Kto krzyżem wojuje, ten od krzyża...

Zapewne, w dobrym tonie jest żałować, że w dzisiejszych czasach nie panuje u nas elekcja „vivente rege”, czyli desygnacja kolejnego króla za życia obecnego, tak, jak to się stało w przypadku Zygmunta II Augusta.
/ 18.08.2010 09:20

Zapewne, w dobrym tonie jest żałować, że w dzisiejszych czasach nie panuje u nas elekcja „vivente rege”, czyli desygnacja kolejnego króla za życia obecnego, tak, jak to się stało w przypadku Zygmunta II Augusta.

Wówczas, żyjąc, Lech Kaczyński tuż po objęciu urzędu mógłby desygnować (namaścić nawet) brata na następnego prezydenta i dziś mielibyśmy z głowy. Po 10. kwietnia nie byłoby konieczności wyboru między czereśnią a dębem ( patrz: spoty wyborcze Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego). Po tragedii smoleńskiej- pro publico bono- zupełnie legalnie i bez atmosfery herezji, szaleństwa i absurdu kwitłaby opływająca w splendor komisja posła Antoniego

Macierewicza. Ze spokojnym sumieniem można by ją ochrzcić mianem Świętej Inkwizycji, gdyż obligatoryjnie palono by kukłę ministra obrony narodowej, Bogdana Klicha- jako osoby fizycznie odpowiedzialnej za katastrofę samolotową. Od czasu do czasu, ku przestrodze, wykonywano by wyrok „in effigie” (przyp. kara śmierci wykonywana na obrazie przestępcy, który albo nie doczekał, albo zbiegł) na podobiźnie premiera. (Dziś opozycja może spróbować tego sposobu z obrazem nowego prezydenta, bowiem jego portret ma wkrótce zawisnąć we wszystkich instytucjach państwowych oraz placówkach zagranicznych). Tym sposobem wrócimy do czasów potargowickich, dzięki czemu pięknie zamknie się klamra historii.
A co pod pałacem? Ano, las krzyży. I ogromny pomnik tragicznie zmarłego prezydenta głaskającego głowy sierot oraz karmiącego biedotę. A gdzie książę Poniatowski na koniu? Ano, w rzece Elsterze. A przed pałacem- nikogo. Bo prezesowi niepotrzebne rzesze wiernych wyznawców (tylko czego?!), ani sabat emerytów miłujących całym sercem Pana Jezusa, ale „pana Jarosława” trochę bardziej. Ludzie prezesa zrobili swoje i mogli odejść. A Palikot gdzie? Strącony w niebyt zapomnienia i wysłany z misją nawracania na jedyną słuszną religię plemiona trzeciego świata. Ale! Z tej sielanki, arkadii niemalże, wróćmy do rzeczywistości.
Vivente rege nie ma, jest prezydent Komorowski i niestrudzony ostatni samuraj, bojownik o pomnik i mentalny przywódca „obrońców krzyża”, Jarosław Kaczyński.

Fortel rodem z PRL

A w tym czasie pod pałacem? Ano, las krzyży, bo od „kochanego krzyża” „obrońcy” zostali odsunięci w sobotę rano na polecenia Biura Ochrony Rządu w związku z obchodami święta z 15 sierpnia. Krzyżyk brzozowy przy barierkach, mały krzyż sosnowy w rękach staruszka, który już cztery godziny trzyma go przed grupą anarchistów-fanatyków terroryzujących państwo. Staruszek zwykle nie ma siły ustać dziesięciu minut w tramwaju, ale tu, gdzie „trzeba pilnować krzyża”, gdzie „rządzi komuna”, gdzie „nie oddamy krzyża”, gdzie „będą przychodzić do końca życia”- jak twierdzi jeden z koczujących na kocu „obrońców”, gdzie „precz z PRL-em”, potrafią trwać na warcie całą noc. Nie mogąc dojść do krzyża, od którego- jak utrzymują- odsunięto ich siłą, adorują te mniejsze krzyżyki, w które się „uzbroili”. A prezes cóż na to? Ano, że usunięcie ludzi sprzed Pałacu „to fortel rodem z PRL”. (Swoją drogą, dlaczego „nieboszczkę-Komunę” wciąż się wywołuje z grobu, gdy tylko zajdzie potrzeba przyrównania do najgorszego?)

„Jeden Bóg raczy wiedzieć”

Prezes Kaczyński oburzył się przecież na sam zamysł wyborów- już po wyborach- i stwierdził, że obecna prezydentura jest skutkiem śmierci jego brata. Zaiste, gdyby jednak to Jarosław Kaczyński został prezydentem, to wówczas nie byłoby to wynikiem śmierci, ale naturalnego prawa dziedziczenia? Zapomniał pan prezes, że wygrałby wybory w takiej samej aurze, jak Bronisław Komorowski. Ach, gdybyż to vivente rege można przywrócić! Ale na to widoków nie ma. I to boli. Przed krzyżem barierki- i też boli. A tu zbliża się kolejny dziesiąty miesiąca- tym razem września i następna ekspedycja z kwiatami pod krzyż- potrzeba czy przekalkulowane posunięcie, by podsycać konflikt o krzyż; krzyż, który miał być zrywem serca, a stał się narzędziem przetargu politycznego. Stronami konfliktu są harcerze i Kancelaria Prezydenta, ale okazuje się, że to trzecia siła wspierana przez jedną stronę sceny politycznej decyduje o losie krzyża. Nie szkodzi, że większość „obrońców krzyża” na pytanie: co dalej będzie?, odpowiada tak, jak osławiona pani Stacha: „Jeden Bóg w niebie raczy wiedzieć”. Myślą, że walczą w słusznej sprawie, ale prawda jest taka, że nie mają pojęcia, dlaczego tam są.

Misja „krzyżowców”

Mamy Dzień Wojska Polskiego i 90. rocznicę bitwy warszawskiej. Prezydent przejął zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, a gdy przyjechał pod Pałac Prezydencki, powitały go tradycyjne już okrzyki „czuwającej grupy obrońców”: „Hańba!”. Nie dbają o słowa prezydenta, które padły na Placu Piłsudskiego, ba! oni nie są od rozumienia, myślenia. Oni są zaprogramowani. Fanatyzm tych ludzi już sam ich przerósł i zdaje się, że wymyka się powoli spod kontroli prezesa, któremu co prawda na rękę jest taki obrót sprawy, jak warty pod krzyżem. Jednak, można przypuszczać, że nad tą garstką ma władzę tylko podsycając ich „parcie” na krzyż. Gdyby spróbował zmienić taktykę i odwołać ich z tego miejsca, mógłby się spotkać z oskarżeniem o zdradę i pokąsaniem ręki, która karmi ich „ból”. Ci ludzie stojący tam na wartach nie dopuszczają do siebie myśli, że są oto tylko pionkami na szachownicy politycznej, kartą w ręku wytrawnego gracza. Niestety, „krzyżowcy” tak uwierzyli w swoją misję, że prawdopodobnie dziś już sam Jarosław Kaczyński nie byłby w stanie zatrzymać tego paranormalnego zjawiska, którym do pewnego momentu sterował. Mówiąc teraz: „Odejdźcie”, zostałby okrzyknięty zdrajcą. Koczownicy na Krakowskim Przedmieściu nie chcą oddać krzyża, ale gdyby dziś im powiedziano, że krzyż w istocie zostaje, wpadliby w konsternację. Skończyłaby się, bowiem misja, a przecież wiadomo, że nie o cel chodzi, ale o samo trwanie, bycie tam. Jeśli nie o krzyż, to o godnie upamiętniającą tablicę lub pomnik. Tyle żądań, gdy idzie o „obrońców”.

Pomnik- jaki czy czyj?

Tylko, czy pozostają złudzenia, co do tego, czyj to miałby być pomnik w mniemaniu Jarosława Kaczyńskiego? Czy można długo zastanawiać się nad odpowiedzią? Skoro jest już Wawel, to i Krakowskie Przedmieście powinno nosić jakieś znamię prezydenta, który był przecież silnie związany z Warszawą (był prezydentem miasta, z jego inicjatywy powstało Muzeum Powstania Warszawskiego). Z bólem musimy stwierdzić, że z postawy prezesa łatwo wyczytać, o jaki pomnik chodzi. Ofiary katastrofy smoleńskiej zasługują na upamiętnienie, ale czy za tragiczną śmierć należy postawić pomnik samemu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu? Na taką sprawę należy patrzeć obiektywnie, nie zalecane jest rozpatrywanie jej w kontekście śmierci (komisja Antoniego Macierewicza dodałaby epitet: męczeńskiej), ale dokonań. Przecież wszystkich, którzy zginęli należy upamiętnić tak samo. Wobec tego- pomnik dla każdej ofiary tego tragicznego wydarzenia? Nie wolno nam jednych wynosić na ołtarze, a o innych zapominać.
Z Jasnej Góry popłynął apel abpa Józefa  Kowalczyka, aby zaprzestać tej gorszącej manipulacji. Kościół zajął stanowisko chcąc uniknąć ciągłych odwołań do symboliki  krzyża w sporze, którego stroną nie był i nie jest; w sporze o krzyż stojący w nie poświęconej ziemi. To nie wystarcza. Jak twierdzą krzyżowcy- „biskup to nie kościół”. „Obrońcy” oczekują godnego upamiętnienia, czegoś więcej, ale każdy z nich ma inne wyobrażenie tego „czegoś więcej”. Gdyby to Zakon Najświętszej Marii Panny miał takich krzyżaków w XV wieku, jak my dziś pod Pałacem, Grunwald i Malbork z pewnością byłyby wzięte.

Kto krzyżem wojuje...

Wszystkie  postulaty obrońców przemawiających w imieniu jednej partii politycznej sprawiły, że krzyż stał się apoteozą martyrologii kraju i przynajmniej części narodu. Teraz, by coś osiągnąć, wystarczy posłużyć się krzyżem, ustawić go w pożądanym miejscu, przekonać podatną ciemnotę, że trzeba walczyć o ten krzyż, bo jeśli nie to wróci ZOMO albo komuna. Fanatycy w każdym wieku wywalczą nam: a to pomnik, a to schronisko dla bezdomnych, a to likwidację kiosku Ruchu, bo zasłania wejście na plebanię, a to przymus modlitwy przed obiadem, etc.
Krzyż staje się instrumentem dzielącym społeczeństwo, nabiera nowego wymiaru, bynajmniej nie mającego wiele wspólnego z chrześcijańską postawą. Dotąd, obecny w kościołach, na cmentarzach, teraz w miejscu życia i pracy prezydenta RP, ale nie tylko tego jednego, który zginął. Pałac Prezydencki to siedziba każdego kolejnego człowieka wybranego na głowę państwa. Mimo swych zapędów, Jarosław Kaczyński nie nakarmi mitem całego narodu. Państwo demokratyczne działa w myśl zasady: „umarł król, niech żyje król”. I odnosi się to zarówno do sytuacji, gdy rzeczywiście rządzący umiera, jak i gdy kończy się jego kadencja. Nie można pozwolić sobie na bezkrólewie. Nie może też prowadzić naszych umysłów ktoś, kto spowodował, że z krzyżem wiążą się negatywne emocje, że krzyż powoduje frustracje i niesnaski. Krzyżem nie można załatwiać i wymuszać pewnych ustępstw politycznych, ani propagować postaw anarchicznych. Partia PiS powinna dostrzec, że w końcu zostanie pobita własną „bronią”, bowiem krzyż może okazać się wkrótce bronią obosieczną.  W Biblii pojawia się sformułowanie, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Nie będzie nadużyciem, gdy stwierdzimy, że w dłuższej perspektywie, kto krzyżem wojuje, ten od krzyża... .

fot.mwmedia

Redakcja poleca

REKLAMA