Wbrew regułom
Jej fenomenalny sukces jest tym bardziej zaskakujący, że Sylwia Grzeszczak osiągnęła go, choć łamie wszelkie zasady rządzące show-biznesem. Nie wywołuje skandali, nie bywa na salonach, nadal mieszka w rodzinnym Poznaniu i nie chce słyszeć o przeprowadzce do Warszawy. Zaproszenia do popularnych programów telewizyjnych przyjmuje rzadko i tylko wtedy, gdy propozycja dotyczy tego, żeby zaśpiewała na żywo jedną ze swoich piosenek. Z dziennikarzami umawia się niechętnie, a jeśli już zgadza się udzielić wywiadu, to odpowiada tylko na pytania dotyczące jej muzyki. – Nie czuję potrzeby mówienia o swoim życiu prywatnym. Chcę, aby ludzie zapamiętali mnie dzięki moim piosenkom, a nie plotkom – mówi w rozmowie z „Party”. Kiedy mimo to udaje nam się namówić ją do zwierzeń na temat rodziny i dzieciństwa, to rozmowa na ten temat i tak krąży wokół muzyki. I nic dziwnego, bo już od dzieciństwa jest ona najważniejsza dla Sylwii.
Sylwia Grzeszczak pochodzi zresztą z „muzycznej” rodziny. Mało kto wie, że jej wujkiem jest Waldemar Malicki, pianista i kompozytor znany z telewizyjnej „Filharmonii dowcipu”. – Pewnie moją pasję i talent odziedziczyłam właśnie po nim – mówi „Party” Grzeszczak.
Tę pasję Sylwia Grzeszczak odkryła bardzo wcześnie – miała cztery lata, kiedy zobaczyła w telewizji kobietę grającą na pianinie. Oznajmiła mamie: „Ja też chcę grać!”. Choć rodzice mieli wątpliwości, czy ten zapał nie okaże się chwilowy, kupili jej instrument. Nie żałowali. Marzenie o pianinie nie było dziecięcym kaprysem, ale największą pasją ich córki. Od tamtej chwili życie całej rodziny zostało podporządkowane karierze Sylwii. Rodzice nie tylko sporo zainwestowali w rozwijanie jej talentu, ale też wspierali ją, gdy ponosiła porażki. A tych też nie brakowało…
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Trudna droga
Gorzki smak przegranej Sylwia Grzeszczak poznała po raz pierwszy, gdy miała… pięć lat. Wystąpiła wtedy w programie „Od przedszkola do Opola”. Sylwia wykonała jedną z piosenek Krzysztofa Krawczyka, potem popisała się jeszcze piękną wokalizą operową i… zajęła trzecie miejsce. Podobna sytuacja powtórzyła się później kilkakrotnie. Tuż przed finałem odpadła w eliminacjach do dziecięcej Eurowizji. Kilka lat później była blisko zdobycia głównej roli w musicalu „Romeo i Julia”, który Janusz Józefowicz przygotowywał w Teatrze Buffo, ale na ostatniej prostej przegrała z Mariną Łuczenko. Gdy niedługo potem zgłosiła się na castingi do programu „Idol”, przez pierwsze etapy przeszła jak burza. Dotarła do odcinka klubowego, w którym zaśpiewała hit „Lovin’ U” swojej idolki Alicii Keys. Zachwyciła całe jury, wzruszenia nie krył nawet krytyczny zwykle Kuba Wojewódzki, a mimo to Sylwia Grzeszczak odpadła. – Dobrze się stało, że nie doszłam dalej w „Idolu”. Byłam zbyt młoda i niedoświadczona. A wszelkie potknięcia i porażki są dla mnie motywujące – podsumowuje tamten okres w rozmowie z „Party”.
Praca zamiast sławy
Po „Idolu” zmieniła strategię. Przestała zgłaszać się do telewizyjnych talent shows, zaczęła stawiać na własne kompozycje. W 2006 roku jedna z najpopularniejszych grup hip-hopowych w kraju, Ascetoholix, zaproponowała Sylwii nagranie trzech piosenek na płytę „Adsum”. Przełomem był krążek „Ona i on”, który dwa lata później nagrała w duecie z raperem Liberem. Pochodzący z niego hit „Co z nami będzie” był początkiem trwającej do dziś drogi Sylwii Grzeszczak na szczyty list przebojów.
Niespodziewany sukces ani trochę nie zmienił wokalistki. Nadal najważniejsze jest dla niej tworzenie muzyki. Dlatego zamiast świętować i korzystać z przywilejów, jakie daje popularność, zamknęła się w swoim poznańskim mieszkaniu i komponuje piosenki na kolejny album. – Chcę, by był perfekcyjny – mówi Sylwia Grzeszczak. Znając jej upór w dążeniu do celu, można mieć pewność, że dopnie swego.
Wiktor Krajewski / Party