"Coco Chanel" - We-Dwoje recenzuje

O Gabrielle Chanel, znanej bardziej pod pseudonimem Coco, już po przeczytaniu streszczenia jej biografii trudno powiedzieć, że była tuzinkową postacią. Rewolucyjna dyktatorka mody, zanim zdobyła prestiż i pozycję w społeczeństwie, przeszła długą i trudną drogę. Wcześnie osierocona, Gabrielle trafiła do sierocińca, prowadzonego przez siostry zakonne – to w tym miejscu nauczyła się szyć, i prawdopodobnie tutaj doceniła urok prostych fasonów oraz minimalizm dodatków.
/ 20.07.2009 11:55
O Gabrielle Chanel, znanej bardziej pod pseudonimem Coco, już po przeczytaniu streszczenia jej biografii trudno powiedzieć, że była tuzinkową postacią. Rewolucyjna dyktatorka mody, zanim zdobyła prestiż i pozycję w społeczeństwie, przeszła długą i trudną drogę. Wcześnie osierocona, Gabrielle trafiła do sierocińca, prowadzonego przez siostry zakonne – to w tym miejscu nauczyła się szyć i prawdopodobnie tutaj doceniła urok prostych fasonów oraz minimalizm dodatków.

W wieku 20 lat Chanel rozpoczęła pracę w pasmanterii, gdzie doskonaliła fach krawiecki, a w wolnych chwilach, zwłaszcza wieczorami, dorabiała śpiewając w barach. Filmową Gabrielle, po krótkiej migawce z dzieciństwa, poznajemy właśnie w chwili gdy, wykonując na scenie, wraz z siostrą, piosenkę o piesku „Ko Ko Ri Ko”, zwraca uwagę jednego z gości. Tak rodzi się Coco. Jedyna i niepowtarzalna Coco Mademoiselle. Ta, co mawiała: „Aby być niezastąpionym, trzeba być odmiennym”.



Niestety twórcy filmu postanowili skupić się na miłostkach, nie na zrozumieniu psychiki samej projektantki. Tym samym zamiast wciągającej opowieści o kobiecie znikąd, która doprowadziła do rewolucji w świecie mody, oglądamy nudną historię o dwóch romansach, w jakie zaplątała się Gabrielle. Z pasjonującej biografii Chanel pominięto najciekawsze wątki, przedstawiając na ekranie losy młodej dziewczyny, której fenomen wydaje się być jedynie dziełem przypadku. Lub też raczej, dobrego ustawienia się w życiu poprzez zaskarbienie sobie łask dwóch mężczyzn.

Kto wybierając się do kina spodziewać się będzie ciekawie przedstawionego obrazu odkrywającego przed widzem kulisy świata mody początków dwudziestego wieku, wyjdzie rozczarowany. Owszem, momentami widzimy na ekranie, jak Chanel (w tej roli słodka Audrey Tautou) robi jakieś poprawki lub ślęczy nad maszyną do szycia, jednak częściej pojawia się wśród francuskiej arystokracji. Ubrana po męsku, odbiegająca od przyjętych powszechnie kanonów, nie wzbudza jednak większej sensacji. Tym trudniej, po takim zobrazowaniu Coco, zrozumieć, jak wiele zawdzięcza jej współczesna kobieca elegancja i styl. W czasach, gdy przepych stroju świadczył o pozycji społecznej, Chanel udowodniła, że można mieć klasę, nie nosząc nadmiaru falban i piór. „Moda nie istnieje wyłącznie w ubiorach. To wiatr, który wieje w nowym stylu, czuje się, że nadchodzi; czuje się jego zapach. Moda jest na niebie, na ulicy, moda to idee, sposób życia, wszystko to, co się dzieje” – twierdziła wielka projektantka. Szkoda, że w filmie nie udało się uchwycić ducha, sposobu myślenia i stylu pracy Chanel.



Étienne Balsan (Benoit Poelvoorde) i Arthur „Boy” Capel (Alessandro Nivola) to dwaj mężczyźni, którzy wywarli duży wpływ na Coco. Ten pierwszy wprowadził ją w świat arystokracji, ten drugi, wielka miłość Gabrielle, pożyczył Chanel pieniądze, by mogła otworzyć swój pierwszy butik. Skąd projektantka czerpała inspiracje? Dlaczego odniosła tak wielki sukces? Na te pytania twórcy wcale nie próbują odpowiedzieć. Geniusz Gabrielle, przynajmniej w tym filmie, owiany jest tajemnicą. Podobnie jak ciężko stwierdzić, po obejrzeniu zekranizowanego fragmentu biografii, skąd zafascynowanie Coco męskim stylem ubierania. Perfekcjonistka o świetnym wyczuciu stylu, o której się mówi, że nic nie zostawiała przypadkowi, w obrazie Anne Fontaine wydaje się zdawać jedynie na łut szczęścia.

Niestety, filmowa wersja, opowiadająca o początkach kariery Chanel, bardzo mnie znudziła. Nie pomogła ekipa profesjonalistów – kostiumolog Catherine Leterrier, kompozytor Alexander Desplat oraz scenograf Olivier Radot. Słaby scenariusz okazał się podstawą ładnie zrobionego filmu, tak naprawdę… o niczym!

Największe moje kinowe rozczarowanie tego roku.

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA