"Była sobie dziewczyna" - We-dwoje.pl recenzuje

Pod tym fatalnym tytułem kryje się prawdziwie urocza historia lekcji, jaką dostaje od życia młodziutka Jenny. Niespodziewane chyba przez twórców powodzenie filmu sprawiło, że na Dziewczynę spadł grad nagród i wywindował młodziutką Carey Mulligan do rangi pierwszoplanowej, już hollywoodzkiej gwiazdy. Całkiem zresztą zasłużenie.
/ 11.03.2010 02:25
Pod tym fatalnym tytułem kryje się prawdziwie urocza historia lekcji, jaką dostaje od życia młodziutka Jenny. Niespodziewane chyba przez twórców powodzenie filmu sprawiło, że na Dziewczynę spadł grad nagród i wywindował młodziutką Carey Mulligan do rangi pierwszoplanowej, już hollywoodzkiej gwiazdy. Całkiem zresztą zasłużenie.



Anglia lat 60tych. Młodziutka, zaledwie 16 - letnia Jenny, już wie co czeka ją w przyszłości. Ma się uczyć, aby potem dostać się na prestiżowe studia w Oksfordzie, a tej nauki reżimowo pilnuje jej ojciec. Dlatego też dni Jenny przepełnione są wkuwaniem łaciny, francuskiego, czytaniem klasyków i oglądaniem dzieł sztuki tych najsławniejszych z malarzy. 16 lat to jednak wiek, który ma swoje wymagania. Kiedy Jenny przypadkiem poznaje, znacznie od niej starszego Davida, nawet nie ukrywa swojej fascynacji mężczyzną. Tym bardziej, że ta wydaje się być wzajemna. David wprowadza dziewczynę w swój świat, przedstawia znajomym, zabiera w podróże. Przy nim klasycy literatury czy malarstwa wydają się być nieciekawi i bladzi a Jenny zmienia swoją wizję przyszłości…



Film Lone Scherfrig z powodzeniem mógłby być puszczany dzisiejszym nastolatkom, zwłaszcza tym, które zachłyśnięte chwilowym blichtrem (mężczyzną?), porzucają to co w życiu stałe. Morał tego filmu jest aż nadto oczywisty, podany widzowi niemalże na tacy, przemycany w kolejnych scenach czy ujęciach. Ileż to takich historii znamy, nie tylko z filmu ale i z zasłyszanych historii. I wszystkie, no niemalże wszystkie kończą się tak samo. Gdyby nie urokliwa scenografia i gra aktorska mogłoby to być dla dorosłego widza nie do zniesienia. Na szczęście całość z powodzeniem rekompensują wspaniałe zdjęcia Johna de Bormana.



Klimat tego filmu jest porywający i taki sam jak cała opowieść – surowy, toporny i mimo wszystko smutny. Anglia Jenny jest szara i jednostajna, tak jak ona ocenia swoje życie. Dopiero w Paryżu jej świat nabiera barw, dalej jednak lekkich, świeżych tak jak ona sama. Jenny dorasta a wraz z nią jej stroje, jej fryzury, sama jednak nie czuje się w nowej roli całkowicie naturalnie. Wielkie pokłony dla młodziutkiej Carey Mulligan. Rola Jenny wywindowała ją w końcu do jednego rzędu z najlepszymi z najlepszych. Mulligan jest taka jak jej bohaterka, świeża, dziewczęca, kiedy trzeba naiwna, kiedy trzeba mądra. Za swoją rolę dostała zasłużoną nominację do Oscara. Nie miała specjalnych szans na wygranie ale pokazała się światu. I nikt już nie będzie nazywał jej „tą dziewczynką”, która grała kiedyś Kitty Bennet razem z Kirą Knightley. Knightley ma w swojej rodaczce poważną rywalkę, bo to Mulligan jest dzisiaj na ustach wszystkich.



No dobrze, jeszcze ten tytuł i moja teoria spiskowa. Dystrybutor filmu na Polskę zrobił mu straszną krzywdę zmieniając oryginalne Education na Była sobie dziewczyna, najprawdopodobniej po to aby uzyskać podobieństwo do filmu Był sobie chłopiec. Ten drugi wyprodukował Nick Hornby, autor scenariusza do pierwszego. Dlaczego, nie rozumiem, pozostaje jedynie ustawić ten nieszczęsny tytuł w szeregu z innymi, równie koszmarnie i nieadekwatnie przetłumaczonymi. Potem można już tylko rozkoszować się uroczą, pełną klimatu i uczuć historią. To taki przyjemny film, do którego można co rusz wracać. I dalej mieć przyjemność.

Fot. filmweb.pl
Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA