Wzruszający wywiad z Małgorzatą Kożuchowską

Małgorzata Kożuchowska fot. Viva!
Aktorka o pracy, pasji i wierze w Boga
/ 25.02.2013 15:07
Małgorzata Kożuchowska fot. Viva!
- o Pani jeszcze żyje?
O Boże! To banalne.
– Często Pani to słyszy?
Od dziennikarzy nie.
– A na ulicy?
Czasami na Facebooku.
– Bo to jest ogólnie niesamowite, że zagrała Pani wiele dobrych ról, a w potocznej pamięci zostanie Pani zapamiętana jako „śmierć Hanki Mostowiak”.
A to już jest wywiad Małgorzata Kożuchowska post mortem? (śmiech) Jeszcze żyję, więc myślę, że jestem w stanie zrobić jeszcze coś, co mogłoby ją przebić. Zawsze można zrobić coś mocniejszego.
– Czym internauci aż tak się zachwycą?
Internauci, widzowie, pan, pani…
– Już nie mogła Pani wytrzymać w tym serialu. Czy to jest coś takiego, jakby się żyło z już niekochanym mężczyzną?
Dobre porównanie, myślę, że to jest męczarnia.
– Co Pani pomyślała, jak usłyszała, że została wybrana Najpiękniejszą?
Boże, dobrze, że tak późno.
– Była Pani zdziwiona?
Zaskoczona.
– Nie wierzyła Pani w swoją urodę?
Nie aż tak. Myślę, że to nie jest nagroda za urodę.
– Ale chyba też?
Łudzę się, że to jest trochę coś więcej.
– Czyli?
Że to jakaś sympatia.
– Jako dziewczynka chciała być Pani ładna, czy wolała być mądra?
Jak każda dziewczynka chciałam pogodzić obie rzeczy.
– Było trudno?
Jak widać nie aż tak (śmiech). W domu nie gloryfikowało się urody. Oczywiście dziewczynki lubią się stroić, występować i „być ładne”, więc to mnie oczywiście nie ominęło.
– Były godziny przed lustrem?
Oczywiście. Natomiast byłam do tego zniechęcana.
– Dlaczego?
Może to właśnie odpowiedź na pytanie, czy wolałam być ładna, czy mądra. Moja mama wolała, żebym jednak była mądra. Pamiętam takie jakieś wyjście w podstawówce na szkolną dyskotekę. Założyłam bardzo krótką spódnicę i sama sobie oczywiście się podobałam. Moja mama spojrzała wtedy na mnie, na ten mój samozachwyt, i mówi tak: „Żeby ubrać tak krótką spódniczkę, Małgosiu, to trzeba mieć naprawdę świetne nogi…”.
– Zabolało?
Dało do myślenia. Odtąd zaczęłam patrzeć na siebie krytycznie. Jako dziecko lubiłam zwracać na siebie uwagę. Może mama to wychwyciła i starała się jakoś utemperować albo przestrzec mnie przed jakąś większą porażką w przyszłości?
– Ale pobrzmiewa w tym jakieś matczyne okrucieństwo…
To nie okrucieństwo. To miłość.
– A reżyserzy bywają tak okrutni?
Potrafią dopiec. Ale ich uwagi raczej nie dotyczą wyglądu. To jednak żadne pocieszenie, bo potrafią dotknąć głębiej. Dość szybko zorientowałam się, że myślenie podczas grania o tym, jak się wygląda, bardzo szkodzi aktorstwu.
– To dotyczy kobiet?
I kobiet, i mężczyzn. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że mężczyzn w stopniu trochę większym. Bywają próżniejsi.
– Czyli odsetek narcyzów wśród mężczyzn jest większy?
Może wśród aktorów. Ale żyjemy w takich czasach, gdzie mężczyźni też czują się zobligowani do tego, żeby się podobać, istnieje kult ciała, siły…
– Pani nim gardzi?
Nie, ale nie jest to dla mnie wartość nadrzędna. Kiedyś bardziej zwracałam na to uwagę. Lubiłam, kiedy facet mi się podoba. Teraz też oczywiście obejrzę się za przystojnym facetem, ale jestem na tym etapie w życiu, kiedy nie jest to…
– Jego treścią?
Tak, nie decyduję o tym, czy chcę kogoś poznać, czy nie, już nie mówiąc o jakichś poważniejszych decyzjach, bo one już są za mną. Mam męża.
– Zabrzmiało nieodwołalnie.
Zdecydowanie.
– Więc mąż do końca życia?
Tak.
– To wydaje mi się nieprawdopodobnie zamknięta perspektywa, że aż okrutna.
A wie pan, że mnie przez długi czas też się tak wydawało? Myślałam, że jestem osobą, która się do małżeństwa raczej nie nadaje, a na pewno nie pali. Było w tym poczucie i wolności, i nieufności do samej siebie. Myślałam, że nie będzie mnie nigdy stać na taki krok, na taką deklarację. Więc w momencie, kiedy
wydarzyło się w moim życiu coś takiego, na pytanie: Czy ja przed samą sobą jestem w stanie tak wiążącą deklarację złożyć i jej dotrzymać…
– Czyli taki dialog wewnętrzny.
Taki właśnie. Poza tym jest też coś takiego, jak konsekwencja, dojrzałość.
– Ale czy dojrzałość to wybory ostateczne?
Nie, to chęć dochowania przyrzeczenia. Chcesz sobie udowodnić, że potrafisz.
– Zgoda, ale z drugiej strony jest ta przerażająca perspektywa tej reszty dni, które muszą się dziać w ten sam sposób!
Nigdy nie wiadomo, jak długa.
– To słabe pocieszenie.
…(śmiech).
– Skoro dziś już nie za mężczyznami, to za czym się Pani ogląda? Co jest ważne?
Chcę być zachwycana, chcę, żeby mnie ludzie zachwycali i ja się nimi chcę zachwycać.
– Czym mogą tego dokonać?
Nie ma instrukcji. Albo cię coś zachwyca, albo nie. Jak z miłością.
– A gdyby Pani miała jednoosobowo przyznać tytuł Najpiękniejszej i Najpiękniejszego, komu by Pani przyznała?
Mamie. A z facetem miałabym problem, bo tutaj ojciec konkuruje z moim mężem.
– Odrzućmy nepotyzm i poszukajmy poza rodziną, przecież musi być ktoś piękny poza nią.
Wolontariusze Fundacji „Mam Marzenie” są piękni! Mogliby poświęcać swój wolny czas wielu przyjemnościom, a poświęcają go innym.
– To jest piękno?
Tak, to jest piękne.
– Artyści robią w pięknie?
Też.
A Pani zdarza się uczestniczyć w czymś harmonijnym, czyli pięknym, w pracy?
Zdarza się.
– Kiedy ostatnio?
Graliśmy „Miłość na Krymie”. Po długiej przerwie, a ostatni spektakl w poprzedniej transzy graliśmy w dniu pogrzebu Jerzego Jarockiego, reżysera tego spektaklu. Było to bardzo mocne przeżycie dla wszystkich. Te emocje już opadły, ale zostało COŚ przez niego stworzonego, czego jesteśmy żywą częścią i grając ten spektakl, przywołujemy jego talent, jego myślenie… Niezwykłe doświadczenie.
– Pani jest się w stanie wzruszyć sztuką, w której gra?
Zasada jest taka, że to nie aktor ma się wzruszać. To jednak widz ma się czuć wzruszony. Ale są takie wyjątkowe momenty na scenie, które są wzruszające. Czasami jest tak, że na tekst nakłada się coś, co przeżyliśmy. Wtedy na scenie, wypowiadając kwestie, które wypowiadam po raz setny, czuję, że nabierają nowego znaczenia i dotykają mnie osobiście.
– A jak aktorzy radzą sobie z taką oto pokusą… W sztukach, filmach wypowiadają kwestie na różne tematy, zazwyczaj dobrze napisane, przez dobrych autorów, i mają te wszystkie teksty w głowach. Potem w życiu musi być pokusa, żeby się tymi perełkami posłużyć.
Widziałam parę razy swoich kolegów, a konkretnie Jana Englerta, który w rozmowie cytował filozofów, których słowa wypowiadał jako Gombrowicz w „Błądzeniu”. I potrafił je tak trafnie wykorzystać w zupełnie innej sytuacji, że byłam zachwycona. Jest coś takiego, jak pamięć aktorska. Polega ona na tym, że teksty, których się uczysz na potrzeby konkretnej sztuki, odkładają się w pamięci jak w jakiejś szufladzie. I jeśli aktor nie wykona mozolnej pracy domowej, żeby te teksty „przeszły” przez niego ileś razy, żeby nie były tylko na potrzeby postaci, ale nabrały szerszego kontekstu, to wtedy, sorry, ale nie zabłyśniesz w towarzystwie (śmiech). To duża umiejętność potrafić wyciągać je z tej szuflady w odpowiednim momencie.
– Pani mówi o takim mądrym korzystaniu, ale co z pokusą, żeby po prostu „lecieć” tymi cytatami w życiu?
Nie, ja mówię o umiejętności korzystania w razie na przykład potrzeby poparcia swojej tezy czy poglądu. Zawsze jest dobrze wyciągnąć taki cytat z rękawa.
– A wyznanie miłosne w sytuacji intymnej? Powiedzieć komuś, że się go kocha, słowami ze sztuki, w której się grało.
Myślę, że w wypadku aktorki mogłoby to być dość pretensjonalne.
– Dlaczego Kożuchowska jest aktorką?
Widać tak miało być. Dość szybko podjęłam tę decyzję, bo już w szóstej klasie szkoły podstawowej. Chociaż nie za bardzo wiedziałam, „czym to się je”. Zdecydowałam i byłam konsekwentna. I już jako aktorka tak wybieram, na ile to jest oczywiście w tym zawodzie możliwe, żeby jednak zawód był dla mnie cały czas pasją, nie nudził mnie i nie stał się dla mnie katorgą.
– Kiedy Pani decydowała jako kilkunastolatka o swoim aktorstwie, to miała Pani w głowie, pod powiekami, jakąś aktorkę ideał?
Wychowałam się w czasach, kiedy podziwiało się Audrey Hepburn, Marilyn Monroe, Liz Taylor. To były wielkie aktorzyce i rzeczywiście zachwycające, ale też były dla mnie ze świata kompletnie abstrakcyjnego i niedostępnego. To był świat, który wydawał mi się światem z bajki, a do którego marzyłam, żeby wejść. Siebie jednak oczyma wyobraźni widziałam raczej na scenie. Myślę, że byłam takim dzieckiem, które dość realnie ocenia rzeczywistość. Nie myślałam, że będę jakąś wielką diwą, bo na półkach był ocet i stałam w kolejkach po banany raz w roku.
– Pani nigdy nie chciała „tam” spróbować?
Miałam takie dwa momenty w życiu. Kiedy pierwszy raz wyjechałam na Zachód, miałam 16 lat. Pojechałam do rodziny, do Niemiec Zachodnich. To był absolutny szok! Nie wierzyłam, że istnieje aż tak inny świat. Wtedy padła propozycja ze strony rodziny, żebym została. I miałam taki moment zawahania, czy rzeczywiście nie powinnam tak zrobić, czy nie powinnam dać sobie szansy. Ale byłam tak wychowana i tak mi się wydawało, że trzeba iść „drogą”. To znaczy, że muszę najpierw zdać maturę, mieć wykształcenie, a potem muszę dostać się na studia i te studia skończyć. Nie byłam gotowa na taką woltę. A drugi moment, to kiedy po pierwszym roku w szkole teatralnej pojechaliśmy na miesiąc do Connecticut.
– Który to był rok?
1991. Pojechaliśmy na warsztaty musicalowe do szkoły aktorskiej. Pracowaliśmy tam z młodzieżą amerykańską, robiliśmy piosenki Gershwina. Potem był Nowy Jork, bo tam graliśmy to przedstawienie. Stanęłam na Times Square, zobaczyłam to wszystko i pomyślałam sobie: O Boże, Gośka, przecież ty przez całe życie chciałaś tu być! I teraz jesteś!
– No i co?!
No i nie miałam w sobie takiej desperacji, być może też odwagi… Mówiłam sobie: Przecież ja tu nie mam nic, nikogo nie znam, za co ja będę żyć, dokąd pójdę? Nie znałam języka na tyle, żeby się czuć swobodnie. To byłby jakiś skok na główkę, nie wiem, czy do pustego basenu, w każdym razie do basenu, w którym nie wiadomo gdzie jest dno, więc wolałam nie zderzać się z tym dnem. A potem wróciłam do Warszawy, szybko zaczęłam dostawać propozycje pracy i ten świat mnie wchłonął.
– Pozostał jakiś żal, że to jednak nie tam, tylko tu?
Nie. Ja w ogóle myślę, że nie ma rzeczy niemożliwych, więc to, że wtedy nie zrobiłam tego kroku, nigdy nie powodowało, że czułam i czuję się osobą nieszczęśliwą. Wierzę, że to, co robię tutaj, ma sens. Na pewno nie żyję z piętnem, że gdybym wtedy… to teraz bym oglądała filmy nie z Kate Winslet, tylko ze sobą. Nie. Tak nie myślę. Gdzieś ma się jakąś pokorę.
– Pogodzenie.
Nie, pokorę. To co innego. Teraz czerpię z tego, co jest mi dane tutaj. A co będzie jutro? Zobaczymy. Sky is the limit.
– A może to po prostu był patriotyzm?
Niewykluczone. Wychowałam się w tym duchu, na polskiej literaturze, kulturze, mam wrażliwość słowiańską i ona mi się podoba. Jest dla mnie ważna, identyfikuję się z nią.
– Mogłaby Pani grać tylko w serialach czy teatr musi być?
Musi być.
– Czemu?
Bo muszę mieć pion. Teatr daje takie poczucie pionu i dyscypliny, ale też jakości. Wszystko, czego się nauczyłam, nauczyłam się przede wszystkim w teatrze.
– W normalnym życiu potrafiłaby Pani sobie wyobrazić siebie jako żonę Karolaka?
Aż tak daleko moja wyobraźnia nie sięga.
– To jest pytanie o cechy, jakie powinien mieć mężczyzna, żeby Pani była w stanie z nim wytrzymać.
To musiałby pan pogadać z moim mężem.
– Bo to jest jedyny mężczyzna na świecie?
Został wybrany.
– Casting był szeroki?
Dość.
– Trwał latami?
Tak.
– To się Pani namordowała…
To była przyjemna mordęga.
– Strasznie Pani przekonana jest do tych swoich wyborów, zero wątpliwości.
To jest jakaś siła.
– A nie strach?
Nie. Oczywiście nie jestem pozbawiona lęków, ale jeśli już podejmuję jakąś decyzję, to staram się być konsekwentna. Myślę, że to jest jakiś rodzaj siły.
– A te lęki jak Pani obłaskawia?
Nie jestem idealna. Mam wady i słabości. I biorąc to pod uwagę, często mówię do Pana Boga, żeby trzymał mnie mocno za włosy w pionie.
– To nie boli?
Nie, to jest zbawienne. To jest też praca nad sobą, ale trzeba chcieć ją wykonywać i być przekonanym, po co się ją wykonuje.
– Pani po co ją wykonuje?
I tu wracamy do piękna, „bo piękno na to jest, by zachwycało/ Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”. Wierzę w to. Bo nie pokładam w swojej sile zbyt wielkiej nadziei.
– Czuje się Pani po prostu częścią większego planu?
Po prostu.
– Nazywa Pani to łaską wiary?
Tak.
– A współczuje Pani tym nieszczęśnikom, w tym mnie, którzy są jej pozbawieni?
Współczucie to nie jest dobre określenie. Myślę, że mają pod wieloma względami trudniej.
– Nie mogą się wyspowiadać…
Mogą, tylko nie mają takiej potrzeby. Ale wierzę w cuda.

Rozmawiał piotr najsztub
Zdjęcia marlena bielińska/move
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Julita Jaskółka
Fryzury Adam Szaro
Manikiur Marzena Kanclerska/Nail Spa dla Revlon Bewitched Bordeaux 019
Scenografia Piotr Czaja
Produkcja sesji Ela Czaja
Sesja zdjęciowa odbyła się we wnętrzach pałacu Myślewickiego w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie przy ul. Agrykola,
www.lazienki-krolewskie.pl.
Za pomoc i gościnę redakcja serdecznie dziękuje.

Redakcja poleca

REKLAMA