"W ogóle nie myślałam, że wydadzą moją książkę" - rozmowa z Haley Tanner

Rozmowa z Haley Tanner, autorką powieści "Vaclav i Lena".
/ 09.05.2011 07:13

Rozmowa z Haley Tanner, autorką powieści "Vaclav i Lena".

Kim są Vaclav i Lena? Czy bohaterowie oparci są na prawdziwych postaciach czy są całkowicie fikcyjni?

Vaclav i Lena są całkowicie fikcyjni. Kiedy zaczęłam pisać tę historię, nie byłam pisarką. Byłam korepetytorką, miałam problemy z zapłaceniem czynszu a pranie ciągałam w pięć pięter do góry. Ludzie których znałam, ludzie w moim wieku, zaczynali właśnie dostawać prace, które pozwalały im zarabiać prawdziwe pieniądze, zakładali też własne firmy. Kupowali domy, mieli ładne buty. Ja wymyślałam historie. Chciałam spędzić trochę czasu z kimś, kto chciał czegoś równie mocno jak ja, kogoś, kto chciał czegoś niemożliwego i trudnego i cudownego, tak jak ja. Potem pokazał się Vaclav i ogłosił, że któregoś dnia będzie najsławniejszym muzykiem na świecie. Chciałam mu uwierzyć. Byłam jak Lena, miałam nadzieję, że udzieli mi się jego pewność siebie.

Jak wpadła Pani na pomysł całej historii? Czy ma to być bardziej historia miłosna czy może dramat o koszmarnym dzieciństwie, które ciężko jest zostawić za sobą?

Nigdy nie wymyślam całej historii od razu. Tutaj najpierw napisałam dziesięć stron a potem Vaclav, Lena, Rasia, Oleg i nawet Ekaterina opowiedzieli mi co będzie dalej. Ja musiałam tylko stawić się do pracy na każdej kolejnej stronie i nie przeszkadzać im w tym, co mieli do zrobienia.

Skąd pomysł na umiejscowienie całej historii w rosyjskim środowisku imigracyjnym? Czy robiła Pani wcześniej jakieś badania na jego temat czy może zna je Pani osobiście?

Nigdy nie chciałam pisać o rosyjskich imigrantach czy nawet o Brighton Beach, chciałam pisać o Vaclavie i Lenie a oni akurat mieszkali w Brighton. A jak to z  historiami bywa, wpływa na nie prawdziwe życie. W tym czasie udzielałam korepetycji właśnie w Brighton Beach a Vaclav i Lena bardzo przypominały dzieci, które uczyłam. Brzmieli jak dzieci, które były moimi uczniami, którzy mieszkali w Brighton Beach, ogromnej rosyjskiej społeczności imigrantów. Strasznie podobał mi się ciężki rosyjski akcent. Zaczęłam o nich pisać i wkrótce widziałam ich wszędzie, w metrze, w supermarketach i w każdym malutkim sklepie.

Co powiedziałaby Pani tym, którzy twierdzą, że książka w dość stereotypowy sposób traktuje środowisko rosyjskich imigrantów? 

Rosjanie w książce nie mają reprezentować rosyjskich imigrantów. Już kilka razy dostałam to pytanie i wydaje mi się, że najczęściej ludzie pytają o Rasię i Olega – nadmiernie opiekuńczą, wiecznie gotującą matkę i ojca, który wiecznie pije. Wydaje mi się, że takie postacie istnieją w każdej kulturze, mogliby więc istnieć, gdyby byli Włochami, Irlandczykami czy pochodzili z Ameryki Południowej. Mogliby też czasami przedstawiać moich własnych rodziców, którzy są Amerykanami ale też Żydami, byłymi katolikami, Polakami, Rosjanami, Irlandczykami i Niemcami. Vaclav i Lena po prostu są Rosjanami, ich osobowości nie mają nic wspólnego z ich narodowością.

Do kogo kierowana jest Pani książka?

Nigdy nie myślałam, kto mógłby być moim czytelnikiem docelowym. Nigdy o tym nie myślę, jedynie o moich historiach i o tym, co najlepsze dla moich bohaterów.

Książka otrzymuje pozytywne recenzje na całym świecie. Czy podejrzewała Pani, że odniesie taki sukces?

Nigdy!  Nigdy tego nie podejrzewałam. W ogóle nie myślałam, że wydadzą moją książkę – napisałam ją, bo musiałam. Poza publikacją, nie chciałam nic innego.

Czy jest jakaś szansa, że historia Vaclava i Leny będzie miała ciąg dalszy?

Nie w najbliższej przyszłości. Przykro mi!

ZOBACZ TAKŻE RECENZJĘ KSIĄŻKI

Redakcja poleca

REKLAMA