Wygrała Joanna

Joanna Brodzik najpierw stała się Kasią, potem Magdą, a teraz przez Czytelników „Vivy!” została uznana za Najpiękniejszą Polkę 2006.
/ 26.02.2007 16:24
To, że kiedyś zwycięży w plebiscycie „Vivy!”, było oczywiste. Inteligentna, dowcipna, błyskotliwa, seksowna. Ideał dla wielu Polek. Joanna Brodzik najpierw stała się Kasią, potem Magdą, a teraz przez Czytelników „Vivy!” została uznana za Najpiękniejszą Polkę 2006.

Zawładnęła wyobraźnią Polek, ze szczególnym uwzględnieniem 30-latek. Jej Kasia, ta od Tomka, i Magda M., niezależna pani mecenas, stały się bliskie milionom. Dlaczego właśnie one? Joanna Brodzik skromnie rozkłada ręce: „Nie wiem. Może dlatego, że Magda M. nie jest matką Polką ani sierotką Marysią? Że jest osobą niezależną, a przy tym niedoskonałą w swojej emocjonalności? Może to właśnie porusza prawdziwe struny w sercach widzów?”
Beata Tyszkiewicz i Barbara Brylska mają na temat Joanny podobne zdanie: piękna i z osobowością, świadoma swoich atutów, niepowtarzalna. Z Brylską w filmie „Jasne, błękitne okna” zagrały matkę i córkę. Pani Barbara, zazwyczaj ostrożna w ocenach, nie może się nachwalić młodej aktorki: „Niepowtarzalna, cudowna dziewczyna. Profesjonalistka, nie gwiazda. Poza planem – ciepła, serdeczna”.

Charakter nieco narowisty
Aśka, Joasia, Brodzia, Broda – mówią o niej przyjaciele. Drugie imię – Honorata. Jest owocem wielkiej licealnej miłości. Gdy pojawiła się na świecie, cała szkoła urwała się na wagary, by w szpitalu odwiedzić z kwiatami swoją koleżankę Urszulę.
Miłość rodziców nie przetrwała próby czasu, każde poszło w swoją stronę, dzięki czemu Joanna ma gromadkę przyrodniego rodzeństwa. Mama ani babcia nie były surowe, przez co aktorka, jak się dziś śmieje, „ma nieco narowisty charakter”. Wszystko to sprawia, że z nikim i za nic nie zamieniłaby się na dzieciństwo.
W Lubsku, XIII-wiecznym pięknym miasteczku, gdzie mieszkała do 12. roku życia, zadebiutowała w szkolnym spektaklu „Pyza na polskich dróżkach”. Gdy miała 15 lat, zbadano jej IQ; wynik zaowocował stypendium ministra kultury. Dzięki temu poznała olimpijczyków z całego kraju i sprecyzowała zainteresowania.
W szkole średniej była prymuską z przedmiotów humanistycznych: „Jestem czytaczem i zawsze byłam”. W ostatniej klasie liceum doszła do etapu centralnego olimpiady polonistycznej, dzięki czemu niemal każde studia stały przed nią otworem. Miała wstęp wolny na wszystkie uczelnie humanistyczne, między innymi na wymarzoną psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Złożyła papiery na UJ i UW – na prawo i do Instytutu Lingwistyki Stosowanej. Do szkoły teatralnej trzeba było zdawać egzaminy, ale udało się. Za pierwszym razem dostała się do Akademii Teatralnej w Warszawie. Wybrała aktorstwo, ale do dziś uważa, że „psycholog to piękny zawód”.
Potem wielokrotnie zostawiała konkurentki w pobitym polu, jak wtedy, gdy zwyciężyła w konkursie „Z Cinema do Cannes”. To tam poznała Polańskiego i gwiazdy europejskiego kina. Kwituje to krótko: „Fajna przygoda”. Przygoda zaowocowała kilka lat później epizodem w „Pianiście”.
Ma za sobą właściwie jedyną spektakularną przegraną. Dla babci bardzo chciała zagrać rolę Heleny Kurcewiczówny w „Ogniem i mieczem”. Rolę dostała Izabella Scorupco. „Chyba nikt nie miałby szans w starciu z dziewczyną Bonda”, pointuje z realizmem. Zadowoliła się epizodyczną rólką ukraińskiej panny młodej.
Joanna Brodzik wciąż pamięta o swoim rodzinnym mieście. Z dyrektorem miejscowego domu kultury, Lechem Krychowskim, który zna ją od „niepamiętnych czasów”, już blisko 10 lat wspólnie prowadzą warsztaty teatralne dla dzieci specjalnej troski. Gdy ich spytać, kto jest inicjatorem tej szlachetnej akcji, pokazują na siebie nawzajem. „U Joanny uroda i skromność idą w parze”, podsumowuje Krychowski. Ciągnie ją do Lubska, jak wilka do lasu, choć – odkąd babcia przeprowadziła się do Zielonej Góry – nikt z bliskich już tam nie mieszka. „Lubsko było jak bezpieczny kokon. Wspomnienia stąd są najważniejsze”.

Zachwycająca, zagrała zachwycająco
Wielokrotnie powtarzała: „Ciało to warsztat”. Że nie są to czcze słowa, udowodniła efektownym striptizem w filmie „Dzieci i ryby” Jacka Bromskiego. Na oczach ekipy i tłumu statystów przy basenie zrzuciła kostium kąpielowy. Ten skok na głęboką wodę na zawsze pozostał w pamięci wielu jej wielbicieli.
Kazimierz Kutz pierwszy raz zobaczył Joannę Brodzik podczas zdjęć próbnych do „Sławy i chwały”. Nie weszła do obsady serialu, ale reżyser, czuły na kobiecy czar, zachował aktorkę w pamięci. „Była śliczna. Miała klasę i ten rodzaj niekłamanego wdzięku, którym przebijają się dziewczyny z głębokiej prowincji, gdy oszołomione przyjeżdżają do Warszawy”.
Przypomniał sobie o niej, gdy reżyserował „Nettę” dla Teatru TV. „Zachwycająca, zagrała zachwycająco”. Któregoś dnia palnął: „Jakże chętnie bym się wypluskał w tym brodziku. Usłyszałem, powiedziane z refleksem i bezczelnie: »No, nie tylko pan, nie tylko pan«”.
Po raz drugi spotkali się po paru latach na festiwalu filmowym w Gdyni. „Czekałem w hotelowym foyer na kogoś i przyglądałem się wchodzącym na bankiet; niektórzy mnie już nie rozpoznawali. Wtedy ktoś lekko dotknął mojego ramienia. Joanna Brodzik, olśniewająca, efektownie ubrana, przywitała się serdecznie. Była sama, więc spytałem: »Pani Joanno, jak Boga kocham, gdzie są te wszystkie samce, których tabuny powinny się koło pani kręcić«. »Właśnie teraz żrą«, skwitowała z tą swoją charakterystyczną przytomnością umysłu. To cała ona!”
Że jest bystrą rozmówczynią, wie wielu dziennikarzy i ludzi z branży. „Riposta po czasie też mi się zdarza, oczywiście. Wtedy się budzę w nocy i ciska mną po łóżku”, przyznaje aktorka.
Jest lubiana i choć spotyka się z przejawami zawiści czy niechęci, uważa, że nie jest źle: „Nie potrzebuję kadzenia, żeby mieć lepsze samopoczucie, za to komplementy są bardzo miłe. Namawiam, żeby się przed nimi nie wzbraniać. Sama lubię prawić komplementy i kobietom, i mężczyznom, bo to stwarza fajną atmosferę”.

Niegdyś była brunetką
Kazimierz Kutz podkreśla jeszcze jedną rzadką cechę Joanny Brodzik: „Nie kokietuje reżyserów. To jedna z tych osób, które, chcąc pięknie wyglądać, nie szokują głębokim dekoltem aż do pępka. Ubrana pod szyję emanuje seksem. Bo jak ma się prawdziwy seks, nie trzeba udowadniać, że się go ma”.
Pisarz i dramaturg Eustachy Rylski tak zachwycił się Brodzik w spektaklu „Netta” swojego autorstwa, że nadal śledzi karierę aktorki. Frajdę sprawiało mu oglądanie „Kasi i Tomka”, bo powiało wielkim światem. Wszystko było na wysokim poziomie: scenariusz, gra, montaż. Uważa tylko, że zmiana image’u nie wyszła jej całkiem na dobre: „Niegdyś była brunetką, drapieżną i przyczajoną. Szkoda, że wraz z kolorem włosów straciła tożsamość femme fatale”.
W kwestii koloru włosów pani Joanny zdania są podzielone. Są fani Brodzik w wersji blond i wielbiciele „włosko-latynoskiego looku”. Ona sama rzeczowo zapewnia, że chciała zmienić kolor włosów: „Chciałam! Bo to czytelny komunikat, że posiada się umiejętność i łatwość zmiany wizerunku. To niezwykle cenne i zwyczajnie pomaga w pracy. Ten krok, do którego namówił mnie reżyser Bogajewicz, pozwolił mi zrobić rzeczy, które w sensie zawodowym zmieniły moje życie. Nie jestem pierwszą aktorką, którą przefarbowano na blond, historia kina zna takich przykładów wiele: Catherine Deneuve, Marilyn Monroe. Jeśli jestem nieco bardziej »słowiańska«, to mnie wcale nie martwi”.

Tylko raz wycięła numer
Jest bardzo skromna. Nikt nie przyłapie jej na chwaleniu się. Nikt nie wyciągnie zwierzeń, że pomaga bliskim (a pomaga, wiedzą o tym wtajemniczeni), że ma gest także dla przyjaciół i koleżanek z rodzinnego miasta, że jest hojna i można na nią liczyć w trudnych chwilach. „Nie można przy niej niczym się zachwycić, krzyknąć: »Ależ to ładne!«, bo natychmiast dostaje się to coś w prezencie”, ujawnia przyjaciółka Marzena Rogalska, dziennikarka TVN Style. „Poza tym jest dobrze zorganizowana, uporządkowana, solidna. Tylko jeden jedyny raz wycięła mi numer i zaspała. O mały włos, a spóźniłybyśmy się na samolot do Gdyni. »Nie wiem, gdzie podział się mój wewnętrzny Koziorożec?« – to było całe wyjaśnienie, a potem przespała cały lot. Ale to wyjątek potwierdzający regułę”.
„Owszem, jestem pedantką, ale w granicach jednostki chorobowej”, przyznaje Brodzik. „Zdarza mi się próbować znęcać się nad domownikami, ale im jestem starsza, tym łatwiej przychodzi mi unikanie zwarć. Dla mnie naturalnym jest porządek w szafie, nienaturalnym – że porządku nie ma. Nie cierpię na nadmiar ciuchów czy torebek, bo często puszczam rzeczy w świat – oddaję mamie, siostrze do Zielonej Góry, koleżankom. Zdarza mi się przyjechać w odwiedziny do mamy, spostrzec u mojej siostry genialne buty albo supersweter i uzyskać odpowiedź, że to było moje. Zżymam się, jak się mogłam tego pozbyć. Ale po chwili mi przechodzi. Są w dobrych rękach”.
Nie sposób nie spytać Najpiękniejszej Polki Anno Domini 2006, czym dla niej jest piękno: „To umiejętność dostrzegania wokół wszystkiego, co składa się na radość życia. Piękno w ludziach, to naturalne, kocham najbardziej. I nie ma dla mnie znaczenia, czy zamyka się ono w ciele Gerarda Depardieu, czy Moniki Bellucci. Oboje postrzegam jako istoty niezwykle piękne, emanujące prawdą i brakiem lęku. Dla mnie piękno to umiejętność korzystania z życia, cieszenia się tym, co jest. Oznacza raczej lekki nadmiar niż odmawianie i ujmowanie. Ja też jestem taka trochę »barokowa«”.
Kiedyś marzyła, aby polecieć w kosmos. „To wciąż aktualne marzenie”, przyznaje. „Jest taki film »Kontakt«, w którym Jodie Foster gra osobę nasłuchującą sygnałów obcej cywilizacji. Ja ten film oglądam średnio raz w miesiącu! Bo tam są nieprawdopodobne kolory, przestrzeń, oderwanie od Ziemi, zachłyśnięcie się przestrzenią. Niedawno przyjaciółki uświadomiły mi, że »przestrzeń« to słowo, którego podobno używam najczęściej. Moje marzenia są raczej celami niż marzeniami. A jeśli chodzi o takie prawdziwe marzenie, to chciałabym móc za 50 lat usiąść w fotelu i pomyśleć: »Boże, miałam naprawdę fajne życie«. To największe marzenie, oprócz oczywiście lotu w kosmos, zagrania w filmie kostiumowym, posiadania mądrych, pięknych i inteligentnych dzieci, kochającego męża. Najwierniejszego, uroczego, pięknie się starzejącego”.






Liliana Śnieg-Czaplewska/ Viva!
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Iga Pietrusińska
Makijaż Gonia Wielocha
Fryzury Łukasz Pycior/Dvision Art
Scenografia Marek Piotrowski
Asystent scenografa Rafik
Produkcja sesji Paweł Walicki