Na spotkanie z Moniką Jaruzelską do jednego z warszawskich empików przyszły tłumy. Trudno się dziwić, skoro książka cieszy się takim zainteresowaniem – w ciągu tygodnia rozeszło się 15 tysięcy egzemplarzy. Rodzinę Jaruzelskich znam od lat. Może dlatego pani Barbara, mama Moniki, prosiła mnie, żebym wybrała się na to spotkanie i na miejscu kibicowała córce, i „miała na nią oko”. Nic się jednak złego nie działo. Przyszło wielu znajomych Moniki, przyszli przyjaciele jeszcze ze szkoły podstawowej i po prostu czytelnicy. W rozmowach powracało co rusz pytanie, na ile ta ciekawa książka jest szczera, czy Monika Jaruzelska chciała i mogła napisać w niej całą prawdę? Spróbujmy rozwikłać niektóre wątki.
Córka dyktatora…
…Tak często się o niej mówi. Ona z tego najczęściej żartuje. Pamiętam, jak na jakiejś prywatce z kamienną twarzą przedstawiała się gościom: „Jestem Monika Jaruzelska, córka dyktatora”. Kiedy jej ojciec wprowadzał stan wojenny w grudniu 1981 roku, miała 18 lat. Kończyła liceum imienia Antoniego Dobiszewskiego w Warszawie, w bardzo rozpolitykowanej klasie. Tak jak w świecie dorosłych obowiązywały w niej podziały na „komuchów” i „solidaruchów”. Monika miała przyjaciół z obu stron barykady. Wiedziała, co myślą tu i tam. Przyznaje, że nie do końca potrafiła się z polityką uporać. Kiepsko się uczyła, kiepsko zdała maturę, do egzaminu na studia w ogóle nie podeszła. Jak pisze, sama internowała się na rok. Czy były to jakieś szczególnie ciężkie doświadczenia? Pewnie w obiegowej opinii nie, choć wiem, co wtedy przeżywała. I że miała tak naprawdę głęboką depresję, do czego zresztą w książce w ogóle się nie przyznaje.
Zamknęła się w domu, rzadko ktoś do niej zaglądał, kumple płci obojga już studiowali, mieli własne sprawy. Ona uczyła się jak oszalała i po roku na polonistykę na Uniwersytet Warszawski zdała śpiewająco. Dziś pisze, że od małego musiała mieć poczucie humoru i dystans do siebie, bo inaczej by nie przetrwała. Jeden z jej wieloletnich przyjaciół, od lat wzięty warszawski prawnik, uwielbiał udawać jej ochroniarza i mówić: „Tak jest, towarzyszko panienko”. Kiedyś udało mu się nawet wylegitymować kilka osób, gdy w Dębkach w dużym gronie popalali trawkę. Monika mało nie zapadła się pod ziemię. Ale nawet nie brała pod uwagę, że może pokazać otoczeniu, że takie numery ją irytują. Albo zwyczajnie, po młodzieżowemu wpieniają.
Koleżanka – kretynka
Parę lat temu przeczytała pełen jadu wpis internauty pod swoim adresem. Teraz, gdy wysyła sms-a,
lubi podpisywać się „czerwone nasienie”. „To mój sposób na odreagowanie tak wielkiej porcji miłości bliźniego kierowanej pod moim adresem”, wyjaśniła mi kiedyś. Choć ja podejrzewam ją raczej o sadomasochistyczne skłonności do czarnego humoru. Czy nadal dotyka ją odium, jakie spada przy każdej rocznicy stanu wojennego (i nie tylko wtedy) na jej ojca? Niechęć do niego uderza i w nią, ale jakoś rykoszetem, w wersji złagodzonej, jak światło odbite. Może dlatego, że w Polsce nie ma zjawiska odpowiedzialności zbiorowej. Córka nie będzie pozwana za ojca, żona za męża, dziadek za wnuka. Ale córka generała Kiszczaka studiowała we wschodnim Berlinie, a po wyjściu za mąż zmieniła nazwisko. Monika tego uniknęła. Podczas stanu wojennego uciekała z domu, ale jakoś zawsze nie omieszkała zostawić na siebie namiaru. „O moich ucieczkach krążyła legenda miejska. Dodawała mi rewolucyjnego nimbu. Ale prawda jest bardziej prozaiczna. Uciekałam, bo po prostu źle się czułam w domu”, tłumaczy.
„Jestem twoim wieloletnim przyjacielem i wieloletnim nieprzyjacielem twojego ojca”, objaśnił podczas wieczoru autorskiego Jan Wróbel, kolega z liceum, dziś poważny dyrektor szkoły i redaktor Radia TOK FM. I dodał:„Zawsze cię lubiłem za to, że jesteś kretynką, zupełnie jak moja siostra. Po paru rozmowach wiedziałem, że polityka cię kompletnie nie interesowała, nie miałaś o niej zielonego pojęcia”. Ona natychmiast wyjaśniła ze śmiechem: „To był przejaw zdrowego instynktu samozachowawczego, Janku”.
Redaktorka – stylistka
Przypadek sprawił, że po studiach zajęła się modą, na początku lat 90. trafiła do „Twojego Stylu”. Bo moda jest tak daleko od polityki, że dalej nie można. Była naturalnym odreagowaniem wcześniejszych przeżyć i budowaniem własnej tożsamości. Poświęciła jej kilkanaście lat, których nie uważa za stracone. Chociaż ja pamiętam, jak jej mama wzdychała: „Monika, to tylko szmaty, szmaty i szmaty…”. Potem odkryła dla siebie psychoterapię, psychologię, wymyśliła Szkołę Stylu, którą prowadzi do tej pory. Tuż przed pięćdziesiątką przypomniała sobie, że nieźle pisze.
Czego w życiu unika? Tego samego, co w książce: agresji, zjadliwości, napastliwości, bo dość ich wokół. Całe życie była oceniana, więc dziś odmawia sobie prawa do oceny innych. Odważnie natomiast wypowiada własne poglądy.
W książce nie ma też, niestety, albo „stety”, najgłośniejszych romansów, smakowitych erotycznych opisów największych przygód, które kiedyś były tajemnicą poliszynela i o których szeptała Warszaw(k)a. Wśród jej partnerów i miłości byli znani mężczyźni: pisarz, dwóch aktorów, reżyser, projektant. Widywano ją w towarzystwie Bogusława Lindy i Marka Raczkowskiego – znanego rysownika i skandalisty, autora obrazoburczej książki. Monika zapewnia, że nigdy spod jej pióra takie sensacje nie wyjdą! „Dla mnie jest symbolem odważnej, niezależnej kobiety”, mówi Krystyna Kaszuba, w latach 90. szefowa i współwłaścicielka „Twojego Stylu”. A zawodowo? „To pierwsza stylistka III RP”. Wieloletni przyjaciel Krzysztof Łoszewski, projektant i stylista, podkreśla: „Monika znana jest z powściągliwości, a swoje związki utrzymywała w tajemnicy. Zawsze dyskretna dama z klasą”.
Skandalistka?
Plotkowano o niej zawsze. Ale skąd wzięła się plotka, że jest lesbijką?! Do dziś woli z kumplem pójść na piwo i pogadać o tym, co się dzieje wokół, niż umówić się z koleżanką na zakupy. Nie ma nic przeciwko lesbijkom, ale to zwykła nieprawda. Tylko że ludzie zawsze wiedzą lepiej. Bo jak to tak, chłopczyca w okularach, bez męża czy narzeczonego, z którym się bywa na salonach i obfotografowuje, a latka płyną? No i ci „najlepiej poinformowani” skojarzyli ją miłośnie ze świetną makijażystką i jej największą przyjaciółką. Pracowały razem przy wielu projektach (Monika była wtedy stylistką w „Twoim Stylu”, potem członkiem zarządu i dyrektor kreatywną w Deni Cler i W. Kruk), więc wspólnie realizowały pokazy, kampanie reklamowe, sesje zdjęciowe. Przepadały za swoim towarzystwem, więc i wakacje spędzały razem. „Każdy, kto mnie zna, dobrze wie, że preferuję męskie towarzystwo i nieskromnie dodam – z wzajemnością”, śmiała się Monika, ale… mleko się rozlało.
W głośnej sztuce „Generał”, granej do niedawna w warszawskim teatrze IMKA, sceniczny Wojciech Jaruzelski ubolewa: „Moja córka nie je mięsa i mieszka z kobietą”. Monika, która na spektaklu nie była, ale tekst sztuki przeczytała uważnie w „Dialogu”, powiedziała mi wtedy, że ten wątek rozbawił ją najbardziej. „Rozumiem, że głoszone przeze mnie poglądy feministyczne i ostentacyjna emancypacja mogą wywołać takie skojarzenia, szczególnie u osób mocno konserwatywnych”.
Mama Gucia, feministka
Niemal „w ostatniej chwili” zdecydowała się na dziecko. Kiedyś mi wyznała, że jedno z najsmutniejszych zdań, jakie można usłyszeć w życiu, brzmi: „Na to jest już za późno”. Nie chciała odkładać macierzyństwa bez końca. Decyzję o zajściu w ciążę podjęła tak świadomie, jak to tylko możliwe. Od dziewięciu lat jest wzorową mamą. Nie korzysta z pomocy opiekunki do dziecka, co drugi dzień przychodzi do niej tylko pomoc domowa. Wstaje dzień w dzień o 6.00–6.30, aby zrobić śniadanie synowi i odwieźć go do szkoły, sama robi mu obiad. Ze swoim partnerem Fedkiem (lekarz anestezjolog) zna się blisko 20 lat, kilka lat temu się rozstali. Była w innym związku, widywano ją wtedy w towarzystwie znanego rysownika. Dwa lata temu wrócili do siebie, choć nie mieszkają pod jednym dachem. Krótko mówiąc, są razem, ale osobno. Najważniejsze jest wychowanie Gucia i jego potrzeby. To dlatego prawie nie chodzi na imprezy, a udział w „Tańcu z gwiazdami” uznałaby za obciach. Choć podobno nieźle jej wychodzi taniec towarzyski, „zwłaszcza po kilku kieliszkach”. Co pije? Pije rzadko, ze dwa razy w roku, ale od szampana woli whisky. I nadal lubi chodzić, jak niegdyś, z kolegami na piwo (z Mikołajem Lizutem, red. nacz. Radia Roxy FM), o czym informuje partnera. On też ma swoje udane życie towarzyskie. To „udany związek dwojga singli”.
Jaruzelska
O rodzicach, którzy niedawno obchodzili 53. rocznicę ślubu, napisała: „Trudno wyobrazić sobie parę, która bardziej by do siebie nie pasowała. Dwa różne temperamenty, dwa różne spojrzenia na świat, dwie filozofie życia codziennego”. Jej dom był podobny do tych, gdzie ojca nie ma całymi dniami. A mama postawiła na pełną sukcesów karierę w dziedzinie lingwistyki stosowanej na UW. Czy Monika myślała o zmianie nazwiska? Nie, nigdy. Nazwisko jest częścią jej tożsamości. Zawsze śmieszyły ją dzieci VIP-ów, krygujące się z tego powodu, choć latami odcinające kupony od faktu, że są znane. Przekazała rodowe nazwisko swojemu jedynakowi, bo uważa, że dziecko „powinno dziedziczyć nazwisko zarówno po mieczu, jak i po kądzieli, co dla mnie i mojego partnera od samego początku było oczywiste”.
„Moniko, czy 260 stron to nie za krótka książka?”, pytał na promocji Jan Wróbel. Jest więc kolejny news: autorka już zaczęła pisać drugi tom. Nie zaprzecza, że dodatkowym impulsem jest poszukiwanie sponsora do jej programu internetowego „Bez maski”. Śmiali się z tytułów. Może „Towarzyszka panienka 2” albo „Towarzyszka panienka powraca”?
A może „Monika Jaruzelska wchodzi do polityki”? W końcu ciągle zgłaszają się do niej przedstawiciele różnych partii z propozycjami. Jest o czym myśleć. I o czym pisać.