock okrzyknięto zarówno najlepszą jak i najgorszą aktorką minionego roku. Zanim aktorka pojawiła się na gali rozdania Oscarów, dzień wcześniej stawiła się na mniej prestiżowej ceremonii wręczenia Złotych Malin. Bullock przyciągnęła ze sobą wózek pełen płyt DVD ze swoim filmem...

„Mam nadzieję, że każdy obejrzy to dokładnie i zastanowi się, czy rzeczywiście był to najgorszy film. Jeśli to zrobicie, obiecuję wam, że za rok znów pojawię się na gali i pójdziemy po wszystkim na drinka.” – rzekła na zakończenie swojego wystąpienia.

Obejrzałam i stwierdzam, że ani Sandra nie jest słabą aktorką, ani "Wszystko o Stevenie" nie jest aż tak złym filmem. W minionym roku do kin trafiły o wiele gorsze produkcje. Przykładem są "Krwawe walentynki", "Duchy moich byłych", czy "Surogaci", które to obrazy aż proszą się o nominacje do Złotej Maliny w każdej z możliwych kategorii. Dlaczego więc największe baty zebrał film Phila Trailla?
 
„Wszystko o Stevenie” opowiada o ekscentrycznej, gadatliwej i społecznie nieporadnej autorce krzyżówek Mary Horowitz oraz jej desperackiej próbie odnalezienia wielkiej miłości. Na zaaranżowanej przez rodziców randce poznaje atrakcyjnego kamerzystę stacji CNN Steve’a. Randka kończy się fiaskiem zaledwie po paru minutach, jednak lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. To też niczym niezrażona Mary przemierza Stany Zjednoczone w ślad za swoim ukochanym, by oddać mu parasolkę i doprowadzić do miłosnego happy endu.
 

„Wszystko o Stevenie” przywodzi na myśl cieszącą się dużym uznaniem wśród krytyków, brytyjską komedię „Happy – Go – Lucky”. Mary Horowitz (Sandra Bullock) ma wiele wspólnego z Poppy (Sally Hawkins). Obie bohaterki są niepoprawnymi, ekscentrycznymi optymistkami, żyjącymi we własnym świecie. Buzia im się nie zamyka, więc zamiast zjednywać sobie ludzi swoim pozytywnym nastawieniem, odstraszają ich nadmierną paplaniną, a poza tym nadmierną impulsywnością i tym denerwującym skakaniem! Obie też nie mają za grosz gustu (czerwone, błyszczące kozaki Mary będą mi się śniły po nocach, tak samo jak kreacje Poppy!). Bohaterki te z początku męczą i irytują, jednak z czasem można je polubić.

Zabawną i kompletnie groteskową postacią w tym filmie jest także Hartman Hughes (Thomas Haden Church) – zadufany w sobie, stoicki, czasem heroiczny i całkowicie niekompetentny reporter stacji CNN. Trochę gorzej wypada tytułowy Steve, czyli Bradley Cooper. Wynika to jednak z kiepskiego scenariusza, niż samej kreacji aktorskiej. Całkiem przyjemnie ogląda się za to innego aktora, znanego z filmu „Kac Vegas” – Kena Jeonga.


 

Cały film oddaje jedno słowo – slapstick. Mocno przerysowane postaci biorą udział w groteskowych, czasem wręcz absurdalnych wydarzeniach. Satyra przemieszana z patosem i czarnym humorem sprawia, że „Wszystko o Stevenie” ogląda się miejscami naprawdę ciężko, jednak ogólne wrażenie pozostaje w miarę pozytywne. Początek filmu jest straszny, lecz im dalej w las, tym lepiej. Choć nie jest to w żadnym wypadku dzieło wybitne i godne zapamiętania oraz na pewno nie warto wybierać się na ten film do kina, to jednak uważam, że można po niego sięgnąć, gdy pojawi się na DVD. W ten sposób sami odpowiecie sobie na pytania, czy Sandra Bullock zagrała aż tak źle, żeby zostać „laureatką” Złotej Maliny i czy "Wszystko o Stevenie" jest prawdziwym malinowym królestwem.

Fot. Filmweb.pl
 

Anita Boharewicz

Redakcja poleca

REKLAMA