Seks od pierwszego wejrzenia

Debiut Żurawieckiego nie zawędruje na sztandary, ale to wyśmienita powieść obyczajowa.
/ 16.03.2006 16:57
Poleć mi jakąś powieść obyczajową – proszą znajomi. No i kłopot, bo mamy albo powieści stereotypowe jak czytanka w podręczniku, albo łzawe czytadła. Na szczęście teraz mogę już polecać powieść o gejach (wcale nie dlatego, że napisał ją nasz współpracownik, krytyk filmowy). Ale przecież to o mniejszości, o niszy. Otóż nie tylko. Jedną z bohaterek jest Paulina, przyjaciółka gejów. A owa nisza to środowisko dziś ważne – zamożna klasa średnia, zadbani i wykształceni 30-latkowie. Prześladowanie mniejszości istnieje tu głównie w rozmowach przy stole, no, może trafiają się jeszcze dowcipy w pracy.
„Trzech panów w łóżku nie licząc kota” nie zawędruje na sztandary radykalnych organizacji, bo samo środowisko pokazuje z dystansem, jak owady za szkłem. To odrębny świat, ale jego reguły wydają się znane. To książka o przemianie obyczajów i ról społecznych. I jak w klasycznej powieści opowiada nam Żurawiecki historię degradacji społecznej bohatera, który staje się utrzymanką. „Jako gej masz prawo do odpoczynku po latach dyskryminacji” – pociesza go Paulina.
Adam traci pracę, rozstaje się z mężem i nagle czuje pragnienie walki o równouprawnienie, wybiera się więc na zebranie organizacji i tam poznaje atrakcyjną parę: Michała i Pawła. I tak tworzy się ów trójkąt z Heleną, kotem. Adam trochę zajmuje się domem, ale tak naprawdę wycofuje się z życia, wydaje mu się, że do szczęścia nie potrzeba mu nic więcej. Tymczasem w tym świecie króluje płynność i wymiana „towarów”. Zebrania organizacyjne to dostawa „świeżego mięska”. „Było fajnie?”, „Ma fajnego?” – pytają się nawzajem przyjaciele. Michał deklaruje niechęć do romantyzmu, tej epoki „heretyków” i wszechogarniającej miłości. Tu znajdziemy tylko „seks od pierwszego wejrzenia”. Nasza kultura ogarnięta fetyszem miłości dławi się ckliwymi scenariuszami – świat gejów jest za to ponowoczesny, świadomy. Chociaż jednocześnie odwołuje się do przeszłości. Miłość to przecież wynalazek dopiero XIX wieku. Wcześniej małżeństwo pojmowano jako interes, a oddzielnie istniała sfera przyjemności. W światku gejowskim wracają, w żartobliwym nawiasie, takie zapomniane obyczaje jak swaty. Bo co zrobić, kiedy utrzymanek się znudzi? Ano można znaleźć mu męża. To jedna z komiczniejszych scen: wyszykowany Adam ogląda panów, a każdy z zainteresowanych przedstawia swoją ofertę. „Moją największą zaletą jest to, że mam dużo pieniędzy” – głosi bankowiec. Michał zaś, żartując z konwencji: „Adam świetnie gotuje i sprząta, to nieprawda, ale tak trzeba teraz mówić”.
W tym świecie ludzie się schodzą i rozchodzą. Dramat jakby nie istnieje. Czy na pewno? A Krzyś, który próbuje popełnić samobójstwo? Za chwilę następny bal z przyjęciem towaru. Szybkie zmiany i intrygi przypominają świat XVIII-wiecznej powieści, gdzie wszyscy sypiają ze wszystkimi. Nie ma tragedii, ale istnieje ukryta tęsknota. Adam tęskni za dotykiem Michała, zimnego doskonałego. Te tęsknoty sprawiają, że uroczy komizm tej powieści zyskuje inne tło. Nie ma tu tragedii, nie ma płaczu (fe, romantycy), jest za to smutek tęsknoty za niemożliwym życiem. Bo przecież pełnia jest nieosiągalna, pożądanie goni ku ciągle nowym obiektom, a ciało się starzeje. „Bradem Pittem to ty już nie będziesz” – słyszy Adam. I ten smutek, smutek Don Juana, w tym świecie staje się wyraźniejszy, bo nie ma innych więzów. Pozostaje tyko teatr ciał. Udała się Żurawieckiemu rzecz niezwykła. Bowiem jednocześnie oglądamy nieznany i literacko nieopisany ląd, zaglądamy za zasłonę buduaru, ale zamiast obcości – rozumiemy, co czują bohaterowie, niekoniecznie nam podobni. Tak, przyznaję, przez trzy godziny byłam gejem.

Justyna Sobolewska/ Przekrój

Bartosz Żurawiecki „Trzech panów w łóżku nie licząc kota. Romans pasywny”, Sic!, Warszawa 2005