Wywiad z Dorotą Gardias dla Viva! Mama

Dorota Gardias fot. Marcin Kempiński/I like photo
Pogodynka w szczerym wywiadzie o tym, czym jest macierzyństwo i jak się czuje będąc mamą
/ 13.06.2014 10:59
Dorota Gardias fot. Marcin Kempiński/I like photo
– Słyszałam, że bywasz mamą trójki dzieci.
Dobrze słyszałaś. Oprócz Hani jest jeszcze Vivianne i Melchior, dzieci Piotra, mojego partnera, z poprzedniego związku.

– Nie jest łatwo z jednym, a co dopiero z trójką.
Ciężko jest być mamą dla trójki, to prawda. Na szczęście nie wszystko jest na moich barkach. Piotr bardzo mi pomaga w opiece nad Hanią. A Vivianne i Melchiorem opiekuje się przede wszystkim on. Ponieważ nie mieszkają z nami, to jest tak spragniony ich obecności i tak za nimi stęskniony, że wszystko stara się przy nich robić sam. Ma potrzebę zaopiekowania się nimi, a ja mu w tym nie przeszkadzam.

– Jak przygotowaliście ich na to, że będą mieli rodzeństwo? To też zazwyczaj nie jest łatwa sprawa.
Miałam mnóstwo obaw, dlatego poszłam po poradę do psychologa. On doradził mi, jak rozmawiać z dziećmi, by w miarę łagodnie przez to przejść. Z jego pomocą doprowadziłam do sytuacji, że same zapragnęły, żeby pojawiło się dziecko. „Ciociu, chcemy dzidziusia”, mówiły. A ja odpowiadałam: „Dobrze, ja wam to załatwię”.

– Kochają Hanię?
Są w niej zakochani, a ona w nich, ale na razie, jak to sześcio- i siedmiolatki, traktują ją jak zabawkę. Ulubioną maskotkę.

– Nie są o nią zazdrośni?
Na razie nie, ale spodziewam się, że ten etap dopiero przed nami. Teraz troszkę starają się przy Hani pomagać. Pierzemy razem jej rzeczy, jak zaczyna płakać, pierwsi biegną ze smoczkiem. Są zaangażowani we wszystko, co się dzieje. Bardzo dbam o to, żeby między nimi zbudowały się fajne relacje. W końcu są rodzeństwem i muszą w przyszłości mieć siebie nawzajem. Nasza rodzina jest przykładem na to, że chociaż jest była żona, dzieci z poprzedniego związku, nowe maleństwo, to przy odrobinie dobrych chęci wszystko może się dobrze ułożyć.

– Planujecie mieć jeszcze jedno dziecko?
Nie.

– Dlaczego?
Piotr nie czuje już takiej potrzeby. On ma już przecież trójeczkę. Gdyby nam się trafiło, a tak może przecież się zdarzyć, nie miałabym z tym problemu, ale na razie nie planujemy. Dlatego każdą chwilę z Hanią celebruję, bo wiem, że takie momenty mogą się już nie powtórzyć. Potrafię się całkowicie wyłączyć i skupić tylko na niej. Przy niej odkrywam w sobie pokłady cierpliwości.

– Nauczyciele wychowania przedszkolnego z reguły są osobami cierpliwymi, a Ty dopiero to odkrywasz?
Tak. Chociaż nie jestem w gorącej wodzie kąpana. Potrafię do celu iść drobnymi kroczkami. Ale to jest innego rodzaju cierpliwość. Na przykład potrafię siedzieć przy niej wieczorem godzinami i czekać, aż zaśnie. A niełatwo jej ostatnio zasnąć, bo ma tyle wrażeń, że nie potrafi się wyciszyć. Piotr nie daje rady, a ja tak.

– I ciągle jej mówisz, że ją kochasz?
Ciągle. Zamierzałam jej to powiedzieć po raz pierwszy od razu po urodzeniu. Ale jak mi ją położyli na piersiach, to po prostu się jej przyglądałam i cały czas powtarzałam: „Moja malutka”. Dopiero później sobie przypomniałam, że miałam jej wyznać miłość. Zrobiłam to, tylko w innym momencie niż planowałam.

– Bałaś się macierzyństwa?
Na początku, gdy się dowiedziałam, że jestem w ciąży, miałam skrajne emocje. Od poczucia totalnego szczęścia, które mnie roznosiło, po stan niesamowitego lęku. Bałam się, czy podołam, czy będę na tyle odpowiedzialna, by dobrze wychować dziecko, czy dam radę mu wszystko zapewnić, czy w ogóle będę potrafiła dobrze się nim zająć. Bałam się, bo przede mną była wielka niewiadoma, a moje życie właśnie miało się zupełnie zmienić.

– Nie wstydzisz się do tego przyznać?
A czego tu się wstydzić? To samo pewnie przechodzi większość kobiet. Ale bałam się tylko na początku. Jak już przyzwyczaiłam się do myśli, że będę mamą, jakoś sobie wszystko w głowie poukładałam, okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Udało mi się wytłumaczyć samej sobie, że tyle kobiet na świecie daje sobie radę, to dlaczego u mnie miałoby być inaczej. To wszystko przez te hormony (śmiech). Piotrek to miał wtedy ze mną wesoło… Potrafiłam się dziko śmiać, by zaraz na przykład, bez powodu, zacząć ryczeć. Albo śmiałam się tak, że nie mogłam przestać. Miałam zaćmienia umysłowe. Na przykład podchodziłam do windy i próbowałam otworzyć ją pilotem do samochodu.

– Jeśli tylko takie „dolegliwości” miałaś w ciąży, to nie było tak źle.
Bardzo dobrze ją zniosłam.

– Ale dwa ostatnie miesiące zrobiłaś sobie wolne.
Tak. Tu, w TVN, cały czas muszę biegać po schodach. Z wielkim brzuchem nie dawałam już rady. Założenie szpilek było niemożliwe, a w balerinach źle wyglądam przed kamerą. Poza tym nie miałam się już w co ubierać (śmiech). Byłam już naprawdę duża i uznałam, że czas zejść z wizji. Te dwa miesiące postanowiłam przeznaczyć na spokojne przygotowanie się do porodu i macierzyństwa. I wydawało mi się, że jestem dobrze przygotowana…

– …a okazało się, że wszystko jest inaczej, niż sobie zaplanowałaś?
Dokładnie tak. Tuż po urodzeniu Hani ogarnęła mnie euforia. Czułam się cudownie. Dzwoniłam do wszystkich i opowiadałam, jak to jest super. A po dobie się zaczęło! Przynieśli mi Hanię, wzięłam ją na ręce i ogarnął mnie dziwny stan. Trzymałam ją w ramionach i chciałam ochronić przed całym światem. Bałam się o to, co będzie, jak zachoruje, jak coś jej się stanie, nawet przychodziły mi do głowy myśli, że umrze (naczytałam się o śmierci łóżeczkowej). Najgorsze było to, że zupełnie nie potrafiłam tego kontrolować, myśleć logicznie.

– Miałaś klasyczny baby blues.
Tak, tylko że wtedy o tym nie wiedziałam. Strasznie się wzruszałam. Patrzyłam na nią i w ryk. Patrzyłam na Piotra – to samo. Mało tego, popłakałam się na widok pani doktor i położnej. Jak teraz to wspominam, to się z tego śmieję, ale wtedy nie było mi wesoło.

– Czyli początki były trudne.
Muszę przyznać, że tak. Bałam się nawet zmienić jej pieluszkę, była taka malutka, delikatna i krucha. Bałam się, że przy przebieraniu zrobię jej krzywdę. Nie mogłam się ruszać, bo byłam po cesarskim cięciu. Gdyby nie Piotr, który cudownie się nią opiekował, to chybabym oszalała. A wydawało mi się, że byłam przygotowana do macierzyństwa! Przecież przeczytałam wszystkie książki, przeglądałam strony w Internecie, wszystko miałam poukładane w głowie, a tu taka niespodzianka! Ale wiem, gdzie popełniłam błędy. Na przykład nie dałam sobie czasu na przystosowanie się do nowej sytuacji, nie dałam sobie prawa do popełniania błędów, nie pozwoliłam sobie na odpoczynek, który jest tak ważny po porodzie. Chciałam być perfekcyjną mamą, pełną siły i wigoru, wiedzącą wszystko, niemającą problemów z przewijaniem, z pokarmem, z baby bluesem. I mój perfekcjonizm mnie pokonał. Wszystko to łączyło się z wielkim stresem, skończyło się to dla mnie utratą pokarmu. Karmiłam Hanię tylko przez miesiąc i cały czas nad tym boleję. Przedobrzyłam i poniosłam konsekwencje. A to było dla mnie bardzo ważne, żeby karmić ją jak najdłużej, bo to daje poczucie niesamowitej bliskości. Rekompensowałam to sobie, nosząc ją w chuście. Kręgosłup odmawiał mi posłuszeństwa do tego stopnia, że nie mogłam chodzić. Piotr załamywał ręce, a ja się uparłam. Miałam potrzebę bycia z nią tak blisko, że ten ból w ogóle mnie nie obchodził. Jak ją tak tuliłam, to myślałam, że oszaleję ze szczęścia.

– Jaka jest Hania?
Ona jest bardzo pogodnym dzieckiem. Myślę, że to dlatego, że zaszczepiliśmy jej to od samego początku. Zaglądałam do niej do łóżeczka i się od razu uśmiechałam. Nauczyłam się tego w trudnych momentach w życiu. Zawsze, nawet jak było bardzo niefajnie, wstawałam rano i starałam się uśmiechnąć, żeby mieć miły dzień. I zostało mi to do dzisiaj – każdy dzień zaczynam z uśmiechem. Nawet jak muszę wstać o 4.30 i biec do pracy.

– Masz już za sobą pierwszy miesiąc w pracy.
Wróciłam, jak Hania miała siedem miesięcy. Szybko. I wiesz co? Do tego też się przyznam. Jak przyszłam na pierwszy dyżur, po pierwszym wejściu na antenę poszłam do toalety i się poryczałam. I pomyślałam, że chciałabym być teraz z nią. Po co wracałam? Trzeba było wziąć roczny urlop macierzyński!

– Wróciłaś, bo bałaś się, że nie będą na Ciebie dłużej czekać?
Dostawałam sygnały, że bym się już przydała, że czekają na mnie, że dobrze by było, gdybym wróciła.

– A show-biznes, jak wiadomo, rządzi się swoimi prawami. Są takie gwiazdy, które już po miesiącu były na antenie.
Wiem. Wypaść z obiegu nie jest dobrze. Teraz myślę, że mogłam jeszcze trochę zostać na macierzyńskim.

– Żałujesz?
Trochę tak. Ale jestem tak zorganizowana, że ten czas, który spędzam z Hanią po pracy, jest wyjątkowy. I tylko dla niej. Mimo że wstałam dzisiaj bardzo rano, już planuję, co będziemy robić, jak wrócę do domu. Przecież nie widziałyśmy się od rana! Mamy oczywiście nianię, która pracuje do 17, ale jak wracam, to ją od razu zwalniam. Uwielbiam nasz wspólny czas. I do tego przydaje mi się wykształcenie pedagogiczne. Miałam na studiach praktyki w przedszkolu, uczyłam się, jak organizować dzieciom zabawy. Umiem zrobić w domu burzę, wiatr i mnóstwo innych rzeczy i coraz więcej umiejętności wykorzystuję. Śpiewam Hani piosenki, których uczyłam się jeszcze na studiach, na muzyce. Na razie bardziej korzystają z tej mojej pedagogiki starsze dzieciaki Piotra, bo urządzamy sobie różne zabawy, spotkania z niezwykłą muzyką. Na przykład nalewam do lampek wodę i gramy na nich palcami. A one zachwycone mówią: „Ciociu, to są czary!”.

– Widzę, że świetnie się w tym odnajdujesz. Nie żałujesz, że nie zostałaś przedszkolanką?
Dostałam nawet propozycję pracy w przedszkolu. Ale już wtedy pracowałam w telewizji. Zdarzało mi się nawet pomyśleć, że zmarnowałam tyle lat na naukę, która teraz mi się nie przyda. I żałowałam, że nie poszłam na studia dziennikarskie. A potem doszłam do wniosku, że przecież zdobytą wiedzę i umiejętności będę miała okazję wykorzystać w życiu prywatnym. A teraz też i w zawodowym. Prócz tego, że jestem pogodynką (tu wykształcenie pedagogiczne się nie przydaje), prowadzę w „Dzień dobry TVN” cykl „Projekt mama”, a niedawno dostałam propozycję poprowadzenia portalu internetowego dla rodziców. Nazywa się Top Maluchy.

– Nie chcesz już być pogodynką?
Chcę, ale nie będę tego robić do końca życia. Zanim się Hania urodziła, zastanawiałam się, co mogłabym jeszcze robić. Ale jakoś nic mi nie pasowało, nie wiedziałam, w czym mogłabym się odnaleźć. Piotr mówił: „Wiesz, Doris, pogoda, telewizja, fajna robota, ale przecież nie będziesz tego robiła zawsze. Znajdź sobie jeszcze jakieś inne zajęcie”. I ta propozycja współtworzenia portalu dla mam okazała się strzałem w dziesiątkę. Moim marzeniem jest stworzenie takiego miejsca, gdzie znajdą się wszystkie informacje potrzebne przyszłym i obecnym mamom, gdzie rozwieją wszystkie swoje wątpliwości. Sama przecież buszowałam po Internecie w poszukiwaniu informacji. I nie znalazłam portalu, który by mnie rzucił na kolana. Oprócz jednego. Dla tatusiów, pisanego przez tatusia. I chcę tam pisać prawdę, że jest baby blues i jak sobie z nim radzić, że wcale nie jest łatwo wrócić do formy sprzed ciąży…

– Ty chyba szybko wróciłaś?
Nie wróciłam. Brzuch, niestety, odstaje i żyje własnym życiem. Została mi dwucentymetrowa dziura w brzuchu, bo mięśnie się jeszcze nie zeszły. I nie mogę sobie z tym poradzić. Nie mogę założyć wąziutkiej sukienki, a kupiłam sobie przed powrotem do pracy kilka. Noszę luźne bluzki, żeby nie było widać. Wiem, że powinnam ćwiczyć, iść na siłownię, ale odbywałoby się to kosztem mojego czasu dla Hani. Wobec tego ta sprawa musi poczekać.

– Podoba mi się, że nie udajesz, że wszystko jest super.
Nie jestem supermamą celebrytką, która nie ma żadnych problemów z dzieckiem, ma płaski brzuch, błysk w domu itd. Jestem mamą taką jak inne, mam lepsze i gorsze dni, takie i inne problemy. Dlatego też między innymi zdecydowałam się poprowadzić „Projekt mama”. Jak mam problem w domu, to mówię o tym w programie. Życie samo przynosi mi tematy. Poza tym nie ma powodu, żeby udawać, że jest inaczej, niż jest w rzeczywistości.

– Jako jedna z nielicznych gwiazd postanowiłaś niczego nie ukrywać.
Udało mi się utrzymać tę informację, że jestem w ciąży, w tajemnicy tylko przez trzy miesiące. Nie informowałam o tym mediów. Ale jak się już o tym dowiedzieli i zapytali wprost, potwierdziłam. Tak się cieszyłam, że zostanę mamą, że uznałam, iż nie ma powodu udawać, że nie jestem w ciąży, ukrywać się przed paparazzi i w programie śniadaniowym mówić, że nigdy nie zdradzę, jak będzie miało na imię moje dziecko. Wiedziałam, że będą za mną jeździć paparazzi, że będą szukać okazji, żeby zrobić mi zdjęcie. Byłam bardzo szczęśliwa i dumna z tego, że zostanę mamą. Kiedyś powiedziałam, że nie zrobię sobie z Hanią zdjęcia na okładkę. Ale teraz, jak już jestem mamą, to chciałabym ją pokazać całemu światu, ona jest częścią mojego życia. Mam potrzebę podzielić się szczęściem, doświadczeniami, i pokazać, że mimo trudności bycie mamą jest cudowne. Hania pojawia się nawet w programie, ale nie do końca ją widać. Wszyscy znają jej wytarty placek z tyłu głowy i jej kukuryku.

– Masz wszystko. Fajnego mężczyznę u boku, cudną córeczkę, dobrą pracę… jesteś szczęściarą.
I nic więcej nie chcę. Niech będzie tak, jak jest. Tylko żeby była zdrowa. I niczego też nie żałuję. Nie jest mi źle z tym, że moje życie zmieniło się o 180 stopni. Nie brakuje mi wyjazdów zagranicznych w fajne miejsca, chodzenia na manikiur, lunche i imprezy. Kiedyś po pracy leciałam „na paznokcie”, potem na spotkanie, wieczorem jakiś pokaz mody albo inne medialne wydarzenie. Teraz jestem w domu z Hanią i nie mam poczucia, że coś tracę, że coś mi umyka. Mogę przecież poprosić Piotra, żeby został z małą, żebym mogła na przykład wyjść z koleżankami. Ale ja nie chcę. Hania jest całym moim światem. Kiedyś mówiłam, że jestem szczęśliwa. Nie wiedziałam, o czym mówię. Szczęśliwa to ja jestem teraz!

– Katarzyna Zwolińska autorka bloga Miniówka i ja www.miniowkaija.pl
Za wypożyczenie dziecięcych akcesoriów i ubranek redakcja serdecznie dziękuje muppetshop.pl oraz woodenstory.pl za wypożyczenie drewnianych zabawek do zdjęć.

Redakcja poleca

REKLAMA