Na prywatnej wyspie Necker zbudował oazę luksusu, tam przychodzą mu do głowy najdziwniejsze pomysły. Powiecie: facet ma pieniądze, więc spełnia marzenia. Tak, ale jak on potrafi marzyć!
Kiedy zobaczyłem to miejsce, zakochałem się od pierwszego wejrzenia – tak 56-letni miliarder wspomina pierwszą wizytę na Necker Island. „Niestety miałem wtedy zaledwie 26 lat i mogłem o niej jedynie pomarzyć”. Richard Branson postanowił jednak spędzić na wyspie choćby kilka dni, oczywiście nie za swoje pieniądze. Zadzwonił do agencji nieruchomości i zgłosił, że chciałby obejrzeć Necker Island, gdyż myśli o jej zakupie. Agent wynajął dla niego i Joan, jego późniejszej żony, dom nad oceanem, zaproponował przelot luksusowym helikopterem, rozwinął czerwony dywan, a potem podał cenę: 3 miliony funtów. Kiedy zrozumiał, że młody człowiek chciałby kupić to miejsce najwyżej za 15 tysięcy, zwinął dywan i odesłał klienta do domu. Ale Branson nie zrezygnował z marzeń. Po trzech latach zebrał właściwą kwotę i kupił wyspę. Z czasem zrobił z niej własny raj na ziemi, gdzie spędza czas z rodziną i przyjaciółmi i gdzie do głowy przychodzą mu szalone, pozornie nierealne biznesowe pomysły, na których potem zarabia miliony. A dar ten ma od dziecka.
Dasz radę, Ricky!
„Mama, Eve, za wszelką cenę próbowała uodpornić mnie na wszelkie przeciwności losu”, pisze w swojej biografii Branson. „Kiedy miałem cztery latka, wywiozła mnie samochodem o kilka mil od domu i zostawiła samego na łące, każąc szukać powrotnej drogi. Oczywiście zgubiłem się”. Kiedy po kilku godzinach mały Ricky dotarł do domu sąsiadów, a z ich pomocą do własnego, mama ucieszyła się, że tak świetnie sobie poradził. Cóż, metody co najmniej nieodpowiednie w przypadku małego Ricky’ego miały dobre skutki. Inny przykład? Już w czasach szkolnych przyszły miliarder poważnie uszkodził sobie kolano. Mama pocieszyła go, mówiąc: „Nie martw się, Ricky. Pomyśl o swoim koledze Douglasie, który w ogóle nie ma nóg!”
Dzieciństwo Richarda upływało pod hasłami: „Co możesz zrobić lepiej?”, „Dasz sobie radę”, a także „Wszystko będzie dobrze”. Mały Ricky i jego dwie siostry Lindi i Vanessa, wychowywali się bez telewizora i radia. „Rodzice zawsze chcieli, byśmy wyrażali swoje opinie, rzadko dawali jakiekolwiek rady, chyba że o to poprosiliśmy”, wspomina. „Mieliśmy być kreatywni i lubić życie”.
Pan Lennon już się zgodził
Jego pomysł na interes życia miał solidne podstawy – prawdziwą pasję. Założył na początku, że będzie robił w życiu to, co lubi. Mimo że ojciec, prawnik, marzył, że syn pójdzie w jego ślady, Richard od początku nie przejawiał zamiłowania w tym kierunku. Był średnio zdolnym uczniem, z dysleksją i problemami w przedmiotach ścisłych. Kiedyś usłyszał nawet od dyrektora szkoły, że albo skończy za kratkami, albo będzie milionerem. Słowa te Branson wziął sobie do serca.
Jego pierwszym interesem był magazyn o muzyce. „Student” z numeru na numer stawał się coraz głośniejszym periodykiem, ponieważ można tam było znaleźć wywiady „nie do zdobycia”. Faktycznie, Branson namówił na rozmowę samego Micka Jaggera. Jego sposób zdobywania bohaterów był mniej więcej taki: dzwonił do Jaggera, mówił, że bardzo zależy mu na wywiadzie i pragnie tu dodać, że pan John Lennon już się zgodził. W identyczny sposób rozmawiał z Lennonem. Tak samo załatwiał reklamy. Kiedy już poczuł, że biznes wydawniczy ma opanowany, zaczął szukać nowego pola do eksploatacji. Założył wytwórnię płytową Virgin Records, gdzie zamierzał wydawać tylko to, co naprawdę mu się spodoba. A że lubił ostrą muzykę dla sfrustrowanej brytyjskiej młodzieży, wydał odrzucany przez wszystkich zespół Sex Pistols.
Każdy, kto zna choć trochę historię muzyki, wie, że był to wielki sukces. Marka Virgin zyskała światowy rozgłos. Sukces przypieczętowała płyta kolejnego „nikomu nieznanego” muzyka, który miał dziwne pomysły na dźwięki, a w którego Branson uwierzył – Mike’a Oldfielda. Jego płyta „Tubular Bells” rozeszła się w nakładzie 16 milionów egzemplarzy.
Babcia w księdze Guinnessa
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedy już Branson zdobył rozgłos i pieniądze, szybko zapragnął czegoś więcej. Muzyka muzyką, ale czemu by tak nie inwestować w samoloty? Sprzedał Virgin Records, a pieniądze przeznaczył na stworzenie Virgin Atlantic, który dziś jest drugim co do wielkości przewoźnikiem w Wielkiej Brytanii. Czemu samoloty? Może dlatego, że mama była stewardesą? Więcej, jako młoda dziewczyna, tuż po wojnie, zrobiła kurs pilota, co wtedy dostępne było tylko dla mężczyzn. Na egzamin przyszła w męskim mundurku i z włosami schowanymi pod czapką pilotką. Niekonwencjonalność miała zresztą w genach. Jej matka, a ukochana babcia Bransona jako 80-latka ukończyła kurs tańców latino, a w wieku lat 90 została wpisana do księgi Guinnessa jako najstarsza golfistka trafiająca za pierwszym razem do dołka. Ponadto przekazała wnuczkowi, że ostatnia dekada jej życia była tą najpiękniejszą.
Kowalski poleci w kosmos
Branson jest jak król Midas – czego się nie dotknie, zamienia w złoto. Dziś jego imperium to ponad 250 firm – między innymi telefonia komórkowa Virgin Mobile (reklamowana przez Christinę Aguilerę i Missy Elliot), koleje Virgin Trains, bank Virgin Direct, rywalka Coca-
-Coli – Virgin Cola i najnowsze dziecko Bransona Virgin Galactic. Richard Branson postanowił
wysłać każdego chętnego, a posiadającego około 200 tysięcy dolarów, w podróż kosmiczną. „Marzę o tym, by ludzie mogli ze statku kosmicznego obejrzeć piękno naszej planety”, zachwyca się swoją nową ideą Branson. Od kilku lat robi wszystko, by stało się to realne dla przeciętnego Kowalskiego albo raczej Smitha.
Zakaz mówienia o pracy
Pomysły na nowe interesy pojawiają się na poczekaniu. Jedna z jego pracownic zwierzyła mu się z problemów, jakich dostarczyło jej zorganizowanie ślubu. „O ile łatwiej byłoby wychodzić za mąż, gdyby ktoś zamiast młodej pary zajął się organizacją wesela”, miała powiedzieć. A Branson już miał pomysł na nową firmę. Pracownica stała się natychmiast jej dyrektorem, a sam prezes wystąpił w reklamie Virgin Brides, przebrany za pannę młodą.
Richard Branson lubi ludzi, uwielbia ich rozśmieszać, zagadywać, zdarza się, że sam odbiera telefon w centrali firmy, jeśli ją akurat odwiedza. Kiedy leci swoimi liniami, przebiera się za stewarda i podaje pasażerom posiłki. Dla swoich pracowników wybudował na drugiej własnej wyspie Makepeace u wybrzeży Australii wielkie centrum rekreacji, gdzie odpoczywają pracownicy całego holdingu. Mają wtedy zakaz mówienia o pracy.
Kostki lodu pod sukienką
Co jest dla niego najważniejsze? Oczywiście rodzina. Ta sama od 30 lat. Kiedy brał ślub z Joan, powiedział, że nie chce intercyzy, bo to upokarzające dla miłości. Są razem od lat, a on wciąż powtarza, że jego ukochana jest osobą niezwykłą i mądrą. Nie przeszkadza jej nawet, że Ricky lubi wrzucać paniom kostki lodu pod sukienki, wie, że taki z niego „zwariowany żartowniś”.
Dzieci: 26-letnia Holly (przyjaciółka księcia Williama) chce zostać lekarzem, ale „w celu poznania życia” ojciec wysłał ją do pracy w kenijskim sierocińcu. Podobnie doradził synowi, który zamierza zostać biznesmenem – żeby pojeździł najpierw po świecie. To da mu prawdziwą szkołę życia.
Co z tego, że jestem sir
Jego ulubionym bohaterem jest wiecznie niedojrzały Piotruś Pan. Ale cóż, akurat jego na chłopięce zabawy stać. Miał ochotę latać balonem – latał. Chciał popływać po kanale La Manche superszybką amfibią – pływał, nawet pobił rekord prędkości. Branson ma to, co sobie wymarzy. Jest w pierwszej dziesiątce najbogatszych Brytyjczyków, jego autobiografia „Tracąc niewinność” rozeszła się na pniu (na okładce było jego nagie zdjęcie), a w głosowaniach na najpopularniejsze postaci świata wymieniany jest obok Matki Teresy z Kalkuty i papieża. Do tego wszystkiego królowa Elżbieta nadała mu tytuł szlachecki, co wcale nie napawa go wielką dumą. „W Stanach do każdego mówi się: sir”, śmieje się. Ma dystans do swojego wizerunku. Zdarza mu się nawet grywać w filmach. W „Powrocie Supermana” zagrał siebie, w ekranizacji powieści „W 80 dni dookoła świata” – baloniarza, a w „Casino Royal” – ochroniarza lotniska.
Konkurenci twierdzą, że pod powłoką wesołego hippisa kryje się krwiożerczy rekin biznesu. Ale może to zazdrość? Bo Richardowi Bransonowi wszystko idzie gładko. Ma na koncie tylko jeden nieudany interes. Może dlatego, że był to biznes z czasów dzieciństwa? Jako 14-latek założył plantację choinek, ale wtedy wrogiem numer jeden okazały się dzikie króliki, które obgryzły drzewka. Od tej pory z królikami nie zadziera, ale poza tym – jakoś sobie radzi.
Tekst: Agnieszka Prokopowicz / Viva