"W chmurach" - We-Dwoje.pl recenzuje

Jeśli ktoś kiedykolwiek wyleciał z pracy wie, jak trudnym może to być przeżyciem. Okazuje się, że też dla tego, kto nas z tej pracy zwalnia. Film Jasona Reitmana może być ważną refleksją dla każdego, kto chce za wszelką cenę odnaleźć się w wielkiej korporacji marzeń. Wszystko ma swoją cenę, tutaj płaconą przez bohaterów. Nam pozostanie pamięć o filmie i może kilka własnych, osobistych refleksji.
/ 25.02.2010 07:38
Jeśli ktoś kiedykolwiek wyleciał z pracy wie, jak trudnym może to być przeżyciem. Okazuje się, że też dla tego, kto nas z tej pracy zwalnia. Film Jasona Reitmana może być ważną refleksją dla każdego, kto chce za wszelką cenę odnaleźć się w wielkiej korporacji marzeń. Wszystko ma swoją cenę, tutaj płaconą przez bohaterów. Nam pozostanie pamięć o filmie i może kilka własnych, osobistych refleksji.

Jason Reitman kręci rzadko, ale kiedy już kręci, skupia uwagę filmowego świata. Na jego ostatni film czekano z dużym zainteresowaniem, oczekując rozrywki maskującej przesłanie. "W chmurach" bardzo ciepło przyjęto na świecie, nikt jednak nie rozpatrywał filmu w kategoriach najlepszego filmu roku, czy to aktorsko czy pod innym względem. Okazuje się, że niesłusznie. Zupełnie nieoczekiwanie film zebrał kilka najważniejszych nominacji do Oscarów, w tym dla najlepszego filmu, reżysera, Georga Clooneya, Very Farmigi i młodziutkiej, znanej głównie ze Zmierzchu Anny Kendrick. Nawet jednak wtedy nie wszyscy w pełni go docenili. Wśród krytyków i recenzentów niejednokrotnie padała opinia, że ilość nominacji spowodowana jest kryzysem w branży – "W chmurach" wcale nie jest taki dobry, po prostu w roku 2009 nie było nic lepszego.



W tytułowych chmurach spędza większość swojego życia Ryan Bingham (Clooney). Jak sam wylicza, jest w podróży nawet i 300 dni w roku. Ryan ma najbardziej niewdzięczną pracę jaką można sobie wyobrazić. Zwalnia dla innych ludzi, przeróżne firmy wynajmują go, aby zwolnił jednego lub grupę pracowników. Mimo charakteru swoich obowiązków służbowych, Ryan lubi swój tryb życia; pasjonują go podróże, niezobowiązujące romanse, w szczególności właśnie zaczęty, z tak samo żyjącą na walizkach Alex (Farmiga). Powoli jednak zaczyna dostrzegać inne strony swojego zajęcia, w szczególności kiedy przyjdzie mu przeszkolić w obowiązkach „zawodowego zwalniacza” młodziutką Natalie (Kendrick). To właśnie Ryan nauczy niedoświadczoną życiowo dziewczynę, co kryje się za charakterem jej pracy, przy okazji zaś sam zarobi bolesną lekcję życia.
Nakręcony w dobie kryzysu film wydaje się być bolesnym komentarzem do sytuacji pogrążonej w recesji Ameryki. Dzięki tej samej recesji może też stać się czarnym koniem w ceremonii Oscarów. Ryan i Natalie spotykają się z kolejnymi pracownikami, pozornie bez emocji pozbawiając ich pracy. Oboje słuchają rozpaczy, są świadkami ludzkich dramatów, depresji i deklaracji samobójstw. Ryan widzi ludzkie emocje, skutecznie jednak udaje mu się je oddzielić od swojego własnego „ja”. Natalie, dopiero podróżując ze swoim swoistym mentorem, zaczyna rozumieć, że za targetami, komputerami i obniżeniami kosztów kryją się prawdziwe ludzkie życia, ludzkie dramaty. To właśnie jej postać jest tym filmie najciekawsza. Lekcja, jaką daje Natalie życie jest bolesna, jednak konieczna dla jej rozwoju jako dorosłego człowieka.



Ogromną przyjemnością było dla mnie oglądanie na ekranie Anny Kendrick, znanej dotychczas z mało znaczącego epizodu w sadze Zmierzch. Najwyraźniej jednak trylogia dla nastolatków stała się dla młodziutkiej aktorki furtką do pokazania swoich możliwości. Natalie w wykonaniu Kendrick zaczarowuje swoim biurowym niedoświadczeniem i przekonaniem o słuszności własnych decyzji. Emocje jakie pokazuje magnetyzują, przyciągają widza a jej postać staje się w tym filmie znacznie ważniejsza od tej granej przez Clooneya. Clooney zresztą jak to Clooney, jest tutaj uroczym, jak zawsze zabójczo przystojnym bohaterem. Gra dobrze, czasami bardzo dobrze, jednak nie zaskakuje. My już takiego Georga znamy. Teraz prosilibyśmy o więcej.
Warto tutaj zwrócić uwagę na całkowicie drugoplanową postać szefa Ryana, granego przez wspaniałego Jamesa Batemana. Zimnego, nieprzystępnego, spychającego jednostki ludzkie na odległy plan świadomości. To idealny symbol naszych czasów, szef chowający się za swoimi pracownikami, mało zainteresowany ludźmi, a całkowicie zaabsorbowany swoją firmą. Taki jest właśnie szef, którego wszyscy nienawidzimy. Doskonały Bateman powinien dostać za swoją rolę nie jedną i nie dwie nagrody.



Całość ogląda się na pewno świetnie, miejscami z uśmiechem, miejscami z autentycznym przejęciem co do losu bohaterów. Film Reitmana jest do granic możliwości normalny, spokojny, niby niepozorny, a jednak coś sprawia, że zostaje w pamięci. Czy to dla ludzkiego wydźwięku, czy to dla dość oczywistego, ale jakże aktualnego przesłania, czy może dla refleksji, które są po nim oczywiste. Przesympatyczny. Może nie najlepszy film roku ale – przynajmniej dla mnie – znacznie lepszy od wojennego The Hurt Locker. Zobaczymy po Oscarach czy tylko ja tak myślę.

Fot. filmweb.pl
Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA