"Uprowadzona Alice Creed" - We-Dwoje.pl recenzuje

Nietypowy film o porwaniu. Nietypowy, bo znacznie mniej spektakularny niż większość towarzyszy w jego gatunku, jednak też od nich znacznie lepszy, polegający bowiem na aktorach i ich zdolności do przykucia naszej uwagi. I tutaj sukces, chociaż trzeba wiedzieć na co się wybieramy. Inaczej może pojawić się nutka rozczarowania. W końcu w filmach o porwaniu jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego.
/ 16.12.2010 10:03

Nietypowy film o porwaniu. Nietypowy, bo znacznie mniej spektakularny niż większość towarzyszy w jego gatunku, jednak też od nich znacznie lepszy, polegający bowiem na aktorach i ich zdolności do przykucia naszej uwagi. I tutaj sukces, chociaż trzeba wiedzieć na co się wybieramy. Inaczej może pojawić się nutka rozczarowania. W końcu w filmach o porwaniu jesteśmy przyzwyczajeni do czegoś innego.

Ale tutaj też nie jest źle. A jest może nawet i lepiej. Danny i Victor szykują porwanie. Metodycznie i skrupulatnie przygotowują miejsce do przetrzymywania swojej ofiary, rozpatrują kolejne etapy swojego planu, dzielą się rolami. Wydają się być idealnie przygotowani, bez jakiegokolwiek miejsca na błąd. Porwanie Alice Creed rzeczywiście nie jest trudne. Dziewczyna trafia do ich kryjówki, gdzie – przywiązana do łóżka – ma czekać aż jej bogaty ojciec zapłaci okup. Wszystko wydaje się iść zgodnie z planem, do czasu jednak, kiedy okaże się, że Alice wcale nie ma zamiaru być bierną ofiarą, a o swoją wolność będzie walczyć z całej siły.

To film trójki aktorów, który mógłby z powodzeniem funkcjonować jako sztuka teatralna. To niekonwencjonalny, miejscami bardzo oryginalny film, traktujący stary jak świat temat w bardzo ciekawy sposób. W zasadzie mało jest tutaj stereotypowej, oklepanej do bólu w filmach sensacyjnych fabuły. Nie ma żadnych pościgów samochodowych, nie ma pogoni, padają jedynie okazjonalne strzały. Nie ma obsady drugoplanowej. Przez przeważającą większość czasu wszystko zamknięte jest w zamkniętym plenerze. Nie byłoby jednak tego złego co na dobre nie wyjdzie, bo to co zostaje, staje się kwintesencją filmu o porwaniu, czyli relacji pomiędzy ofiarą i jej porywaczami. A ta jest ciekawsza z minuty na minutę. Tytułowa Alice daleka jest od bycia bierną ofiarą, poddającą się ze strachem swoim napastnikom. A oni sami, też nie powielają stereotypu brutalnego macho, zdecydowanego na wszystko aby tylko uzyskać wymarzony okup. I też wcale nie są tacy, jakby się początkowo wydawało…

Ten film nie byłby nawet w połowie tak efektowny, gdyby nie odtwarzający główne role aktorzy. Kiedy brakuje pomocnych rekwizytów czy efektów, to właśnie na nich spada odpowiedzialność za stworzenie klimatu i przykucia naszej uwagi. I to udaje się bezsprzecznie. Najbardziej znana z całej trójki Gemma Arterton pokazuje znacznie więcej niż to z czego była znana do tej pory, czyli ze swojej niebagatelnej urody. Tutaj jest aktorką, wartą zatrudniania w czymś więcej niż tylko w tradycyjnych rolach ślicznotek. Niemniej jednak, nawet Gemma musi oddać pałeczkę pierwszeństwa partnerującym jej panom, obu wspaniałym, jednak chyba z Martinem Compstonem wysuwającym się na prowadzenie. Jest wielką przygodą obejrzeć film z nieopatrzonymi twarzami a jednocześnie utalentowanymi aktorami. To dzięki nim (z małą pomocą scenariusza) cały ten film nabiera tempa, emocji i wymiaru sensacyjnego. To ci dwaj panowie tworzą większość klimatu tego filmu i większość całej opowieści, razem z jej filmowymi smaczkami, niedopowiedzeniami i niespodziankami. A tych ostatnich będzie kilka. Warto obejrzeć, chociaż na film powinni wybrać się przede wszystkim ci bardziej niż mniej dorośli widzowie. To oni będą w stanie docenić jego wartość w swoim gatunku, przewyższającą te filmy, gdzie efekty gonią się nawzajem. Ci młodsi, z reguły tego oczekujący, mogą jednak poczuć się zawiedzeni.

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA