Tomasz Kammel: Przed śniadaniem przebiegłem pięć kilometrów po parku Morskie Oko, później poszedłem na próbę spektaklu, który współtworzę, a teraz cztery godziny pracowałem przy biurku. Intensywny dzień. A czemu właśnie o to pytasz?
– Bo obawiałam się, że spotkam byłego gwiazdora telewizyjnego z depresją, bezsennością i tak dalej. Człowieka złamanego, który stracił wszystko.
Tomasz Kammel: Dwa tygodnie temu byłem w Radomiu. Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego zorganizowało tam jeden z wielu koncertów akcji Symfonia Serc. Zbierano środki na finansowanie rehabilitacji, zakup wózków inwalidzkich, dostosowanie łazienek, urządzeń sanitarnych, mieszkań oraz na codzienną pomoc i leczenie dotkniętych SM – chorobą do dzisiaj nieuleczalną. Prowadząc ten koncert, poznałem wielu pacjentów w daleko posuniętym stadium tej choroby i wtedy uświadomiłem sobie, co to znaczy mieć prawdziwe problemy.
– Prawdę mówiąc, chyba nigdy lepiej nie wyglądałeś.
Tomasz Kammel: To znaczy, że dawno się nie widzieliśmy.
– Dawno. Od Twojej przeprowadzki do nowego domu i Kammelgate. Skąd wzięła się ta afera?
Tomasz Kammel: Z kłamstwa. Z tematu wykreowanego przez mało znaną, rozpoznawalną tylko w wąskich kręgach gazetę, która za wszelką cenę potrzebowała wzrostu popularności i nakładów.Konieczna była do tego niecodzienna i nośna historia. Na przykład o popularnym dziennikarzu telewizyjnym i znanej, bardzo kompetentnej członek zarządu banku Pekao SA, którzy zostają pomówieni o popełnienie przestępstw gospodarczych. Historia jak z filmu. Były w niej emocje, sensacja, połączenie miłości i pieniędzy. Tylko prawdy zabrakło.
– Pierwszy artykuł na ten temat ukazał się chyba w „Pulsie Biznesu”?
Tomasz Kammel: ...
– Jaka jest więc ta prawda?
Tomasz Kammel: Przed laty firma szkoleniowa wygrała przetarg ogłoszony przez bank. Za wyborem tej firmy stała bankowa komisja przetargowa. Historia opisywana w prasie jest od początku do końca nieprawdziwa. Nie ma i nie było żadnej „gate” z moim udziałem i z udziałem moich bliskich.
– Ale media zarzucały, że wiceprezes banku Pekao SA Katarzyna Niezgoda, prywatnie Twoja narzeczona, dawała zlecenia Twojej firmie, oboje więc z tego korzystaliście?
Tomasz Kammel: To jest dalszy ciąg tej samej zmyślonej historii. Wiele lat temu stałem na scenie w auli Politechniki Warszawskiej obok Jana Krzysztofa Bieleckiego, prowadząc dla Pekao SA uroczystą gale. Wtedy on nie wiedział, że Katarzyna Niezgoda będzie kiedykolwiek jego współpracownikiem, a ja jej jeszcze nie znałem. Na udziale w tej gali przed laty moja współpraca z Bankiem Pekao SA się skończyła.
– Prasa twierdziła, że bank Pekao SA zapłacił Twojej firmie kilkanaście milionów złotych.
Tomasz Kammel: Czytałem o 16 milionach złotych, potem o 10 milionach. W kolejnych artykułach pojawiały się przeróżne kwoty, opisano też moje rzekomo „ciemne” interesy na rynku nieruchomości. Efekt był taki, że autor tekstu i gazeta, która to napisała, musieli drukować przeprosiny i sprostowanie. Od Pekao SA nie dostałem nie tylko milionów, ale nawet jednej złotówki. Nie było ku temu żadnych powodów, ponieważ, poza wspomnianą galą sprzed lat, nigdy z tym bankiem nie współpracowałem i nie miałem w stosunku do niego żadnych roszczeń finansowych.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Przeczuwałeś, że coś się szykuje? Zadzwonił ktoś do Ciebie z prośbą o komentarz?
Tomasz Kammel: Nie. O wszystkim dowiedziałem się z gazet i stron internetowych. Potem newsy pojawiały się we wszystkich mediach. Tabloidy, dzienniki, tygodniki prześcigały się w powtarzaniu i rozdmuchiwaniu ciągle tej samej, nieprawdziwej informacji. Nawet tak zwana poważna prasa codzienna, za wyjątkiem „Gazety Wyborczej”, mieszała w tych bzdurach, usiłując je analizować i przedstawiać tak, żeby wyglądały na prawdziwe.
– Przez „aferę” straciliście pracę. I Ty, i Katarzyna?
Tomasz Kammel: Katarzyna przestała pracować w banku z zupełnie innych powodów. Przyczyny jej odejścia są przedmiotem wytoczonego przez nią procesu sądowego.
– A Twój kontrakt z telewizją?
Tomasz Kammel: Mój kontrakt z TVP został rozwiązany podstępnie. Dzisiaj wiem, że ludzie, którzy za tym stali, szukając możliwości umocnienia swojej pozycji w firmie, wykorzystali nadarzający się pretekst. Na niewiele się to zdało, bo na Woronicza dziś już ich nie ma.
– Podstępnie?
Tomasz Kammel: Poproszono mnie o wcześniejsze rozwiązanie mojego kontraktu, proponując jednocześnie kontynuację współpracy na nowych, interesujących i atrakcyjnych warunkach. Zgodziłem się na to. Miałem prowadzić „Hity na czasie”, festiwal w Sopocie, letnie koncerty kabaretowe Dwójki oraz, po przerwie wakacyjnej, kontynuować teleturniej „Dzieciaki górą!”. Z początkiem maja umówiliśmy się na spotkanie za około cztery tygodnie, żeby ustalić terminy realizacji tych programów. W czasie tego spotkania okazało się, że nikt nigdy nie miał zamiaru dotrzymać tych ustaleń.
– Dostałeś obuchem w głowę? Poszedłeś na wódkę, żeby odreagować? Zawalił się Twój świat?
Tomasz Kammel: ...
– Będziesz dochodził swoich praw?
Tomasz Kammel: Nie mam podstaw. Podpisałem rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron.
– Ale Katarzyna dochodzi w sądzie sprawiedliwości. Złożyła pozew, musi mieć poważne argumenty?
Tomasz Kammel: Katarzyna nigdy nie zgodzi się na niemoralne, nieprzemyślane, nielegalne i nieuczciwe postępowanie.
– Myślisz, że to był spisek, żeby Wam zniszczyć życie?
Tomasz Kammel: Tego nie wiem. Ale powtarzam, cała ta historia jest nieprawdziwa.
– „Fakt” napisał: „Kontrwywiad zajął się Kammelem. Ponoć sprawę przejęła ABW”.
Tomasz Kammel: ABW się mną nie zajmuje, kontrwywiad też nie. A poza tym, szczerze mówiąc, to ja nawet nie wiem, gdzie tego kontrwywiadu szukać i czego on mógłby ode mnie chcieć. A ABW ma rzecznika prasowego, który udziela informacji, czym i kim ten urząd się zajmuje.
– Kiedy się to wszystko zaczęło, pisano, że teraz na pewno się rozstaniecie. A jesteście razem?
Tomasz Kammel: Tworzymy bardzo dobry i bardzo szczęśliwy związek. Mam ogromną nadzieję, że tak już będzie zawsze.
– Jesteście dla siebie oparciem w trudnych chwilach?
Tomasz Kammel: Katarzyna potrafi każdy problem sprowadzić do właściwego wymiaru, nie rozdzielać włosa na czworo. Racjonalne podejście do problemów jest zawsze najlepszym rozwiązaniem.
– A jak zachowali się wobec Ciebie koledzy z tak zwanej branży? Nie szczędzili Ci przykrości?
Tomasz Kammel: W mediach, tak jak i wszędzie, są ludzie, którzy najpierw mówią lub piszą, a dopiero później myślą. Coś takiego regularnie zdarza się między innymi Karolinie Korwin-Piotrowskiej czy też małżeństwu Janiaków.
– Karolina odtrąbiła bardzo szybko Twój upadek medialny. Pewnie nie poczułeś się zbyt fajnie?
Tomasz Kammel: Nikt nie może jej zmusić do tego, żeby myślała o tym, co pisze lub mówi.
– Myślisz sobie: po co mi to było? Mogłem być anonimowy, pracować w szkole, bibliotece, na uczelni, wszędzie?
Tomasz Kammel: Jako siedmiolatek chciałem być kierowcą tira. Potem narciarzem. Aż przyszła telewizja, którą kocham najbardziej. Od pierwszego dnia na wizji wiedziałem, w co wchodzę. Ojciec nieraz opowiadał mi, jak to gazety bulwarowe gromadzą grube archiwa poświęcone znanym ludziom, coś na wzór akt personalnych. Trudno było w to uwierzyć, ale pewnie dzięki tym ostrzeżeniom udało mi się uniknąć wielu głupstw.
– I z tej Twojej ukochanej telewizji Cię wyrzucono. Wykorzystano pretekst? To boli?
Tomasz Kammel: Utrata pracy jest zawsze, wszędzie i dla każdego upokarzająca. Decyzja została podjęta szybko. W TVP nikt z ówczesnych szefów nie interesował się prawdziwą wersją wydarzeń. Pomówienia prasowe były tylko pretekstem. Kontrakt rozwiązali ze mną ludzie, którzy w ten sposób chcieli uratować swoje stanowiska.
– Poczułeś się kozłem ofiarnym? Miałeś prawo się załamać.
Tomasz Kammel: Takie przeżycia zawsze zostawiają ślady. A wydarzenia ostatniego półrocza bardzo mi zaszkodziły. Oprócz tego, że już nie pracuję w telewizji, szereg firm zrezygnowało ze współpracy ze mną. Dla TVP nie poprowadziłem czerwcowego koncertu w Stoczni Gdańskiej, wycofano się z propozycji powierzenia mi prowadzenia festiwali w Opolu i Sopocie. Straciłem wielomiesięczne kontrakty z międzynarodowymi koncernami na szkolenia menedżerów, których miałem nauczyć prowadzenia prezentacji i wystąpień publicznych. Ale na szczęście znalazło się też wiele firm, którym zależało na współpracy i na jej pogłębieniu. Skontaktowały się też ze mną firmy, z którymi do tej pory nie współpracowałem. Może to wszystko, co się stało w ostatnim półroczu, ma jakiś głębszy sens?
– Do tej pory milczałeś. Dlaczego nie chciałeś wyjaśnić zarzutów stawianych przez media?
Tomasz Kammel: Ja nigdy nie milczałem, ale prawda nie była wystarczająco sensacyjna, nie robiła nakładów i oglądalności.
– Jak zamieszanie wokół Ciebie zniosła Twoja rodzina?
Tomasz Kammel: Wiosną, dosłownie na miesiąc przed pierwszymi publikacjami dotyczącymi tych historii, rozmawialiśmy z mamą o funkcjonowaniu prasy bulwarowej. Traktowała moje opowieści niczym film science fiction. Rozmowa się przydała, bo gdy później paparazzi czaili się na drzewach przed jej domem albo nagabywali na mój temat, sprawniej sobie z nimi radziła.
– Ataki na Ciebie zaczęły się chyba dwa lata temu. Jaki był ich mechanizm? Zazdrość? Zawiść, że masz więcej niż inni?
Tomasz Kammel: Niemal codziennie można znaleźć w gazetach coś na mój temat i tak jest od lat. Gdyby dziesięć procent tego,
co o mnie piszą, było prawdą, powinienem mieszkać w zoo.
– Do tamtej pory żyłeś w blasku sławy, popularności, ludzkiej sympatii i myślałeś, że tak już będzie zawsze?
Tomasz Kammel: Praca w tej branży powoduje permanentny brak spokoju. Najważniejszym pracodawcą są widzowie. Oni zawsze mają rację i wiedzą, co im się podoba. Myślenie, że się jest ważniejszym od widzów, to najkrótsza droga do utraty ich sympatii. Następną grupą, dla której się pracuje, są zarządy stacji, czyli ci, którzy muszą mieć na względzie telewizję jako całość, nie mając niekiedy możliwości uwzględnienia interesów pojedynczych pracowników. Ostatnia grupa to media, portale i tabloidy potrzebujące codziennie ogromnej ilości medialnej pożywki. Ta pożywka nie musi być zdrowa, ale musi być jej dużo. Natomiast przejawów sympatii mam mnóstwo i za wszystkie jestem wdzięczny. W taksówkach, w pociągach, na ulicy spotykam widzów, którzy tęsknią za moją obecnością na ekranie. „Panie Tomku, kiedy pan wraca?”, to pytanie powtarza się niemal codziennie.
– Jak sobie z tym radzisz? Można zostawić problemy za drzwiami?
Tomasz Kammel: Oczywiście, że można. Latem wsiadałem do samochodu i jechałem do rodziców, a tam nie było miejsca na smutki czy przeżywanie prasowych rewelacji, tylko na koszenie trawnika, mycie auta i szkolenie z budowy stron internetowych, które zafundował mi mój 13-letni brat. Zwykłe codzienne życie z dala od zgiełku.
– To szczęście? Co dla Ciebie jest szczęściem?
Tomasz Kammel: Każdy z nas ma prawo do szczęścia, o czym się często zapomina. Na szczęście trzeba całe życie pracować. Gdy się je znajdzie, trzeba mocno o nie dbać. Dobrym przykładem jest życie moich dziadków. Są małżeństwem od ponad 60 lat. Sami mają po 84. Kochają się, dbają o siebie, lubią spędzać razem czas. Sporo podróżują tylko we dwoje. Są naprawdę szczęśliwi.
– Rozumiem – miłość daje szczęście. A przyjaźnie?
Tomasz Kammel: Przyjaciół można mi pozazdrościć. Leszek Kołakowski w swoich dziesięciu przykazaniach, jak dobrze żyć, pisze: „przede wszystkim trzeba mieć przyjaciół”. Ja ich mam. Najwierniejszych z wiernych.
– Jak teraz żyjesz? Masz więcej czasu?
Tomasz Kammel: Dużo jeżdżę po Polsce, uczę studentów, szkolę menedżerów, prowadzę imprezy firmowe i uroczyste gale. W czasie największej prasowej nawałnicy podpisałem kontrakt z ambasadą Niemiec na poprowadzenie dwóch koncertów w Warszawie „Niemcy mówią »dziękuję«”. Chodziło o wydarzenia sprzed 20 lat, kiedy zburzono mur berliński, i o wkład Polaków w tę historyczną chwilę. Powiedzieli: „Przeanalizowaliśmy wszystkie artykuły na pana temat i doszliśmy do wniosku, że nagonkę na pana powodują zawiść i zazdrość, którym nie zamierzamy ulegać”. Wystarczy jedno takie zdanie i człowiek znowu poleruje zbroję, żeby mierzyć się z życiem.
– Teraz mierzysz się z życiem inaczej, właśnie kończysz remont nowego domu. Widziałam, jak wnosisz pudła, paczki, instruujesz robotników. To odpowiedzialne zajęcie.
Tomasz Kammel: Ale przyjemne. Pierwszy raz w życiu zamieszkam w domu z kawałkiem trawnika. Niejeden człowiek z mojej branży i wielu artystów opowiadało mi, że najwięcej energii czerpie z zaszywania się na działce czy ogródku i z grzebania w ziemi. Krzysztof Penderecki podczas zeszłorocznej gali Fryderyków powiedział mi, że tajemnicą jego wulkanicznej energii twórczej są rodzina i ogród. Do tej pory tego nie czułem, ale odkąd sam mam kawałek trawnika wielkości doniczki z rzeżuchą, wiem, co artysta miał na myśli.
– Zajmujesz się więc głównie ogrodem, remontem i miłością?
Tomasz Kammel: Mam dużo różnych zajęć, z których najnowsze to stand up comedy, czyli rodzaj występu polegającego na tym, by stanąć solo przed publicznością i bawić ją formą, sposobem i treścią tego, co ma się do powiedzenia. Od lat mówię do ludzi, więc dlaczego nie na estradzie? Niemal co czwartek mamy spektakle w warszawskim klubie Usta Mariana przy Brzozowej.
– Bardzo śmieszne skecze. Zwłaszcza ten o kocie Mietku. Sam je piszesz?
Tomasz Kammel: Sam je wymyślam i improwizuję. W jakim kierunku potoczy się opowieść, zależy od reakcji publiczności. Po latach poszukiwań znalazłem hobby, z którego nie zrezygnuję, nawet gdy wrócę do telewizji.
– Nie miałbyś na to czasu, pracując przy Woronicza?
Tomasz Kammel: Może bym nie miał. I może nie spotkałbym ludzi, którzy się tym zajmują. Trójka młodych entuzjastów: Ela Wycech, Sylwia Wróblewska i Krzysztof Unrug, o których już niedługo będzie głośno. Niesamowicie utalentowani.
– Dlaczego występujesz w klubie gejowskim? Przecież to kij w mrowisko – od razu piszą, że jesteś gejem. Czemu się więc nie przyznasz?
Tomasz Kammel: Na widowni siedzą rodzice, wujkowie, przyjaciele i fani artystów. Są też wielbiciele stand upu. Normalni, sympatyczni ludzie. Ich prywatne życie nikogo tam nie obchodzi. Klub jest normalnym miejscem spotkań dziennikarzy, biznesmenów, muzyków – po prostu wszystkich. Usta Mariana inicjują wiele wartościowych przedsięwzięć kulturalnych. Ty też tam byłaś. I co, jesteś gejem?
– Robisz teraz tylko to, co chcesz? Nic nie musisz?
Tomasz Kammel: Muszę. Życie bez regularnych występów w telewizji wymaga dużej samodyscypliny. Inaczej czas cieknie przez palce. Pracuję więc nad projektem nowego programu. To połączenie rozrywki z publicystyką. Poza tym przygotowuję się do serii pięknych koncertów Christmas Gala 2009, które zagramy w całej Polsce.
– Myślisz, że telewizja się o Ciebie upomni?
Tomasz Kammel: Wierzę, że wrócę na ekran, bo widzowie sobie tego życzą, a oni mają władzę absolutną.
– Wierzysz w sprawiedliwość losu?
Tomasz Kammel: Wierzę w przyciąganie dobrych zdarzeń i zdrowy rozsądek.
– A gdybyś nigdy nie wrócił do telewizji? Masz jakiś pomysł na siebie?
Tomasz Kammel: Oczywiście, że mam plany i pomysły, ale wolałbym opowiedzieć o nich wprost samym zainteresowanym.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Magda Wunsche & Samsel/PHOTO-SHOP.PL
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Agnieszka Dębska
Charakteryzacja i fryzury Łukasz Pycior/D’VISION ART
Produkcja Elżbieta Czaja