Szymon Bobrowski

Zdecydował się opowiedzieć o tym, jak asystował przy narodzinach swoich dzieci i dlaczego już nigdy nie wsiądzie na motocykl.
/ 16.03.2006 16:57
W serialu „Magda M.” Szymon Bobrowski wciela się w postać prawnika szowinisty, zazdrosnego o zawodowe sukcesy swojej koleżanki. „Niezależnie od tego, co mi proponują, daję z siebie wszystko”, zapewnia aktor. Ale dla Szymona najważniejsza jest rodzina. Swoją żonę spotkał podczas pracy w serialu „Miasteczko”. Teraz mają dwoje małych dzieci: synka Ignasia i córkę Antoninę. „Jestem prawdziwym szczęściarzem”, mówi z uśmiechem Szymon.

Iza Bartosz:
Krążą o Tobie opowieści, że jesz i pijesz tylko to, co najzdrowsze. Okazuje się, że nie są to plotki. Siedzimy w kawiarni, a Ty pijesz jakąś bezbarwną herbatę o trudnej nazwie.
Będziesz się śmiała, ale ten mój zdrowy tryb życia wynika chyba z sympatii do samego siebie. Kilka razy w życiu miałem okazję „eksperymentować” z alkoholem i kawą, i czułem, że to mi nie służy. No a poza tym mam taki plan, żeby żyć bardzo długo i żeby moje ciało służyło mi jak najlepiej.

– No to jak doszło dwa miesiące temu do tego koszmarnego wypadku na motorze?
To była ewidentnie moja wina. Ale moim błędem było nie to, że za szybko jechałem, tylko to, że moja głowa została w teatrze. Zamiast skupić się na drodze, myślałem o tym, co przed chwilą zagrałem. Wjechałem w taksówkę, która stała przede mną, przeleciałem przez motor, przez samochód i wylądowałem na asfalcie. Kątem oka zauważyłem pędzący wprost na mnie autobus i ostatkiem sił przeturlałem się na sąsiedni pas. Widzisz, wtedy ciało mnie nie zawiodło. Inaczej byłoby już po mnie. Po tym wypadku obiecałem sobie, że zawsze po spektaklu usiądę na 15 minut na herbatę.

– Co żona zrobiła, kiedy zadzwoniłeś do niej po wypadku?
Przeraziła się. Jeżeli dzwoni mąż i mówi, że miał stłuczkę na motorze, to od razu wiadomo, że nie jest dobrze. A ja jeszcze nie miałem dokumentów. Ola musiała zapakować nasze dzieci i przywieźć mi dowód rejestracyjny na miejsce wypadku. Nie usłyszałem od niej ani słowa wymówki. Pamiętam za to słowa pani doktor, która już w szpitalu badała moje ciało i nagle do mnie mówi: „Ja to was naprawdę nie rozumiem. Taki z pana fajny aktor i taki głupi. Dwa dni temu też tak badałam takiego młodego chłopaka, też sprawdzałam mu wnętrzności, tylko że w zupełnie innym kontekście. Patrzyłam, co możemy z niego zabrać”. I to mnie otrzeźwiło. Wtedy uzmysłowiłem sobie, jak mało brakowało, żeby już było po mnie. Pomyślałem sobie, że mam na górze plusy. Martwię się tylko, żeby nie przyszedł moment, że Pan Bóg powie: „Nie, no stary, basta, przesadziłeś”.

– No i masz jeszcze dwójkę dzieci, które przecież musisz wychować.
Dlatego na motor już nigdy nie wsiądę.



– Byłeś przy narodzinach dzieci?
Przy obu! To są dwa najważniejsze przeżycia w moim życiu. Pamiętam prawie każdą minutę z narodzin dzieci. Nawet grzecznie chodziłem na zajęcia do szkoły rodzenia. Tak się złożyło, że w dniu narodzin dzieci za każdym razem miałem wieczorem do zagrania spektakl. Ignaś urodził się o 15., a ja o 18. już byłem w teatrze. To było prawie trzy lata temu. A z Antoninką to była przedziwna sytuacja. Bóle zaczęły się około 15., a ja znowu tego dnia wieczorem miałem spektakl i nie mogłem go odwołać. Moja Ola tak bardzo chciała, żebym był przy niej, że praktycznie nie było postępu porodu aż do 21.30, kiedy skończyłem spektakl. Zadzwoniłem i pytam: „Jak tam?”. Moja żona mówi: „Przyjeżdżaj”. Zajechałem do domu, zmieniłem spodnie, umyłem ręce i już byłem w szpitalu. 25 minut potem Antonina już była na świecie.

- Ani chwili nie wahałeś się, czy towarzyszyć żonie na porodówce?
Każdego faceta namawiam, żeby był w takiej chwili przy swojej kobiecie. To niesamowicie zbliża. Oczywiście, że są takie kobiety, które chcą rodzić jak wilczyce, same, w ukryciu i potem dzieci pokazują ojcom. Nie wnikam w to. Kiedy jednak jesteś przy narodzinach swego dziecka, to masz po prostu kawałek życia więcej. I kobieta nie może ci potem nigdy w kłótni wykrzyczeć: „A bo ty nawet nie wiesz, jak to było”. Wiem, jak to było. Moim zdaniem nic tak nie cementuje związku.

- A chwila, kiedy maluch ląduje w Twoich ramionach?
Tego nawet nie da się opisać. Ale powiem ci, że ja mam boskie dzieci. Naprawdę.

- I sam jesteś boskim ojcem?
Mam sobie dużo do zarzucenia. Bywam niecierpliwy. Czytam takie mądre książki, w których piszą, że jak nie masz ochoty w danej chwili bawić się ze swoim dzieckiem, to się nie baw. A jak ja mam cały tydzień przygotowania do premiery i cały tydzień nie mam ochoty, to co niby mam wtedy zrobić. A z drugiej strony jak się dziecko do ciebie przytuli, da ci nóżki do pocałowania, to od razu cały chcesz mu się oddać. Ignaś ma na przykład taką cechę, że jak jest w takim półśnie w nocy, to raptem się podnosi i zaczyna mnie całować po twarzy, po nosie i dopiero jak mnie tak wyślini już całego, to wtedy z powrotem zasypia.

- A jak Ignaś zareagował, jak pół roku temu urodziła się Antonina?
Ignaś od początku wiedział, że będzie miał siostrę, znał jej imię, więc wszystko odbyło się bezstresowo. Ale ten Ignaś to ma charakterek. Zresztą myślę, że on w życiu zamiesza, i to ostro.



- Ty nie jesteś typem choleryka?
Może nie aż tak, ale szybko się irytuję. Przede wszystkim w pracy. Doszedłem do takiego momentu, że potrzebuję ludzi, którzy mnie będą ciągnęli do góry. Mam świadomość tego, że jestem okrętem i że muszę czuć wiatr, który dmucha w żagle. A kiedy czujesz, że wiatr dmucha w zupełnie innym kierunku, pojawia się straszna frustracja.

- Często czujesz się taki wkurzony?
Tak, bo ciągle mam świadomość umiejętności, których jeszcze nie pokazałem, bo nie dostałem roli, w której mógłbym się w pełni zaprezentować. Los jednak wynagradza cierpliwych. Jestem świeżo po premierze „Dotyku” w Garażu Poffszechnym. W moim aktorskim życiu to prawdziwe wydarzenie. Gram między innymi z Edytą Olszówką. Serdecznie zapraszam. A poza tym mam marzenia. Niezależnie od tego, co mi proponują, daję z siebie wszystko, bo widza nie oszukasz. On w ułamku sekundy decyduje, czy przełącza kanał, na którym mnie widzi, czy nie.

- To o czym marzysz?
O tym, żeby kiedyś mieć taką pozycję, jak na przykład Marek Kondrat. Nie chodzi mi o sławę i popularność. Chodzi o taką markę. Marzyłbym, żeby kiedyś reprezentować taki poziom aktorski. I nie przejmować się krytyką!

- Przejmujesz się?
Biorę to na klatę. Jest takie powiedzenie: „Wszystko, co cię nie zabije, to cię wzmocni”. I ja w to absolutnie wierzę. Poza tym swój zawód wykonuję dla ludzi, nie dla siebie. Ostatnio dostałem niezły komplement. W centrum handlowym podchodzi do mnie kobieta i mówi: „Chciałam panu powiedzieć, że to jest straszne, w jaki sposób traktuje pan kobiety. To jest zwykłe chamstwo”. I to jest to! To znaczy, że moja rola w „Magdzie M.” jest przekonywająca (śmiech).



- A jak żona daje sobie radę z Twoimi artystycznymi rozterkami? Mąż aktor to chyba nie jest najłatwiejszy układ.
Ola to piekielnie mocna jednostka. W liceum została mistrzynią Polski w tańcu towarzyskim. Studia w SGH skończyła z wyróżnieniem, a teraz jest w trakcie pracy nad doktoratem. Ale przede wszystkim wychowuje dzieci i jest szczęśliwą matką.

- Ile lat już jesteście razem?
Pięć lat i siedem miesięcy.

- Jesteście zazdrośni o siebie?
No jasne, ale oboje uważamy, że jeżeli któreś z nas dopuści się zdrady, to będzie koniec. Bo zdrada niszczy związek. I nawet kiedy czasem jakaś kobieta bardzo mi się podoba, to wiem, że miłość, rodzina, moje marzenia to są długo budowane fundamenty i nie zniszczę tego tylko dlatego, że widzę dziewczynę, która wygląda jak Monica Bellucci. A poza tym ja mam w domu wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia.

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Marek Straszewski
Stylizacja Marcin Dąbrowski/Metaluna