Przemysław Cypryański
Po występie w zaledwie 10 odcinkach serialu „M jak miłość” ma tysiące fanek i pewne miejsce w czołówce najseksowniejszych polskich aktorów. W „Tańcu z gwiazdami”, u boku ślicznej Anety Piotrowskiej, pokaże wkrótce, na co jeszcze go stać.
– Zaproszenie do „Tańca z gwiazdami” nie pozostawia cienia wątpliwości – czeka Cię wielka popularność...
Cały czas zastanawiam się, czy się tego bać, czy nie.
– Widziałeś na pewno setki publikacji w prasie brukowej. Małgorzata Foremniak z Rafałem Maserakiem, Rafał Mroczek z Anetą Piotrowską... Nie boisz się takiej popularności?
Mam dystans do tego, co piszą o mnie, więc mam również dystans do tego, co czytam o innych osobach. Ile w tym prawdy, a ile sensacji? Niech każdy oceni sam.
– Do kogo zadzwoniłeś najpierw, gdy dostałeś propozycję udziału w „Tańcu”?
Do siostry. Wspólnie zastanawialiśmy się, czy powinienem wziąć udział w tym programie. Jeszcze nie oswoiłem się ze słowem „gwiazda”, wciąż brzmi ono w stosunku do mojej osoby dziwnie. Postanowiłem jednak zatańczyć i dobrze się bawić.
– I dobrze się bawisz?
Pierwsze dni treningu są naprawdę fajne, moja partnerka otwiera mi kolejne drzwi. Jest znakomitą tancerką. Uczy mnie pokory. Myślałem, że umiem tańczyć, a tu trzeba ćwiczyć i ćwiczyć. Pojawiły się reguły, dyscyplina, walka z postawą.
– Uda Ci się pogodzić wszystkie zajęcia?
Tak, organizatorzy programu współpracują z serialem, w którym gram, i konsultują moje terminy. Po zdjęciach biegnę na trening. Psychologię studiuję zaocznie, więc z tym też nie będzie problemu.
– Czy Twoje życie się zmieniło, odkąd zagrałeś w „M jak miłość”?
Póki co, żyję normalnie. Znajomi zachowują się cały czas tak samo, cieszą się, gratulują. Kumpel powiedział mi ostatnio: „Zapamiętaj, kto jest twoim przyjacielem, bo za chwilę będziesz miał ich wielu”. Coś w tym jest.
– Nie tylko przyjaciół i pochlebców przybędzie u Twego boku, ale i kobiet.
No tak, kiedyś nie dostawałem tylu listów, nie pisano o mnie w Internecie. Dostawałem kosza jak każdy chłopak. Przyznam, że już doświadczyłem interesownego uczucia. Rzeczywiście, obawiam się, że dziewczyny mogą chcieć się ze mną spotykać tylko dlatego, że pojawiam się w telewizji. W psychologii nazywa się to „życiem w świetle innej osoby”.
– Jak odróżnisz uczucie interesowne od prawdziwego?
Raz już mi się udało. Na szczęście są obok mnie bliskie osoby, których mogę się poradzić. Między innymi siostra.
– Jak wspominasz przeprowadzkę do Warszawy? Początki w stolicy były trudne?
Bardzo. Tu czekała pierwsza praca, tu zaczęły się studia. W domu, w Marzeninie pod Poznaniem, zostawiłem rodzinę, przyjaciół... W Warszawie mieliśmy z siostrą jeden pokój, w mieście, którego nie znaliśmy. Wciąż brakowało pieniędzy, musiałem opłacać studia, mieszkanie, rachunki. Niezła szkoła życia. Wiem, że to, co teraz przyszło, jest fajne, trzeba się z tego cieszyć, umieć to doceniać i przyjmować z pokorą.
– Jak rodzice zareagowali na Twój start w „Tańcu z gwiazdami”?
Ucieszyli się. Przyjechałem ostatnio na kilka dni do domu i zobaczyłem, że mama zbiera wywiady ze mną. »M jak miłość« ogląda cała rodzina, wszyscy zbierają się przed telewizorem (śmiech). Kiedy powiedziałem im o „Tańcu”, ucieszyli się ogromnie. Będą oglądać. Mama zawsze mówiła: „Jakoś to będzie”. Teraz też tak uważa. Może, jak zwykle, ma rację?
Magdalena Wójcik
Serialowa ukochana Marka Złotopolskiego, Lilka z „Codziennej 2 m. 3”, śliczna Doris z „Czego się boją faceci, czyli seks w mniejszym mieście”. Ma 37 lat, głośny rozwód za sobą, kilkunastoletniego syna. Taniec traktuje jak kolejne wyzwanie. „W tym wieku tańczyć przed kamerami? A właściwie czemu nie?”, mówi aktorka.
– Śledzą Cię już dziennikarze?
Od pierwszego dnia treningów. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo zależy im na poznaniu składu „Tańca z gwiazdami”. Kiedy wychodziłam ze studia treningowego, pokazano mi samochody zaparkowane w krzakach. W środku siedzieli paparazzi i robili zdjęcia.
– Nie przestraszyłaś się, że będziesz śledzona, pojawią się zdjęcia z jakimś zgrabnym tancerzem w pozach dwuznacznych, ukochany to zobaczy...
Jestem uodporniona. Jeden z brukowców zdążył mi już kiedyś zrobić wiele przykrości. Najpierw długo rozpamiętywał mój rozwód, rozpisując się na temat szczegółów z mojego życia. Kiedy temat się wyczerpał, zaczął wplątywać mnie w przeróżne romanse. Odchorowałam to, ale potem „przywdziałam stalową zbroję” i zupełnie mnie to dziś nie obchodzi. Staram się unikać opowiadania o moim życiu.
– A jak napiszą, że masz romans z partnerem tanecznym?
Na to, co napiszą, nie mam żadnego wpływu. Jestem za to absolutnie pewna tego, kim jestem, co robię i kogo kocham. Świata poza moim mężczyzną nie widzę i nie mam zamiaru widzieć. Nie ma się czego bać.
– Jak ukochany odbiera Twój występ w programie? Nie jest zazdrosny?
Byłam zaskoczona, że nie ucieszył się tak, jak myślałam, że się ucieszy. Myślę, że to właśnie z powodu atmosfery, która rozpętywana jest wokół uczestników. Pisze się głównie o romansach, o samym tańcu jakoś mniej. Mój ukochany bardzo mnie wspiera, a ja chcę, aby był ze mnie dumny. Będę tańczyć dla niego.
– Program zmieni jakoś Twoje życie?
Śmieszne, ale od momentu, kiedy dowiedziałam się, że będę w „Tańcu...”, faktycznie przeorganizowałam życie, głównie pod kątem diety. Kupiłam książkę o dobrym odżywianiu, czyli o tym, co jeść, żeby mieć siłę, a nie przytyć. Na moim stole pojawił się pełnoziarnisty makaron, brązowy i dziki ryż, ziarna zbóż, dużo owoców i warzyw. Dzięki temu programowi będę z pewnością zdrowsza.
– Tańczyłaś wcześniej?
Mam za sobą szkołę baletową. Przeszłam dziewięcioletni trening, ale teraz przysparza mi to więcej problemów niż pożytku, bo taniec towarzyski bardzo różni się od klasycznego. Mimo że szkołę baletową kończyłam dobrych kilkanaście lat temu, nawyki pozostały. Cały czas muszę walczyć ze swoim ciałem.
– Ile godzin dziennie ćwiczysz?
Cztery, ale potem ćwiczy się dłużej. Przed rozpoczęciem treningów zaczęłam przygotowywać się kondycyjnie. Spędzałam dwie godziny dziennie na siłowni, przede wszystkim ćwicząc kondycję na bieżniach i rowerkach.
– Co poczułaś, kiedy dowiedziałaś się, że wystąpisz w „Tańcu z gwiazdami”?
Poczułam się wyróżniona. Uwielbiam w życiu wyzwania i to na pewno będzie dla mnie wielki egzamin. Z pewnością łatwiej jest brać udział w takim programie, kiedy ma się lat dwadzieścia parę, ciało jest bardziej plastyczne. Myślę, że będę musiała naprawdę poważnie popracować.
– Oglądałaś poprzednie edycje?
W czasie emisji zazwyczaj jestem w teatrze, ale jak tylko miałam okazję, to z przyjemnością podziwiałam koleżanki i kolegów.
– Miałaś swoich faworytów?
Zawsze kibicuję przyjaciołom, dlatego trzymałam kciuki za Anię Korcz i za Piotra Gąsowskiego.
– Treningi, praca, życie rodzinne. Jak Ty to pogodzisz?
O pracę nie martwię się, gorzej jeśli chodzi o życie prywatne. Pytanie, czy mój synek to zniesie. Pocieszam się, że program nie będzie trwał wiecznie. Będę miała problem we wrześniu, bo ruszamy z produkcją kolejnej serii mojego ukochanego „Codzienna 2 m. 3”. Od świtu będę na planie, a późnym wieczorem, aż do nocy, będę ćwiczyć. Chyba że szybko odpadnę, wtedy problem z głowy (śmiech).
– A jak szybko odpadniesz, to...?
Pewnie będzie mi przykro, ale tragedii nie będzie. Czego się nauczę, tego nikt mi nie odbierze. Rozruszam się, kości przestaną skrzypieć (śmiech). Traktuję ten program jak przygodę, poznałam świetnych ludzi. Po prostu cieszę się chwilą.
Joanna Liszowska
Jedna z najseksowniejszych polskich aktorek, gwiazda „Na dobre i na złe” i „U fryzjera”. Joanna Liszowska bez wstydu eksponuje swoją pełną figurę i z wdziękiem pokazuje, że kobieta może być seksowna i zmysłowa, nosząc rozmiar nieco większy niż 36. W „Tańcu z gwiazdami” zatańczy w ramionach Roberta Kochanka, o którym już dziś można mówić, że jest szczęściarzem.
– Wiesz, na co się porywasz?
Już od czasów liceum uwielbiałam taniec. Zawsze kochałam ruch i taniec, ale po pierwszych treningach poczułam, że jestem zmęczona, a to przecież początek. Ale mam ogromną motywację.
– Taniec to ciężka fizyczna praca...
Widzę swoją pierwszą wadę: jestem totalnie niecierpliwa, chcę mieć efekt od razu, a nie mam... Denerwuje mnie też, że tańcząc, muszę mieć minę, jakby przychodziło mi to lekko i przyjemnie.
– Traktujesz ten program jako szansę?
Faktycznie osoby, które zaistniały w „Tańcu z gwiazdami”, zyskały jeszcze większą popularność. Ale ja myślę o tym inaczej. Chciałabym utrzymać się w programie jak najdłużej, głównie dlatego, że daje mi to wielką frajdę. Poza tym im dłużej w nim będę, tym więcej tańców poznam, tym intensywniej będę trenować, walczyć ze sobą, chudnąć (śmiech). O, widzisz, nie zamówiłam kolacji (śmiech).
– Jesteś na diecie?
Zdaję sobie sprawę, że na scenie czy w filmie mój wygląd może być zaletą, bo mnie wyróżnia. Natomiast w tańcu wszystko wygląda lepiej, jeśli ciało nie faluje za bardzo na parkiecie (śmiech). Na sali treningowej jest duże lustro, które nie pozwala mi o tym zapomnieć.
– Udział w programie objęty był ścisłą tajemnicą.
Tak. Jedyną osobą, z którą się podzieliłam tą wiadomością, był mój narzeczony.
– Jak zareagował?
Kiedyś, gdy razem oglądaliśmy „Taniec...”, powiedział: „Jeśli dostałabyś propozycję, z pewnością nie zgodziłbym się”. Najbardziej denerwowało go, że podczas rozmów par z prowadzącymi tancerze obejmują i przytulają kobiety, z którymi tańczą. Ale gdy rzeczywiście dostałam tę propozycję, ustąpił. Wiedział, że bardzo chciałam wystąpić w „Tańcu...” Dodał tylko: „Kiedy będziesz znała partnera, już ja z nim po męsku porozmawiam”. W dniu, w którym przydzielali nam partnerów, dzwonił do mnie co chwilę i pytał: „Kto?” Kiedy okazało się, że Robert Kochanek, usłyszałam, że wszystko jest OK (śmiech).
– Minęło kilka dni treningów. Jak się czujesz?
Cóż, myślałam, że umiem ruszać biodrami, a okazało się, że nie. I, niestety, zaczęło mnie łupać w stawie.
– Podoba Ci się skład czwartej edycji programu?
Spotkałam Mroczka i mówię do niego: „Cześć, jak tam? Zaczynasz przygotowania?” A on na to: „Tak, mamy finał finałów, a brat zaczyna od jutra”. Oczywiście pomyliłam ich. Kojarzę kilka innych osób, które mają zatańczyć, ale nikogo nie znam dobrze. Zatem nie wiem, czy bać się konkurencji, czy nie. W tej chwili boję się treningów. Przeraża mnie, że przez cały czas towarzyszy nam kamera, a ja, kiedy zaczynam się irytować sobą i swoją nieudolnością, „rzucam mięsem”.
– Ależ jesteś nakręcona!
Bo jest fajnie! Lubię atmosferę sali do ćwiczeń, uwielbiam przełamywanie słabości. Moim żywiołem jest tango i paso doble i bardzo chcę dojść do nich w programie. Na dzień dzisiejszy to jest moim marzeniem.
– Która z poprzednich par podobała Ci się szczególnie?
Tango Małgosi Foremniak było genialne. Oglądaliśmy ten odcinek w przerwie spektaklu „Chicago”, ze wszystkimi aktorami, z obsługą. Potem spotkałam Małgosię w garderobie. Powiedziała mi, że przeszła to wszystko, by zatańczyć właśnie tango. Ja mam podobne odczucia. Byle do tanga...
Peter J. Lucas
A właściwie Piotr Andrzejewski. Nie znają Państwo? Radzimy szybko to nadrobić, bo Piotr już za moment zawładnie sercami kobiet oglądających „Taniec z gwiazdami”. Informacja dla kobiet sukcesu – gra w hollywoodzkich filmach, dla intelektualistek – interesuje się buddyzmem, dla tych z poczuciem humoru – poznał Chucka Norrisa. Dla wszystkich – jest szczęśliwy w małżeństwie.
– Jak to się stało, że między setkami amerykańskich castingów znalazłeś czas na „Taniec z gwiazdami”?
Przez przypadek. Przyjechałem dokończyć film Davida Lyncha, spotkałem się z moją agentką i ona rzuciła, że może zatańczyłbym w tym programie. Obejrzałem trzy odcinki i spodobało mi się, ale musiałem wyjeżdżać. Miałem nadzieję, że wezmę udział w kolejnej edycji.
– Kiedy trafiłeś do Hollywood?
Pod koniec 1988 roku. Wcześniej w Anglii grałem w reklamówkach. Ktoś mi doradził, bym pojechał do Hollywood. Pojechałem, ale tam czekało rozczarowanie.
– Co Cię rozczarowało?
Tam nikt na nikogo nie czeka. Wszystko musisz wywalczyć sam. Ale nie bałem się tego, pracowałem jako statysta, po pół roku dostałem funkcję, która w Polsce nie istnieje – byłem osobą, która zastępuje gwiazdę, na której ustawia się światło, odbywa się próby techniczne. Cały czas chodziłem też na lekcje aktorstwa.
– Grałeś Polaków?
Nikt nie wierzył, że jestem Polakiem. Tam panuje przekonanie, że Polacy inaczej wyglądają. Polak nie kojarzy się z wysokim, szczupłym brunetem. Wtedy zmieniłem nazwisko, żeby poszerzyć wachlarz swoich aktorskich możliwości, przyjąłem nazwisko Peter J. Lucas.
– Kiedy po raz pierwszy zagrałeś w hollywoodzkim filmie?
Pierwszy film zrobiłem z Chuckiem Norrisem. To było dziesięć lat temu. Od razu usłyszałem, że z moimi ograniczeniami, jak choćby wzrost czy akcent, nie jestem aktorem grupy A. Mogę grać tak zwane drugie skrzypce. Problem w tym, że drugie skrzypce nie mogą być wyższe od głównego bohatera. Z tego powodu straciłem w ubiegłym roku znakomitą rolę na ostatnim etapie castingu do filmu Roberta De Niro.
– Masz dystans do tego, co robisz. Polscy aktorzy nie opowiadają chętnie o graniu ról drugoplanowych.
To zabawne. Wczoraj na planie „Oficerów” jedna z aktorek zapytała: „Ty grasz w serialach?” W serialach tak, ale jako guest star odcinka, a to w USA bardzo dużo. W Stanach aktorzy pracują na trzech poziomach: soap, tv-drama i film. Mnie proponują role w serialach (tv-drama), ale już nie mogę zaakceptować ról w soap.
– Grałeś z Norrisem. Jaki on jest?
Chuck... to jest postać. Nie jest pozerem, to normalny facet. Marzyłem, by go poznać, bo on w jakiś sposób mnie ukształtował. Na castingu skłamałem, że jestem niższy i dlatego dostałem rolę. Kiedy przyleciałem do Houston na plan i zobaczyli, że jestem wyższy, natychmiast dostałem nową wersję scenariusza. Tam walka z Chuckiem była wykreślona, bo głupio wyglądałby z takim wysokim przeciwnikiem
– Twoja żona jest Polką?
Nie, Niemką. Jesteśmy 14 lat po ślubie. Żona ma syna, można powiedzieć, że to ja go wychowałem.
– Nie tylko „Taniec z gwiazdami” sprowadza Cię do Europy. W Wenecji premierę ma film Davida Lyncha, w którym grasz główną rolę...
Tak, gram męża Laury Dern. To był interesujący projekt.
– Lynch jest dla Ciebie ważnym reżyserem?
Ten człowiek zmienił moje życie. Wierzy w medytację i uprawia ją od 30 lat. Przebywając z nim, czujesz, że przekazuje ci energię. Poznał mnie ze swoim nauczycielem w Los Angeles i też zacząłem medytować.
– Buddyzm oczarowuje artystów...
Bo pozwala się uspokoić. Z tego, co słyszałem, David tworzy po medytacjach. To niesamowity stan. Rodzą się pomysły, rozwiązania codziennych problemów...
– Wrócisz do Polski na stałe?
To trudne pytanie. Mam działkę pod Poznaniem – drzewa, staw. Bardzo dobrze tam się czuję. Mam też domy w Stanach i Meksyku, ale to tu tak naprawdę czuję się u siebie. Nigdy nie zakładałem, że wyjadę na stałe z kraju. Sprawił to przypadek. Tylko ta nostalgia...
Marcin Mroczek
Urodził się pięć minut po Rafale. Do „Tańca z gwiazdami” też wchodzi chwilę po bracie, w dodatku tuż po jego zwycięstwie w poprzedniej edycji. Marcin Mroczek nie boi się jednak porównań z Rafałem. Występ w programie traktuje jak przyjemne wyzwanie. To raczej inni uczestnicy zareagowali czujnością: a co będzie, jeśli niezauważalnie zamienią się rolami?
– Rozumiem, że jeśli nie zdążysz nauczyć się kroków rumby, poprosisz brata i nikt się nawet nie zorientuje...
Ależ nigdy w życiu! Nie wyobrażam sobie tego. Aha, żartujesz... Na poważnie, nie idę tam po to, żeby wygrać, nawet za pomocą takich trików. Chcę dobrze się bawić, podołać wyzwaniu i czegoś się nauczyć. Poza tym obserwowałem brata w trakcie treningów i po nich. Wracał zmęczony, ale szczęśliwy. Taniec dawał mu pozytywne zmęczenie i strasznie mu tego zazdrościłem. Patrzyłem, jak się rozkręca, jak taniec go otwiera i daje mu mnóstwo nowej energii.
– Mówiłeś wtedy, że nie chcesz wystąpić w tym programie.
To prawda, mówiłem tak, ponieważ nie chciałem być porównywany z bratem. Bałem się tego po tym, jak świetnie mu szło, a po samym finale byłem pewien, że nigdy bym się na to nie zgodził. Wszyscy skupiliby się na porównywaniu nas, a przecież nie o to chodzi w programie. Ale w życiu trzeba podejmować ryzyko. Nie będę naśladował Rafała. Różni nas wiele i poza fizycznym podobieństwem jesteśmy inni.
– Chcesz powiedzieć, że w dwóch niemal identycznych mężczyznach drzemią całkiem inne charaktery?
Całkowicie. On jest bardziej dynamiczny i łatwo pomyśleć, że taki lekkoduch. Ja – odwrotnie. Jeśli ktoś mnie nie zna, może sądzić, że jestem spokojny. Pozornie tak, ale jeśli zostanie przekroczona granica, potrafię wybuchnąć. Chyba jestem bardziej stanowczy i uparty.
– Rafał stał się bohaterem brukowców. Na łamach gazet toczył się spór o jego związek z Anetą Piotrowską. Czy Agnieszka Popielewicz, Twoja dziewczyna, nie obawia się, że zostaniecie bohaterami takich artykułów?
Rozmawialiśmy o tym. Agnieszka początkowo wyrażała obawy, że wszyscy będą się doszukiwać jakichś romansów. Ale ja nie zamierzam dawać do takich podejrzeń powodów. Będę się dobrze bawił, ciężko pracował na treningach, ale nie dam mojej dziewczynie odczuć, że coś jest nie w porządku. To tylko program telewizyjny!
– Program, który daje niezwykłą popularność. Choć Tobie już większa popularność chyba nie grozi.
Tak, od kiedy zaczęliśmy z Rafałem grać w „M jak miłość”, jesteśmy na językach. Czasem idę ze znajomymi i oni śmieją się: „Hej, Marcin, ci za nami mówią o tobie”. Dokładnie tak jest. Ludzie mówią o mnie, tak jakbym był w telewizorze, a nie metr od nich. Ale ja już się do tego przyzwyczaiłem. Uodporniłem się tak bardzo, że nie słyszę tych komentarzy, nie widzę wskazujących mnie palców.
– Wiem, że masz mnóstwo fanów wśród dzieci.
(Śmiech). Tak, zauważyłem to. Myślę, że chodzi o to, że jestem od nich niewiele starszy.
– Mówisz o metryce czy dojrzałości?
Mówię o metryce. Poza tym słyszałem, że wiele dzieci ogląda serial „M jak miłość”, a także „Taniec z gwiazdami”. A że jestem jeszcze młody, to być może identyfikują się. Zabawne, ale początek popularności też kojarzy mi się z dziećmi. Kiedy zaczęliśmy z Rafałem grać w serialu, pod nasze okna przychodziły małe dzieci i śpiewały: „M jak miłość, wiele imion ma, M jak miłość niepozorna tak...” W ich ustach brzmiało to trochę dziwnie. Byłem tym wtedy naprawdę onieśmielony.
– Nikt nie spodziewał się, że zatańczysz w programie tuż po Rafale. Skończą się wreszcie pytania, czy się na to kiedykolwiek odważysz.
Te i jeszcze inne. Ludzie często pytają na ulicy: „Czy to pan tańczył w tym programie telewizyjnym, czy brat?” Teraz, zanim ktoś znowu zada mi takie pytanie, chwilę pomyśli i będzie musiał dodać: „A, zaraz, zaraz... obaj tańczyli” (śmiech).
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja, asystentka Zuza Kuczyńska, makijaż Beata Milczarek/Metaluna, fryzury Sylwia Kiliś/Metaluna,
scenografia Michał Korolec,
produkcja sesji Ewa Opalińska