Rozmowa z Ewą Barańską - autorką książki "Nie, odchodź Julio"

Z zawodu naukowiec z zamiłowania pisarka, niegdyś przewodniczka po Bieszczadach. Nie przeszkadza jej „łatka” autorki piszącej dla nastolatek i jednocześnie bawi zdziwienie młodych ludzi podczas spotkań autorskich. Ewa Barańska w kilku słowach o sobie, swoich pasjach i książkach.
/ 02.05.2011 13:15

Z zawodu naukowiec z zamiłowania pisarka, niegdyś przewodniczka po Bieszczadach. Nie przeszkadza jej „łatka” autorki piszącej dla nastolatek i jednocześnie bawi zdziwienie młodych ludzi podczas spotkań autorskich. Ewa Barańska w kilku słowach o sobie, swoich pasjach i książkach.

Chemik z zawodu i pisarka. Dość niecodzienne połączenie... Skąd wzięło się zamiłowanie do pisania?

Sama nie myślałam, że zostanę kiedykolwiek pisarką... Chociaż gdy miałam naście lat, podobnie jak inne dziewczyny w tym wieku pisałam różne opowiadania i wiersze, ale była to okropna grafomania. Sama wiedziałam, że nie jest to dobre. Wtedy nie sądziłam, że będzie to moim głównym zajęciem. Życie pisze dziwne scenariusze.

W Pani dorobku uwagę zwraca od razu Pierwiastek Zero. Co Panią skłoniło do napisania książki, a zaraz potem scenariusza?

Dawno temu, jako chemikowi, przyszło mi do głowy, że tablica Mendelejewa nie jest kompletna. Wiedziałam, że w realnym świecie nie stworzę nowej teorii naukowej, ale na szczęście istnieje fikcja literacka. Skoro wymyśliłam pierwiastek zero, musiałam podbudować go naukowymi teoriami. Wynikało z nich, że znalazłam klucz do zgłębienia tajemnicy powstawania materii ożywionej. A skoro tak, byłby on z pewnością przydatny Watykanowi do fabrykowania cudów (śmiech). 

Jednak pomysł na scenariusz do książki nie powstał od razu...

W ogóle nie miałam tego w planach. Dopiero pewien producent filmowy po przeczytaniu książki doszedł do wniosku, że jest to doskonały materiał na film i zainteresował tym znanego reżysera. Wtedy poproszono mnie o napisanie scenariusza, który odkupiono i na tym moja rola się skończyła.

Więc nie jest w stanie Pani powiedzieć, na jakim etapie są prace nad adaptacją?

Scenarzysta po sprzedaniu scenariusza przestaje być jego właścicielem. To tak jak by się zbyło dom. Nowy właściciel może zrobić z nim co chce. Tak też było w moim przypadku. Producenci przerobili go według własnego uznania. Wiele zmian mi się nie podobało, próbowałam protestować, jednak w końcu odpuściłam, gdyż kosztowało mnie to zbyt dużo nerwów. Z tego co wiem, obecnie są problemy z dopięciem budżetu. Na szczęście producenci są na tyle zdeterminowani, że z pewnością film powstanie. W końcu to fachowcy w swojej branży.

Miejmy nadzieję. Porozmawiajmy o czymś innym. Da się zauważyć, że wiele Pani powieści umiejscowione jest w Bieszczadach. Jak duży wpływ ma to miejsce na Pani twórczość?

Kocham góry. Jeszcze w czasach studenckich byłam przewodnikiem po Bieszczadach - Znam je bardzo dobrze. Poza tym są one najbardziej dzikim i tajemniczym zakątkiem Polski. Tam mogłoby się wydarzyć wszystko.

Nie obawia się Pani „łatki” autorki dla nastolatek.

Już właściwie ją mam. Wynika to głównie ze współpracy z Wydawnictwem TELBIT. Po wyróżnieniu i wydaniu mojej książki konkursowej nasza współpraca trwa do dziś. Dopiero „Pierwiastek Zero” i „Ostatni wielki Kahun” są pozycjami dla dorosłych. Obecnie też piszę coś dla starszych czytelników.

Ale nie przeszkadza Pani to zaszufladkowanie...

Nie. Byłam zdziwiona, że młodzież tak dobrze przyjmuje moje powieści tym bardziej, że jestem wieku ich babć (śmiech). Przy spotkaniach autorskich zawsze widzę zdziwienie młodych ludzi na mój widok. Na szczęście jeszcze pamiętam czasy, gdy sama byłam nastolatką. Na razie chyba mi to wychodzi.

Co było inspiracją do „Nie odchodź, Julio”

Jestem osobą dializowaną. Trwa to już 24 lata. Dużo osób prosiło mnie żeby napisać o tym książkę. Długo wykręcałam się, bo trudno jest do swojej choroby nabrać dystansu, a bez tego nie sposób tworzyć. Wreszcie przełamałam się i postanowiłam pokazać młodym ludziom, na czym polega leczenie nerkozastępcze. Na pierwszym planie jest oczywiście miłość, zazdrość, intryga itp., w tle – ciężka choroba i szpital. Starałam się nie epatować tym tematem, lecz ku mojemu zaskoczeniu powieść robi ogromne wrażenie. Wciąż dzwonią do mnie nawet starzy znajomi i mówią, że są zaszokowani.

Czy liczy Pani, że młodzi ludzie zaczną zgłębiać ten temat?

Już po pierwszych sygnałach wiem, że tak jest. Wiele osób po prostu nie wie, ilu osobom można uratować życie oddając organy bliskich zmarłych. Mam nadzieję, że ta książka zainicjuje dialog społeczny na ten temat.

Na „Nie odchodź, Julio” nie skończy Pani kariery jako pisarka. Czy uchyliłaby Pani rąbka tajemnicy na temat kolejnej powieści?

To będzie mieszanka stylistyczna. Temat przewodni to wielka miłość, zemsta...

Śmierć?

Kusząca opcja, chociaż… zarzuca mi się, że za dużo ludzi morduję w swoich książkach. Zresztą, jak każdy twórca wykorzystuję emocje, które są w człowieku najsilniejsze. Mogę zapewnić, że powieść będzie wielowarstwowa.

Na jakim etapie są prace nad nową książką?

Obecnie napisałam około 25% powieści.

Plany na przyszłość?

Nie są one ściśle określone. Możliwe, że wrócę do pisania kryminału, którego tworzenie zaniechałam już jakiś czas temu. Na pewno będę pisać dalej.

Redakcja poleca

REKLAMA