Upadek superbohatera
Melowi Gibsonowi przez całe lata uchodziły na sucho większe i mniejsze grzeszki. Dlaczego? Na pewno nie tylko z powodu jego słynnego „lazurowego spojrzenia”, które – jak pisała prasa – potrafi skruszyć każde serce. Po prostu nikt nie miał odwagi zarysować krystalicznego wizerunku Mela. Gwiazdor pozował na jedynego sprawiedliwego: chrześcijanina z konserwatywnymi poglądami, gromadką dzieci i wciąż tą samą żoną u boku. Był znany, szanowany i wpływowy. Czy taki superbohater mógłby mieć drugie i to rozwiązłe życie? Oczywiście, że nie. Tymczasem Melowi daleko było do ideału. W sumie niespecjalnie się z tym krył. Wystarczyło tylko uważniej mu się przyjrzeć i posłuchać, co ma do powiedzenia.
Jestem staroświecki
Od początku kariery Mel Gibson chlubił się swoimi konserwatywnymi poglądami i tradycją wielopokoleniowej rodziny, w której wyrastał. Urodził się w Peekshill w stanie Nowy Jork w 1956 roku. Jako szóste z jedenaściorga dzieci państwa Gibsonów. Po tym jak ojciec Mela, miłośnik teleturniejów, zgłosił się do jednego z nich i wygrał sporą sumkę, wszyscy przenieśli się do Australii. Hutton Gibson wychował swoje dzieci w duchu ultrakatolickim. Jest antysemitą – z Holocaustu żartuje, mówiąc, że jego rzekome ofiary mieszkają na Brooklynie. Jego znany syn nie komentuje tych słów. I chociaż sam kilkakrotnie oskarżany był o wrogość wobec Żydów, zawsze bronił się przed tymi zarzutami. Natomiast nie kryje tego, co sądzi o homoseksualistach i feministkach. Teorii ma wiele, wszystkie równie kąśliwe. Inne jego refleksje na temat życia? Ulubione to te w duchu chrześcijańskim. Że ludzką rzeczą jest błądzić...
Twardziel na gazie
„Ojciec mi powtarzał, że trzeba być twardym, bo zbytnie rozczulanie się nad sobą jest grzechem”, mówił w wywiadach Mel. Reżyser Ron Howard, w którego filmie „Okup” zagrał Gibson, wspomina, że aktor zrobił na nim wielkie wrażenie. Przed rozpoczęciem zdjęć dostał ataku wyrostka robaczkowego i trafił na stół operacyjny. Pojawił się na planie z niezagojonymi szwami. O taryfie ulgowej nie było mowy – nie opuścił żadnego dnia zdjęć. Nieco gorzej jest u Mela Gibsona z psychiką. Za każdym razem, kiedy pakował się w jakieś tarapaty, usprawiedliwiał się depresją. Podobno cierpi na objawy zespołu depresyjno-maniakalnego. Podobno. Bo psychiatrów i psychologów nie lubi, pozostaje mu więc publiczne użalanie się nad swoim losem.
Natomiast jeśli o odwadze i twardości charakteru miałyby świadczyć barowe bójki, Mel Gibson ma się czym pochwalić. Być może w ogóle nie zrobiłby tak oszałamiającej kariery, gdyby nie pewna bijatyka, w którą wdał się w jednym z barów w Sydney. Dopiero zaczynał jako aktor. Z kacem i napuchniętą, siną twarzą stawił się nazajutrz na castingu do filmu niejakiego George’a Millera. Ten spojrzał na pokiereszowanego aktora i natychmiast dał mu rolę. W końcu główny bohater miał walczyć do ostatniej kropli krwi, mszcząc się na zabójcach swojej rodziny. Rzecz się działa w przyszłości, a film nosił tytuł „Mad Max”. Kosztował 400 tysiecy dolarów, zarobił 100 milionów, stając się największym sukcesem kasowym w historii australijskiego kina. Gibsonowi przyniósł wielką sławę. Gwiazdor „Mad Maksem” rozpoczął dobrą aktorską passę, ale także tradycję pijackich bójek, których skutki tuszowali charakteryzatorzy na planie. Nie zmieniły tego ani kolejne Oscary (dwa za „Braveheart”), ani słowa uznania krytyki (jego Hamleta z filmu Franco Zeffirellego okrzyknięto jedną z najlepszych szekspirowskich ról w historii kina), ani wreszcie kolejne „ostatnie” szanse, które dawała aktorowi jego żona Robyn.
Rodzina najważniejsza
Tajemnicą poliszynela były liczne romanse Gibsona, które dość skutecznie ukrywał przed prasą. Za to publicznie zawsze podkreślał, że rodzina jest dla niego wartością nadrzędną. Zresztą mówił wiele rzeczy. Na przykład w roku 2004 w programie na żywo przestrzegał przed jazdą po pijanemu, wytykając nietrzeźwym kierowcom głupotę. Mówił to dokładnie dekadę po tym, jak po raz pierwszy został aresztowany za prowadzenie na podwójnym gazie. W roku 2006 aresztowano go ponownie, kiedy rozpędzonym lexusem wracał do swojej posiadłości w Malibu. Wysiadł chwiejnym krokiem z auta, a pierwsze słowa, jakie skierował do funkcjonariusza policji, brzmiały: „Pier… Żydzi, to oni odpowiedzialni są za wszystkie wojny na świecie”. A jednak udało się wywinąć od odpowiedzialności. Najpierw sąd wydał wyrok, który bardziej przypominał karę wymierzoną nastolatkowi przez rodziców – 30 dni aresztu domowego. Potem gazety doniosły, że Gibson nie chce poddawać się terapii odwykowej w profesjonalnym ośrodku, tylko wyleczy się sam, wśród bliskich. W brukowcach tradycyjnie pojawiły się artykuły laurki o związku Mela i Robyn. W tym czasie – jeśli wierzyć ostatnim doniesieniom – Mel był już związany z Oksaną Grigorievą. I być może nie byłoby całego skandalu, gdyby nie dramatyczny gest Robyn, która – po trzech latach separacji – zdecydowała się w końcu wystąpić o rozwód. Impulsem były zdjęcia Mela całującego się z piękną brunetką, a potem plotki, że Grigorieva jest w ciąży. Mel uznał, że skoro i tak sprawa wyszła na jaw, może czuć się swobodnie. Przeliczył się.
Gotowy na wszystko?
Szykuje się najdroższy rozwód w historii Hollywood. Dwadzieścia dziewięć lat temu, kiedy Gibson i Robyn się pobierali, nie widzieli potrzeby, aby spisywać intercyzę. Zapewne Mel teraz tego żałuje. Eksperci szacują, że aktor może stracić połowę majątku, to jest około 450 milionów dolarów. Robyn wynajęła prawniczkę Laurę Wasse, która prowadziła m.in. rozwód Britney Spears. Oczywiście nawet zakładając najgorszy scenariusz, Gibson nie umrze z głodu. Jest też jednak druga strona medalu. Wiadomo już, że Robyn chce walczyć o wyłączną opiekę nad najmłodszym, 10-letnim Tommym. I ma na wygraną sporą szansę. Mówi się też, że po ostatnich rewelacjach (Mel chciał unieważnić ślub z Robyn w Watykanie) dzieci Gibsona odwróciły się od niego. Co zrobi Mel? Bo zdaje się, że w tym wypadku ani wywiad rzeka, ani zniewalające lazurowe spojrzenie na nic się nie zdadzą...
Zofia Fabjanowska-Micyk / Party