- Po co był ci wpis o przytulaniu Magika?
Natalia Lesz: Myślę, że gdybym pisała blog, na który nikt by nie zwracał uwagi, nie miałoby to sensu. Najczęściej prowokuję z premedytacją. Lubię to! Niektórym się to podoba, niektórym nie.
- To była prowokacja?! Ale na czym miała polegać?
Natalia Lesz: Ironii się nie tłumaczy. Albo się ją wyczuwa, albo nie! Nie będę wchodzić w polemikę z tymi, którzy nie odróżniają recenzji filmu od felietonu czy impresji na jakiś temat. Nie napisałam w tym felietonie nic, co mogłoby kogoś obrazić. Zaobserwowałam natomiast inne zjawisko. Oprócz negatywnych wpisów anonimowych internautów powstała ostatnio grupa osób „znanych z tego, że krytykują w sieci inne znane osoby”.
- To ciekawy fenomen, wart uwagi! Mogłaś jednak liczyć się z krytyką. To było pewne…
Natalia Lesz: Prawda, niestety, nigdy nie sprzedawała się dobrze, a rzeczy wyrwane z kontekstu są od dawna tajną bronią redaktorów tych portali. I zawsze więcej „kliknięć” będzie miał tytuł „córka milionera” niż po prostu „Natalia Lesz”. Ale czy ja wyglądam na taką, która za wszelką cenę stara się żyć bez konfliktów z każdym portalem w tym kraju? Dziękuję, wolę w tym czasie pisać kontrowersyjny blog.
- Internauci zarzucają ci też, że nic byś z Magikiem nie stworzyła, bo hip-hop to nie twoje klimaty muzyczne…
Natalia Lesz: W czasach świetności Paktofoniki żyłam w świecie Wilków, Heya, Bartosiewicz, Kowalskiej. Potem w Stanach pokochałam U2, Portishead, Toma Petty’ego, Alanis Morissette…
- Kto wpadł na pomysł, żebyś wyjechała do Stanów? Ty czy rodzice?
Natalia Lesz: Żartujesz?! Dla rodziców to był zły sen. Oni wiązali moje plany z Polską! I tak jest do tej pory.
- Kilka lat temu wróciłaś do Polski, zaczęłaś robić karierę i… wojować z opinią, że zaistniałaś tylko dzięki bogatemu ojcu.
Natalia Lesz: No i wyobraź sobie, że ja muszę z tym żyć (śmiech). A tak serio, to zdaję sobie sprawę, że dzieci z tak zwanych dobrych domów muszą mocniej i dłużej udowadniać światu, że są oddzielnymi bytami. Po kilku latach życia i pracy w Polsce czuję, że coraz więcej ludzi widząc, co robię, przekonuje się do mnie. Są to często subtelne znaki, ale czuję dobrą energię. To mnie motywuje: małymi kroczkami, ale konsekwentnie do przodu.
- Rozumiem więc, że utrzymujesz się bez kieszonkowego od taty?
Natalia Lesz: Pewnie cię zaskoczę, ale zarabiam na siebie od dawna. Będąc jeszcze w szkole teatralnej na Uniwersytecie Nowojorskim, pracowałam dorywczo w stacji telewizyjnej WNBC, potem byłam asystentką w agencji, która wyławiała młode talenty. Przez trzy lata współpracowałam z Music Education Center na Brooklynie. W Los Angeles śpiewałam w klubach. Mam wolny zawód. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Od kiedy jestem w Polsce, nie narzekam na zarobki.
- Kiedy zarobiłaś swoje pierwsze pieniądze?
Natalia Lesz: Miałam 13 lat i tańczyłam w Teatrze Wielkim w spektaklu „La Gitana” główną rolę na zmianę z Magda Wałęsą. Honorarium, oczywiście, grzecznie oddawałam rodzicom (śmiech)!
- Ciekawe, czy kiedyś i twoje dzieci będą tak miłe… Przy okazji, myślisz już o zostaniu mamą?
Natalia Lesz: Coraz częściej myślę o założeniu rodziny, ale od planowania do realizacji droga daleka.
- Przez kilka lat spotykałaś się ze Svenem Martinem. Dlaczego się rozstaliście?
Natalia Lesz: W którymś momencie zawsze wybieram życie singielki. Potrafię świadomie zdobywać, ale potem tracę siłę, żeby stawić czoła codziennemu życiu – zwłaszcza kiedy pojawiają się wymarzone projekty zawodowe. Dostałam wtedy propozycję roli w „Tancerzach” i zdecydowałam się wyjechać na dwa lata do Wrocławia na plan zdjęciowy.
- A powiedz, co tak naprawdę łączyło cię z Kubą Wojewódzkim?
Natalia Lesz: Kuba to jedna z niewielu osób w rodzimym show-biznesie, której opinie biorę sobie do serca. I wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt. Pozatą sentencją ten temat – jak i Magika – jest wyczerpany.
- Jeden ze związków zerwałaś, drugi, w który „ubrała” cię prasa, to tylko plotka… Czyżbyś miała ochotę zostać czołową polską singielką?
Natalia Lesz: To nie jest z góry uknuty plan, ale przyznaję się do tego, że to ja byłam zawsze inicjatorką rozstań. Nigdy nie pozwalałam, żeby mężczyzna robił to pierwszy. Jestem wymagająca i nie wybaczam zdrad. Nigdy też nie rozumiałam związków, w których nie ma – choć czasami – skrajnych emocji. U mnie w związkach zawsze musi polać się krew (śmiech)!
- Mówisz, że jesteś wymagająca… Od siebie też?
Natalia Lesz: Przede wszystkim od siebie! Nie oczekuję, że dostanę coś za darmo. Nie potrafię spocząć na laurach, jestem pracoholiczką, perfekcjonistką i idealistką. Zawsze starałam się być panią swojego losu i miałam swoje zdanie. U mnie nic nie jest na pół gwizdka. Ani prywatnie, ani zawodowo.