Bagaż życiowych doświadczeń w postaci uczepionego u ręki dziecka (a może latorośli już przerastającego rodzicielkę o głowę) w dzisiejszym show-biznesie już nie jest passe.
Wręcz przeciwnie: posiadanie pociechy to dzisiaj największy skarb, który można opchnąć w tej samej branży, w jakiej pracuje znana mama, albo przynajmniej zapewnić mu dobre nazwisko i pokaźną sumkę pieniędzy do wydania „na bardzo ważne potrzeby”. Lansowany jeszcze do niedawna styl niezależnej, nieobciążonej babraniem się brudnymi pieluchami odchodzi do lamusa – cud macierzyństwa jest w dobie niżu demograficznego i postępującej, spowodowanej chorobami cywilizacyjnymi bezpłodności niebywale na czasie. Tylko czy niektóre fobie znanych mamusiek też...?
Jennifer Lopez (i jej bliźnięta „jednorazowego użytku”)
Oto matka idealna: jej dzieci nigdy nie zachorują na żaden nawet najmniejszy katar, bo kontaktu z krwiożerczymi mikrobami maluchy nigdy nie zaliczą, gorzej jednak z normalnymi, społecznymi kontaktami z innymi ludźmi, ale co tam – za wszystko inne (w tym przyjaźnie swoich dzieci) Lopez zapłaci kartą Master Card… Latynoska piękność ma fioła na punkcie swoich bliźniaków, identycznego jaki kiedyś miał Michael Jackson. W jaki sposób ujawnia się matczyne przewrażliwienie piosenkarki? Ano na tym, że gościom, którzy urzeczeni jej synkami pochylają się nad ich buziami, każe zakładać maseczki chirurgiczne. Ba, to nie wszystko! Lopez ograniczyła na tyle „kontaktowość” innych, nawet członków rodziny ze swoimi dziećmi, że tuż po tym, jak goście przekroczą próg domu piosenkarki, to zanim nie zdezynfekują do cna podeszew swoich butów, nie odkażą rąk i ubrania, to nie mają prawa nawet pomyśleć o przyjrzeniu się dzieciakom z bliska, czyli jakichś kilkudziesięciu centymetrów. Co najlepsze, te „odkażalniki” są porozstawiane po całym domu i jeśli Jennifer tylko stwierdzi, że ktoś „źle” pachnie lub nie umył po obiedzie rąk, zostaje wysłany do punktu oczyszczenia się i dopóki nie doszoruje się na błysk, dopóty nie zobaczy znowu bliźniaków. A jakby tego było jeszcze mało, Max i Emme nie noszą dwa razy tych samych ubrań… I dom rzecz jasna jest stale monitorowany, zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Czy to psychoza Lopez? Czy może zwykła hollywoodzka przezorność – w końcu dzieci sławnych rodziców mogą łatwo paść ofiarą porywaczy, którym miliony dolarów bogatych gwiazd tylko w głowie, gorzej z psychiką porwanych maluchów – a rodzicom wręcz przeciwnie, ta psychika sen z oczu spycha. W każdym razie przezorny zawsze ubezpieczony, może z tego założenia wychodzi właśnie piosenkarka? Chcielibyście mieć taką mamę a la Michael Jackson? Pomyśleć, że kiedyś brało się bez problemu, w towarzystwie mamy, oblepionego pisakiem (bo nam nagle spadł w piaskownicy) lizaka do buzi i człowiek wyrastał na ludzi, a teraz byle mucha wzbudza panikę u młodych rodzicielek.
Katie Holmes (i Suri Cruise)
Katie – lepsza połowa Toma i troskliwa mama, Suri – najlepsze, co mogło być owocem tego najbardziej chyba obsmarowanego w tabloidach małżeństwa. Wokół narodzin ich córeczki rozpętała się burza medialna, w której co rusz jakiś brukowiec (w sumie nie wiadomo dlaczego i po co) sugerował, że Suri nie jest biologicznym dzieckiem Cruise'a – a powodem tego miała być domniemana impotencja, bo w końcu podczas trwającego ponad 10 lat małżeństwa z poprzednią żoną, Nicole Kidman nie dorobił się własnych dzieci, a jedynie adoptowanych. Kiedy jednak szał wokół Suri ucichł (państwo Cruise wzięli udział w sesji fotograficznej samej Annie Leibovitz przygotowanej dla magazynu „Vanity Fair”, a z okładki, na której widnieli we trójkę, krzyczał do czytelników ogromny tytuł: „Tak, Suri to nasze dziecko!”), a ona sama trochę podrosła, media ponownie wsiadły na parę, szczególnie na Katie i samą dziewczynkę. Dlaczego? A bo dobra mama stwierdziła, że jej córka świetnie sobie poradzi w chodzeniu na wysokich obcasach. I w wieczorowych sukniach. I z makijażem na twarzy. I z torebką za 500 dolarów na ramieniu... a to wszystko w wieku zaledwie czterech lat! Obwieszona jak choinka i szurająca obcasikami po piasku placu zabaw dziewczynka od razu skupiła na sobie uwagę paparazzich, a Katie przyszyto łatkę, delikatnie mówiąc, osoby niespełna rozumu. Która bowiem matka katuje młodą, dziewczęcą i nieprzystosowaną do takich butów stopę wysokimi obcasami? I ponadto robi z córki widowisko (a raczej pośmiewisko) wytykane palcami? Potem doszły kolejne szaleństwa Holmes: zakup zestawu profesjonalnych kosmetyków za jakieś tysiące, a nie kilka dolarów, ubrania prosto od największych projektantów mody... czy taka mama to skarb? Da swojej pociesze wszystko, będzie na każde zawołanie córki, a może zwyczajnie ulega chwili i celebruje ten niedorosły etap życia swojej Suri? Bo dzieckiem nie jest się dwa razy, a już córką celebrytów tym bardziej. Więc mała Cruise’ówna zadziwia świat torebką od Gucciego przerzuconą przez ramię, w sukience baletnicy, z umalowanymi mascarą rzęsami bawi się sama w piaskownicy, a troskliwa mama pilnuje, by żadne inne dziecko nie zbliżyło się do małej – bo usmaruje swoimi zwykłymi palcami najnowszą kreację Suri. Tylko czy Katie właśnie tymi gadżetami nie funduje jej szybszego udoroślenia, przeciwnie niż zamierzała?
Angelina Jolie (i jej kolorowa, egzotyczna ferajna)
Ona to ma dopiero kolorowe życie i... dzieci. Ciężko coś konkretnego wybrać z rodzicielskiego dorobku Jolie, bo tak naprawdę to właśnie jej gwiazdorskie matkowanie jest niewyczerpanym źródłem plotek i domysłów brukowców, które lubują się w roztrząsaniu jej dotychczasowych adopcji, jak i w domniemywaniu, czy będą kolejne. W każdym razie Jolie to jedna z bardziej zaangażowanych mamusiek show-biznesu, którym najbardziej (tuż po niej jest Madonna) udzieliła się moda na adoptowanie egzotycznych dzieci, szczególnie tych pochodzących z Azji. A zaczęło się niewinnie, podczas kręcenia w 2001 roku filmu o Larze Croft, do którego zdjęcia kręcono m.in. w Kambodży. To właśnie w tym kraju aktorka wśród umorusanych buziek kambodżańskich maluchów dojrzała tę jedną czy też raczej tego jedynego – chłopca o imieniu Madoxx, który miał być sierotą, ale później się okazało, że jednak rodziców miał, tylko że w momencie, gdy wpadał w oko Jolie jako jej przyszłe dziecię, jego rodzice prawdopodobnie zbierali ryż na nizinach. W każdym razie adopcja chłopca, który wręcz zauroczył Angelinę, a kwestia finansowej pomocy reszcie kambodżańskich dzieci stała się dla niej kwestią priorytetową, zapoczątkowała szał na posiadanie wśród gwiazd show-biznesu dzieci z dalekich, dzikich (czytaj: nie amerykańskich i nie europejskich) krajów. Potem poszło jak z płatka: rozpędzona miłość Angeliny pochłaniała kolejne dzieci, następna była więc Zahara (mała, wyczerpana, znaleziona gdzieś w dżungli wygłodniała dziewczynka, której matka zmarła na AIDS), a gdzieś po drodze rozwód z Billy Bob Thortonem, który – jak stwierdził w wywiadzie – nie wytrzymał nowej pasji żony. Gdy Jolie spotkała Pitta, poczuła znów wiatr w żaglach swojego matczynego instynktu i dorobiła się z nim córki Shiloh Nouvel oraz dwójki bliźniaków. Ale to nie wszystko: sama aktorka zapowiada, że dziewięć to liczba dzieci, która ją w pełni usatysfakcjonuje jako matkę. Ponoć ich rodzina to tętniąca miłością, której coraz głośniejszy dziecięcy gwar tylko służy.
Madonna (i Lourdes)
Ta największa skandalistka epoki kultury popularnej, utalentowana królowa pop i obrazoburcza piosenkarka naszych czasów to jednocześnie jedna z najbardziej opiekuńczych matek show-biznesu. I jedna z najbardziej zdeterminowanych – pierwsze jej dziecko przyszło na świat, gdy miała 38 lat i była to osławiona już Lourdes. Z tą pierwszą ciążą Madonny związana jest anegdota kręcąca się wokół tajemniczego „krzesełka tatusia”: gdy w połowie lat 90. Coraz silniej do głosu dochodził jej nieskonsumowany jeszcze instynkt macierzyński, a odpowiednich kandydatów na ojca jej dziecka było jak na lekarstwo (jakichkolwiek było, owszem, wielu, bo Madonna przyciągała mężczyzn niczym światło ćmy, gorzej jednak było z ich wartością jako partnerów życiowych), zaś ona sama nie chciała iść do banku spermy, bo media by ją rozszarpały w dwie minuty, wraz z bratem Christoperem wymyśliła coś w stylu castingu na tatę. Na krześle tatusia, tym ojcowskim tronie, co jakiś czas zasiadał jakiś pan, ale długo nie zagrzewał miejsca – ten, który spędziłby na nim dłużej niż jedną noc, miał się okazać ojcem jej wymarzonego dziecka (na siedzisku siedział nawet sam Denis Rodman, ale szybko przestał zwracać na Madonnę uwagę). W każdym razie dla piosenkarki ciąża była najbardziej pożądanym stanem ciała i świadomości, ale długo musiała czekać na Lourdes, którą chciała spłodzić z facetem inteligentnym i przystojnym. Padło jednak na faceta choć niegłupiego i całkiem dla oka miłego, to i tak będącego jedynie nieszczęśliwym epizodem w jej życiu. W każdym razie urodziła się Lourdes: oczko w głowie Madonny, która szybko przekonała się, że jest tak wypełniona spóźnioną matczyną miłością, że chce mieć więcej dzieci – zarówno własnych, jak i adoptowanych. Po wyjściu za mąż za Guya Ritchiego szybko zaszła z nim w kolejną ciążę i została mamą po raz drugi w wieku 42 lat, udowadniając, że późne macierzyństwo też może być szczęśliwe i „zdrowe” – bo w trakcie tej ciąży uprawiała intensywnie jogę, dzięki której szybciej wróciła do formy po połogu. Kilka lat później adoptowała dwójkę sierot z Afryki, choć proces adopcyjny nie przebiegał jak po maśle. Madonna, znana z uporu, nie poddała się jednak i wraz z aktualnym partnerem życiowym Jesusem Luzem opiekuje się swoimi dziećmi, ale myśli znowu zajść w ciążę z młodszym od niej o 30 lat modelem. Ale nie zawsze była tak „matczynie krystaliczna”: trzy razy usuwała ciążę, tłumacząc, że nie była gotowa na tak dużą odpowiedzialność. Można jednak uznać, że teraz nadrobiła błędy młodości z nawiązką.
Magdalena Mania