Graftmann

„G” jak głos, jak gitara i jak Graftmann – najlepszy polski debiutant tego roku.
/ 12.07.2006 12:25
Od ponad miesiąca słucham z podziwem tego wydanego i nagranego niemal chałupniczą metodą albumu. Ludzie odwiedzający redakcję „Przekroju” pytają, „co to leci?”, a ja nie mogę wyjść ze zdumienia. Gdzie, u licha, podziali się polscy łowcy talentów? Zakładam, że przyjeżdżają co roku do Opola wychylić w festiwalowym bufecie piwo koło Budki Suflera, wlepić wzrok w bufet, za którym siedzi Doda, albo trafić na biesiadę z Marylą. Bo opolski festiwal w bieżącym kształcie nie ma nic wspólnego z prezentacją nowych twarzy. Od lat nie było tu wielkiego debiutu. Łowca powinien za to odwiedzić niedalekie Krapkowice. Gdy piszę te słowa, Graftmann śpiewa i gra na gitarze na tamtejszym rynku – jest prawie w domu, bo pochodzi z okolicy. Materiał na swoją pierwszą płytę nagrał w studiu przy Domu Kultury w Krapkowicach. Urodził się w Steblowie, mieszkał w Londynie, teraz studiuje w Krakowie.
To pomieszanie prowincjonalnej i wielkomiejskiej perspektywy jest cnotą, która Romkowi Szczepankowi (tak naprawdę nazywa się Graftmann) dodaje skrzydeł. Pozwala mu jako jedynemu polskiemu twórcy czerpać właśnie z prowincjonalnej, a zarazem mądrej, college’owej stylistyki, jaką w Ameryce jest alt-country, czyli mieszanka folkowej prostoty i niezależnych nawyków rockowych. U nas powiedzielibyśmy: mieszanka ludowo-studencka. Odwołuje się do takich postaci tamtejszej sceny, jak Elliott Smith i Jason Molina, ale nie zapomina o Brytyjczykach, których kochają tamci Amerykanie – Nicku Drake’u i Beatlesach.
Graftmann śpiewa po angielsku (świetnie), akompaniuje sobie na gitarze, a o piosence myśli w kategoriach podstawowych, mając jako główny atut subtelność – jeśli już dodaje jakieś smaczki, dodatkowe instrumenty, robi to z umiarem w Polsce spotykanym rzadko. Te nagrania zarejestrowane latach 2003–2005 są nieoszlifowane, mają błędy intonacyjne w paru momentach i gorzką, trudną do przełknięcia manierę wokalną w innych, ale za to tak stylowe pomysły na piosenki, że wszystko wybaczam.
Utwór Graftmanna pojawił się wcześniej na płycie „Trójkowego Ekspresu” i na antenie Trójki. To „Candidate For a Star” – jego najbardziej przebojowa piosenka, podszyta ironią wobec świata list przebojów. „Jestem kandydatem na gwiazdę – śpiewa Szczepanek. – Chcę być sławny – tak jak Elvis Costello”. Ale, jak wiadomo, Elvis Costello może jest wielki, lecz sławny nie jest. Graftmannowi też sława nie grozi. Śpiewa zbyt romantycznie, zbyt smutno, jest zbyt osamotniony w swojej pasji do alt-country i języka Szekspira. Grozi mu za to nad Wisłą kult i późne docenienie przez media, krytyków, a może kiedyś, za wiele lat, także festiwal w Opolu. Na razie można go kupić w sklepach internetowych. Albo posłuchać na myspace.com/graftmann. I przez chwilę pomyśleć o zupełnie innej polskiej piosence, którą stworzy nam generacja takich wracających z zagranicy Graftmannów.

Bartek Chaciński/ Przekrój

Graftmann „Graftmann”, Every Color